Azja się zbroi. Japonia zwiększa wydatki na obronność, Korea Południowa przyspiesza prace nad programem wykorzystania dronów wojennych, a Tajwan wydłuża obowiązkową służbę wojskową. Co więcej, Seul i Tokio wyraźnie ocieplają relacje dyplomatyczne dążąc do rozwiązania drażliwych kwestii z przeszłości. Jednocześnie, wszystkie te państwa zacieśniają współpracę z Waszyngtonem. Powód? Działania Korei Północnej oraz Chin, budzące obawę nie tylko państw regionu.
Jakiego kraju najbardziej obawiają się mieszkańcy Korei Południowej? Do niedawna lider tego niechlubnego rankingu był jeden: Korea Północna. Ostatnie badania opinii publicznej pokazały jednak, że obecnie to Chiny są uważane przez Koreańczyków jako największe zagrożenie dla ich kraju. Dla przykładu, w badaniu Hankook Research ankietowani mieli ocenić wizerunek czterech państw: Chin, Korei Północnej, Japonii i USA, a skala ocen obejmowała od 0 do 100. Najgorsza średnia ocena, czyli 26,4, przypadła Chinom – Korea Północna otrzymała ocenę 28,6. Pozytywne relacje z Chinami zaczęły się sypać po tym jak Seul zainstalował amerykański system obrony przeciwrakietowej Terminal High Altitude Area Defense (THAAD). Celem była ochrona przed Koreą Północną, Chiny zgłosiły jednak stanowczy sprzeciw i uderzyły w koreańską gospodarkę. Pjongjang robi jednak wszystko, by miejsce naczelnego wroga Korei Południowej odzyskać.

W ostatnim tygodniu grudnia pięć północnokoreańskich dronów naruszyło przestrzeń powietrzną Korei Południowej. To pierwsze tego rodzaju zdarzenie od 2017 roku, gdy na terytorium Korei Południowej wleciał północnokoreański dron obserwacyjny. Maszyna rozbiła się na skutek usterki. Tym razem pięć dronów przez kilka godzin przelatywało nad głowami mieszkańców Korei Południowej, przy czym jeden zdołał dotrzeć aż nad północną część Seulu. Wojsko Korei Południowej oddało w ich kierunku ponad sto strzałów, niestety – żaden nie był celny. Wojskowi poinformowali, że drony były zbyt małe, aby można je było łatwo zestrzelić, a także obawiali się o bezpieczeństwo cywilów.
Incydent ten pokazał, że po pierwsze Korea Północna znalazła lukę w systemach bezpieczeństwa swego sąsiada, po drugie, że Kim Dzong Un odrobił lekcję z trwającej wojny w Ukrainie i wie, że drony – znacznie tańsze niż samoloty wojskowe – mogą być bardziej od nich użyteczne, po trzecie wreszcie, że Korea Północna zrobiła znaczne postępy w ramach programu dronowego. Jego początki sięgają lat 70. XX wieku, gdy Pjongjang zaczął sprowadzać drony z Chin. Własny sprzęt tego rodzaju Korea Północna zaczęła produkować dopiero dwie dekady później, jednocześnie importując drony z Bliskiego Wschodu i Rosji. Na początku 2012 roku południowokoreańskie media donosiły, że Pjongjang opracowuje drony kamikaze w celu przeprowadzenia ewentualnych „samobójczych” ataków na wyspy w pobliżu granicy morskiej. Obecnie – według ministerstwa obrony Korei Południowej – Pjongjang posiada od 300 do 1000 dronów. Większość z nich to drony rozpoznawcze, niektóre zostały jednak przystosowane do przenoszenia ładunków o masie około 20-25 kg.

Jeden z północnokoreańskich dronów, które weszły w przestrzeń powietrzną Korei Południowej pod koniec grudnia, prawdopodobnie przeprowadzał rekonesans wideo biura prezydenta tego kraju. Korea Północna może faktycznie tych informacji nie posiadać, po objęciu funkcji głowy państwa w maju tego roku Yoon Suk-yeol przeniósł bowiem siedzibę biura prezydenckiego do innej dzielnicy. Łatwość, z jaką Seul mógł utracić informacje niejawne dotyczące bezpieczeństwa kraju, to jednak nie jedyny problem.
Obawy, że drony mogłyby przenosić broń chemiczną lub biologiczną nie są nieuzasadnione. Zdaniem analityków wystarczyłoby uwolnić od 1 do 2 kilogramów wąglika na trasie, którą jeden dron pokonał w północnym Seulu, by zabić dziesiątki tysięcy ludzi. W podobnym tonie wypowiadają się południowokoreańskie media, które od dłuższego czasu krytykują niewystarczające przygotowanie krajowej obrony powietrznej na wypadek ataku ze strony Korei Północnej, oraz znaczna część Koreańczyków. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że poparcie dla prezydenta Yoon Suk-yeola mocno spadło. Negatywnie jego działania w zakresie obronności ocenia obecnie aż 57,2 proc. badanych.

