W Indiach wrze. Wrze w wielu częściach kraju i z wielu powodów. Większość tych powodów związana jest jednak z coraz liczniejszymi aresztowaniami polityków i działaczy opozycyjnych partii i organizacji, którzy krytycznie wypowiadają się na temat centralnych władz, rządzącej partii BJP i premiera Narendry Modiego. Ostatnie tygodnie obfitują szczególnie w zatrzymania polityków opozycji, z liderem Kongresu – Rahulem Gandhim – na czele.
Zacznijmy od wydarzeń sprzed miesiąca. 26 lutego Centralne Biuro Śledcze aresztowało wiceministra Delhi – Manisha Sisodię należącego do partii Aam Aadmi Party (AAP; która wyrosła z delhijskiego społecznego ruchu antykorupcyjnego) w związku z przekroczeniem uprawnień w zakresie polityki akcyzowej oraz domniemanej korupcji. W związku z tą sprawą indyjskie CBŚ aresztowało również trzech innych urzędników delhijskiego urzędu akcyzowego. Władze AAP – w tym lider partii Kerjriwal – uznali aresztowania za motywowane politycznie. Po aresztowaniu Manish Sisodia oraz jego współpracownik – nota bene również zatrzymany pod zarzutem korupcji – Satyyendar Jain złożyli rezygnacje ze sprawowanych funkcji. Ów lutowy tydzień był rzeczywiście czarnym tygodniem dla indyjskiej opozycji. Kilka dni przez aresztowaniem Sisodii, zatrzymano rzecznika kongresu w stanie Assam w związku z doniesieniem o zniesławieniu premiera Indii – Narendy Modiego. Rzecznik opozycyjnej bengalskiej partii Trinamool również od miesiąca przebywa w więzieniu. Te zatrzymania to tylko wierzchołek góry lodowej aresztowań przedstawicieli opozycji. Oczywiście sprawy nie zostały w większości rozwiązane, a w indyjskiej polityce na próżno można szukać kryształowo czystych postaci. Jednak nagła intensyfikacja tych działań i uderzanie w kluczowe dla opozycji postaci może rodzić wiele pytań, o prawdziwe motywacje rządzących.

Nie tylko liderzy opozycji są na celowniku hinduskich nacjonalistów z partii BJP. Od kilku dni echem w Indiach – i międzynarodowo – odbija się kwestia aresztowania sikhijskiego działacza religijnego i pendżabskiego separatysty Amritpala Singha.
Jeszcze kilka lat temu prawie nikt nie słyszał o tej postaci. Amritpal Singh zaczął powoli zyskiwać popularność dopiero w 2020 roku – wtedy to zauważono go, kiedy wspierał protesty rolników przeciwko proponowanym przez rząd Modiego ustawom. Rok temu – w marcu 2022 r. – został niespodziewanie przywódcą niemal ekstremistycznej grupy Waris Punjab De (WPD), po tym, jak jej założyciel i lider Deep Sidhu zginął w wypadku. Warus Punjab De określa się jako „grupa nacisku”, której celem jest obrona praw Pendżabczyków (w rozumieniu grupy – wyznawców sikhizmu). Organizacja jest postrzegana jako separatystyczna i nawołująca do przemocowych rozwiązań, których celem jest ustanowienie państwa sikhijskiego – Khalistanu. Organizacja, również pod przywództwem Amritpala, intensywnie działa na rzecz promowania fundamentalistycznie postrzeganego sikhizmu, szczególnie wśród młodzieży pendżabskiej. Nie jest oczywiście popierana przez większość sikhijskich autorytetów religijnych, ale ma swoich zwolenników. Tym bardziej, że idea „Khalistanu” – kraju sikhijskiego w Pendżabie nie traci na popularności.