Yoon Suk-yeol już w kampanii wyborczej dawał do zrozumienia, że jako głowa państwa zerwie z ugodową postawą swego poprzednika w stosunku do Korei Północnej. W relacjach z Pjongjangiem jego poprzednik – Moon Jae-in stawiał na dialog, próbując doprowadzić do porozumienia na wielu płaszczyznach – choćby ekologii. Yoon Suk-yeol z drogi dialogu schodzić nie zamierza – jego kraj nadal wysyła pomoc humanitarną na północ i jest otwarty na rozmowy, ale też nazywa Kim Dzong Una niegrzecznym chłopcem, którego chętnie nauczyłby dobrych manier. Jako prezydent elekt zapowiedział rozbudowanie południowokoreańskiej armii tak, by była ona gotowa do ataku wyprzedzającego w razie niepokojących sygnałów z Pjongjangu. Teraz powtórzył tę deklarację.
Zapowiedziany przez prezydenta system masowej produkcji dronów ma kosztować ponad 440 milionów dolarów. Plan obejmuje ponadto zwiększenie możliwości zwalczania dronów, w tym rozmieszczenie systemu broni laserowej. To zmiana w stosunku do dotychczasowego celu programu dronowego Korei Południowej, czyli tzw. aktywnego odstraszania – drony miały umożliwiać szybką i dokładną ocenę zagrożeń oraz prowadzić misje zbierania danych. Tuż po inwazji północnokoreańskich dronów Korea Południowa po raz pierwszy wysłała jeden ze swoich dronów na północ i zapowiedziała wysłanie dwóch lub trzech kolejnych w reakcji na każde przyszłe wtargnięcie dronów północnokoreańskich. Wojsko Korei Południowej przeprowadziło też ćwiczenia mające na celu zwiększenie skuteczności zwalczania dronów.

Prezydent Yoon zagroził ponadto zawieszeniem paktu wojskowego, jeśli drony Północy ponownie naruszą przestrzeń powietrzną jego kraju. Zgodnie z podpisanym w 2018 roku przez Seul i Pjongjang paktem obu stronom nie wolno angażować się w żadne wrogie działania, które powodowałyby napięcia. Obejmuje to przekraczanie granic, ćwiczenia wojskowe na dużą skalę, wszelkie operacje rozpoznawcze i szkolenia w terenie, takie jak ostrzał artyleryjski w promieniu 5 kilometrów od linii rozejmu, znanej również jako wojskowa linia demarkacyjna. Groźba zerwania paktu z 2018 roku może oznaczać powrót do ćwiczeń z żywym ogniem w byłej strefie zakazu lotów, a to z kolei może dać Korei Północnej pretekst do wzmocnienia programów zbrojeniowych. O ile Kim Dzong Un w ogóle jakichkolwiek pretekstów potrzebuje. W drugim dniu szóstego rozszerzonego posiedzenia plenarnego 8. Komitetu Centralnego Partii Robotniczej północnokoreański przywódca przedstawił nowe cele dla armii kraju na 2023 rok wskazując na kolejny rok przyspieszenia rozbudowy sił zbrojnych oraz intensywnych testów broni. W ubiegłym roku Korea Północna wystrzeliła bezprecedensową liczbę pocisków rakietowych, w wielu przypadkach były to ćwiczenia broni strategicznej o najwyższym priorytecie.
W minionym roku Korea Północna przetestowała różnego rodzaju pociski balistyczne, manewrujące i hipersoniczne. Te ostatnie rozwijają prędkość kilka razy szybszą od dźwięku, latają ponadto na małej wysokości, aby uniknąć wykrycia przez radar. W listopadzie Korea Północna wystrzeliła próbnie międzykontynentalny pocisk balistyczny, który według japońskich urzędników miał wystarczający zasięg, aby dotrzeć do kontynentalnej części Stanów Zjednoczonych, a który ostatecznie wylądował zaledwie 200 km od Japonii. Już po nalocie dronów na Koreę Południową, pod koniec grudnia Pjongjang wystrzelił trzy pociski balistyczne krótkiego zasięgu w kierunku morza. Chwilę wcześniej wojsko Korei Północnej przetestowało silnik rakietowy na paliwo stałe o wysokim ciągu. Może to oznaczać nacisk na budowę potężniejszych międzykontynentalnych rakiet i pocisków balistycznych wystrzeliwanych z łodzi podwodnych.

Opracowanie międzykontynentalnej rakiety balistycznej na paliwo stałe było częścią pięciu zadań wojskowych Korei Północnej, przedstawionych na najważniejszym spotkaniu partyjnym w 2021 roku. Według państwowych mediów, po nadzorowaniu testu Kim Dzong Un powiedział, że kolejny ważny problem został pomyślnie rozwiązany. Co ciekawe, test ten odbył się dokładnie w momencie, gdy szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej zapewnił w Seulu, że dołoży wszelkich starań, aby zatrzymać program nuklearny Korei Północnej. 8 kwietnia Korea Północna przeprowadziła kolejny test podwodnego drona bojowego zdolnego do przenoszenia broni jądrowej. Miało to miejsce dokładnie tydzień po tym, jak Pjongjang ujawnił nowy podwodny system dronów Haeil-1. Co oznacza działanie Korei Północnej? Czy Pjongjang zamierza zastraszyć sąsiadów, zaimponować sojusznikom i pokazać własnym obywatelom rzekomą potęgę reżimu? Zapewne tak, to jednak nie wszystko. Przede wszystkim Korea Północna mówi bowiem, że coraz pewniej czuje się w klubie państw atomowych i zamierza nadal rozwijać swój program nuklearny. Jak mówią bowiem eksperci: materiał na testy jest zbyt cenny, by marnować go wyłącznie na pokazówkę.
Wiosną ubiegłego roku Seul proponował dużą pomoc humanitarną dla Korei Północnej w zamian za deklarację denuklearyzacji. Pjongjang z raz obranej drogi zejść jednak nie zamierza, wiedząc że posiadanie broni atomowej to jego jedyny atut w relacjach międzynarodowych i gwarancja niezależności. Także od sojuszników, czyli Chin i Rosji. Chiny potrzebują Korei Północnej, by kontrolować państwa regionu, Rosja kupuje od Korei broń na wojnę z Ukrainą. Nic nie trwa jednak wiecznie, i choć oba te kraje w maju zablokowały rezolucję ONZ potępiającą koreański test nuklearny, w listopadzie Xi Jinping zgodził się z Joe Bidenem, że użycie lub nawet sama groźba użycia broni jądrowej jest całkowicie nie do przyjęcia. Podczas spotkania na Bali obaj politycy wystosowali wspólną notkę skierowaną do Rosji i Korei Północnej, w której sprzeciwiają się użyciu broni jądrowej.