Próby aresztowania Amritpala Singha przez policję w Pendżabie trwały kilka dni i pełne były spektakularnych zwrotów akcji, pościgów na motorach i ukrywania się. Ostatecznie aresztowano Singha, ponad 100 jego współpracowników i działaczy WPD.
W związku ze swoją działalnością i nawoływaniem do przemocy i walki o „niepodległość” Pendżabu Amritpal przyciągnął uwagę indyjskich służb. Zwieńczeniem kilku już spraw prowadzonych przeciwko niemu było aresztowanie. Aresztowanie, które okazało się nie tylko wewnętrzną sprawą Indii. Separatyzm sikhijski jest silny również pośród pendżabskiej diaspory, która szczególnie liczna jest w Wielkiej Brytanii. W związku z tym przed indyjską ambasadą w Zjednoczonym Królestwie doszło do protestów i ataku na indyjską placówkę. Władze Indii bardzo negatywnie oceniły postawę brytyjskich służb bezpieczeństwa i w ramach swoistej dyplomatycznej zemsty… pozbawiły ochrony brytyjską ambasadę w Delhi… Jest to kolejny epizod w stałym pogarszaniu się stosunków dyplomatycznych między tymi dwoma krajami. Władze BJP bardzo konsekwentnie pobudzają postkolonialne resentymenty Indusów.
Oczywiście ocena działań Amritpala i WPD to zupełnie odrębna sprawa. Separatystyczne organizacje pendżabskie podburzają do nienawiści i same dopuszczają się licznych aktów przemocy. Po raz kolejny jednak warto zadać sobie pytanie – dlaczego teraz i dlaczego na taką skalę dokonano aresztowań działaczy, odpowiedzialnych za antyrządowe protesty rolników?
Zwieńczeniem – a przynajmniej jak na razie – cyklu aresztowań „wrogów Indii” (czyt. „wrogów rządu”) jest aresztowanie Rahula Gandhiego – lidera największej opozycyjnej partii, czyli Kongresu. Gandhi został skazany przez sąd w stanie Gudźarat na dwa lata więzienia za zniesławienie. Nie do końca jest jasne kogo miał zniesławić Gandhi, ponieważ doniesienie nie zostało złożone przez najbardziej tym – jak mogłoby się zdawać – Narendrę Modiego, ale innego polityka partii rządzącej o takim samym nazwisku. W czym rzecz? Po pierwsze rzecz nie jest nowa, bo chodzi o słowa Rahula Gandhiego sprzed… czterech lat! W 2019 roku na wiecu w stanie Karnataka przywódca Kongresu miał zapytać: „Dlaczego wszyscy złodzieje, czy to Nirav Modi, Lalit Modi czy Narendra Modi, mają Modi w swoich nazwiskach?”. Ostatni z wymienionych to oczywiście obecny premier Indii. Nirav Modi jest biznesmenem oskarżonym o liczne oszustwa. Lalit Modi to były szef indyjskiej krykietowej Premier League, który został dożywotnio zdyskwalifikowany przez organ zarządzający krykietem za nadużycia i oszustwa. Rzecz w tym, że w lider Kongresu został usunięty z indyjskiego parlamentu i będąc skazanym nie będzie mógł kandydować do parlamentu w najbliższych – zbliżających się – wyborach. I wszystko chyba staje się jasne. Gandhi zatweetował: „Walczę by Indie miały głos. Jestem gotów zapłacić za to każdą cenę”. Nie tylko partia Gandhiego, ale cała indyjska opozycja (w tym partie lokalne) zagrzmiała. Czternaście partii opozycyjnych w piątek skierowało do Sądu Najwyższego zawiadomienie o tym, że władze centralne wykorzystują służby państwowe (w tym Centralne Biuro Śledcze) do zabezpieczenia swoich partykularnych interesów i walki politycznej, uderzając w podstawy demokracji i bezpardonowo atakując opozycję. Również wczoraj w indyjskim parlamencie odbył się marsz pod hasłem „Demokracja umarła”.

Nie nam oceniać w tej chwili zasadność zarzutów. Tym bardziej, że mowa o setkach (!) aresztowanych w tym roku osób, które zatrzymano pod różnymi bardzo zarzutami. Tym, co łączy wszystkie te osoby jest ich bardzo krytyczny stosunek wobec rządzącej partii BJP i jej lidera – Narendry Modiego. W kontekście zbliżających się wyborów, ogromnych problemów ekonomicznych i społecznych, narastających napięć z Pakistanem, bardzo kiepskiego wizerunku kraju w związku ze stosunkiem władz Indii do Rosji i wojny w Ukrainie, taka intensyfikacja działań, których celem jest szeroko rozumiana opozycja, nasuwa nie tylko pytania o motywację rządzących, ale jednocześnie najbardziej oczywiste odpowiedzi na te pytania.
Krzysztof Gutowski