A odpowiedź Korei? Waszyngton już zimą zapowiedział, że wraz z Koreą Południową planuje skoordynowaną reakcję w przypadku wystąpienia szeregu możliwych scenariuszy, w tym użycia broni jądrowej przez Koreę Północną. Niemal natychmiast Kim Dzong Un oskarżył Waszyngton i Seul o przeprowadzenie niespotykanego w historii ludzkości spisku mającego na celu izolację i zduszenie Pjongjangu. Konieczność powrotu do mocnego sojuszu z Waszyngtonem Yoon Suk-yeol podkreślał już na początku ubiegłego roku, co administracja Joe Bidena przyjęła z entuzjazmem. Tuż po ogłoszeniu wyników koreańskich wyborów, Biden odbył rozmowę telefoniczną z prezydentem-elektem, wyrażając nadzieję na pogłębienie stosunków dwustronnych z Koreą Południową i koordynację działań w zakresie polityki Korei Północnej. Wkrótce, z inicjatywy Yoona wznowiono ćwiczenia wojskowe na dużą skalę z oddziałami amerykańskimi, które zostały zawieszone w 2018 roku i zastąpione symulacjami komputerowymi po tym, jak administracje Trumpa i Moon Jae-ina uznały je za przeszkodę w rozmowach pokojowych z Koreą Północną.
Jest jednak na linii Waszyngton-Seul pewien zgrzyt. Chodzi o rozwój własnego programu nuklearnego, czego – w reakcji na działania Korei Północnej – domaga się coraz większa liczba koreańskich polityków. Także znaczna część społeczeństwa chce, by ich kraj posiadał własny arsenał jądrowy. Na to Waszyngton nie zamierza się zgadzać. Jako że nie zamierza też jednak utracić tak ważnego azjatyckiego sojusznika jak Korea Południowa, podczas kwietniowej wizyty Yoon Suk-yeola w USA, Biały Dom postanowił dać Seulowi coś na zachętę. W ramach podpisanej wówczas tzw. Deklaracji waszyngtońskiej Stany Zjednoczone przekażą Korei Południowej szczegółowy wgląd i głos w planach awaryjnych USA w celu powstrzymania i reagowania na wszelkie incydenty nuklearne w regionie. Waszyngton zgodził się też okresowo rozmieszczać amerykańskie okręty podwodne uzbrojone w broń jądrową w Korei Południowej. W zamian Seul zgodził się nie rozwijać własnej broni jądrowej. Waszyngton wyśle ponadto do Korei Południowej okręt podwodny z pociskami balistycznymi. Będzie to pierwszy taki pokaz siły od lat 80. XX wieku. Czy zmieni to nuklearne plany Kim Dzong-Una? Bardzo wątpliwe. Yoon Suk-yeolowi może jednak pomóc w przekonaniu swych politycznych oponentów oraz opinię publiczną o stałym zaangażowaniu Waszyngtonu w sprawy regionu.

Spore obawy państw regionu budzi także polityka Chin. Relacje na linii Seul-Pekin popsuły się po umieszczeniu w Korei amerykańskiego systemu obrony przeciwrakietowej – w efekcie działań odwetowych ze strony China Korea Południowa straciła spore kwoty. Koreańska sieć sklepów w Chinach została zamknięta, zahamowaniu uległ ruch turystyczny, zabroniono nawet występów uwielbianych w Chinach koreańskich zespołów muzycznych. Korea kilkakrotnie oskarżyła też Chiny o przywłaszczenie kulturowe – chodzi m.in. o kwestię tego, z którego państwa faktycznie pochodzi kimchi oraz hanbok, czyli narodowy strój koreański. Podobne obawy żywi Japonia.
Japońscy politycy obawiają się, że wojna Rosji w Ukrainie może ośmielić Chiny do dalszych agresywnych zachowań wobec Tajwanu i prób przejęcia kontroli w innych regionach Indo-Pacyfiku, choćby kontrolowanych przez Japonię Wyspach Senkaku. Obecnie, ze względu na sytuację wewnętrzną Chin, jest to mało prawdopodobne, Japonia nie zamierza jednak lekceważyć przeciwnika, tym bardziej, że wciąż pamięta sierpniowe ćwiczenia wojskowe w pobliżu Tajwanu, w ramach których chińska armia wystrzeliła pięć rakiet w morze w pobliżu Okinawy, w wyłącznej strefie ekonomicznej Japonii. Tokio zacieśnia więc sojusze – zarówno z państwami regionu, jak i USA i aktywnie przeprowadza wspólne ćwiczenia wojskowe.

W drugiej połowie grudnia gabinet Kishidy Fumio przyjął trzy nowe dokumenty, które wyznaczają nową erę w powojennej strategii bezpieczeństwa Japonii. Pięcioletni plan Tokio, jeszcze do niedawna nie do pomyślenia w pacyfistycznej Japonii, sprawi, że kraj ten stanie się trzecim co do wielkości krajem na świecie pod względem wydatków na zbrojenia po Stanach Zjednoczonych i Chinach. Zgodnie z nową strategią Japonia zamierza podwoić roczne wydatki na obronę do 2 proc. PKB w ciągu pięciu lat. W sumie do 2027 roku przeznaczy na ten cel około 315 mld dolarów. Japonia zamierza ponadto pozyskać zdolność do uderzania na bazy na terytorium potencjalnego przeciwnika, zakupić znaczną ilość sprzętu wojskowego i zwiększyć produkcję własnego, oraz stworzyć zintegrowany system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Japoński rząd zapewnia przy tym, że zdolność do kontrataku mieści się w zakresie pacyfistycznej konstytucji Japonii i prawa międzynarodowego i nie zmieni koncepcji polityki wyłącznie obronnej. Jakiekolwiek działania ofensywne zostaną ponadto użyte tylko wtedy, gdy sytuacja spełni nowe warunki użycia siły.
Jak nietrudno się domyślić, Korea Północna potępiła nową japońską strategię bezpieczeństwa jako – tu cytat – fundamentalnie zmieniającą regionalne środowisko bezpieczeństwa. Pjongjang ostrzegł też, że Japonia wprowadza poważny kryzys bezpieczeństwa na Półwyspie Koreańskim i w regionie Azji Wschodniej.
W związku z rosnącym zagrożeniem ze strony Korei Północnej, oraz w dużym stopniu Chin, zacieśniają się relacje między USA, Japonią i Koreą Południową. W grudniu kraje te nałożyły kolejne sankcje na północnokoreańskich urzędników związanych z programami zbrojeniowymi tego kraju. Zapowiedziały też, że będą usuwać luki w międzynarodowym systemie sankcji wobec Korei Północnej. Japonia i USA zgodziły się zwiększyć obecność wojsk amerykańskich na wyspie Okinawa – ma to na celu podniesienie zdolności obrony w przypadku chińskiej inwazji na Tajwan. Oba kraje ogłosiły plany włączenia przestrzeni kosmicznej do zakresu amerykańsko-japońskiego traktatu bezpieczeństwa oraz podpisania umowy zwiększającej wymianę zaawansowanych technologii. Joe Biden natomiast poparł zwiększenie japońskiego budżetu na obronność. Historia bywa zaskakująca, a na pewno za chichot historii można uznać to, że USA, które po II wojnie światowej doprowadziły do demilitaryzacji Japonii, teraz są największymi zwolennikami jej ponownego uzbrojenia. Dla Japończyków ponadto to również przełomowe zjawisko i dowód na potrzebę zupełnie nowego spojrzenia na swoje bezpieczeństwo i środki, którymi należy o nie zadbać.

W marcu doszło do pierwszego od 12 lat spotkania przywódców Korei Południowej i Japonii, które – zgodnie ze słowami Kishidy Fumio – miało otworzyć nowy rozdział w stosunkach Seulu i Tokio. Premier Japonii rozmawiałam z prezydentem Yoon Suk-yeolem o kwestiach bezpieczeństwa regionu w obliczu północnokoreańskich zagrożeń nuklearnych. Obaj przywódcy zgodzili się na przywrócenie dawnej umowy o wymianie informacji wywiadowczych. W tle tego spotkania trwają próby zakończenia sporów historycznych, w szczególności dotyczących wykorzystywania przez kolonialną Japonię pracowników przymusowej oraz niewolnic seksualnych, o czym pisaliśmy TUTAJ. Niekiedy, działania obu rządów idą w poprzek społecznym oczekiwaniom, zarówno Kishida Fumio, jak i Yoon Suk-yeol zdają sobie jednak sprawę, że topór wojenny musi zostać zakopany, aby Korea Południowa i Japonia stanowiły realną siłę w regionie. W końcu, jak miesiąc temu powiedział prezydent Korei Południowej, Japonia przekształciła się z militarnego agresora z przeszłości w partnera, który podziela te same uniwersalne wartości. Te wartości to przede wszystkim wolny i otwarty Indo-Pacyfiku oraz ochrona międzynarodowego porządku opartego na dotychczasowych zasadach poszanowania suwerenności i woli poszczególnych państw.
Działania Korei Północnej i motywacje jej wodza pozostają tajemnicą. Trudno zdecydować czy są to jedynie próby zastraszania Korei Południowej i świata w ogóle czy może państwo Kimów gotowe jest by dokonać aktów realnej agresji. Podobnie rzecz wygląda w przypadku Chin. Niezależnie od tego jednak, czy Korea Północna oraz Chiny stanowią prawdziwe zagrożenie dla światowego pokoju ich działania w realny sposób zbliżają do siebie państwa regionu i USA oraz mają bardzo realne przełożenie na polityczne i wojskowe sojusze. Sojusze te zaś są elementem większej układanki, w której uwzględnić trzeba nie tylko imperium Kimów oraz Pekin jako wrogów USA ale też Rosję i Iran.
Blanka Katarzyna Dżugaj