Dorzynanie watahy: recenzja filmu “Wilcze stado” w reż. Kim Hong-suna

Ręka, noga, mózg na ścianie – Wilcze stado to nieco nużący obraz w klimacie gore z przytykiem w stronę relacji japońsko-koreańskich. Zagorzali miłośnicy gatunku powinni być usatysfakcjonowani, pozostałym odradzam natomiast zabieranie popcornu na salę kinową.

Pierwszy transfer koreańskich więźniów z Filipin do ojczyzny zakończył się zamachem samobójczym na lotnisku. Przy drugim koreańskie władze postanowiły więc przewieźć skazańców drogą morską zamiast powietrznej. Na statku towarowym płynącym z Manili na Filipinach do Pusan w Korei Południowej kilkunastu policjantów eskortuje najbardziej niebezpiecznych więźniów, nie wiedząc, że ich podopieczni od dłuższego czasu starannie planują ucieczkę. Ani bandyci, ani funkcjonariusze nie zdają sobie jednak sprawy, że prawdziwa groza nadejdzie z zupełnie innej strony.

Kadr z filmu Wilcze stado

Jeśli od thrillera sensacyjnego oczekujecie wyłącznie hektolitrów krwi i kawałków mózgu bryzgających na ekran, wyjdziecie z projekcji Wilczego stada usatysfakcjonowani. Bardziej bowiem niż thriller, film Kim Hong-suna przypomina obraz w stylu gore, w którym liczy się przede wszystkim eskalacja okrucieństwa, a ilość oderwanych fragmentów ciała ma większe znaczenie niż sens fabularny. Jeśli więc liczycie na coś więcej niż krwawą jatkę, raczej się zawiedziecie – Wilcze stado od mniej więcej pięćdziesiątej minuty nie ma bowiem do zaoferowania wiele więcej. A szkoda, bo potencjał był, nawet jeśli pomysł na fabułę wydaje się nieco oklepany (tak, skojarzenia z Con Air. Lot skazanców są jak najbardziej na miejscu).

Kadr z filmu Wilcze stado

Jedno jest pewne: Kim Hong-sun wie, jak zaskoczyć widza. Jego Wilcze stado to film sprawnie zrealizowany – na tyle, że jest w stanie utrzymać zainteresowanie odbiorcy przez około połowę czasu projekcji. Kim Hong-sun umiejętnie prowadzi w tym czasie narrację i rozmieszcza zwroty akcji. Pamiętacie złotą, choć niepisaną, zasadę amerykańskiego horroru, mówiącą, że najpierw ginie szkolny przystojniak, potem głupiutka królowa piękności, wreszcie gej i czarnoskóry, a przeżywa klasowy wyrzutek? Koreański filmowiec śmieje się kolegom z Hollywood w nos i dość szybko daje do zrozumienia, że w jego filmie zginąć może każdy, nawet postać sugerowana jako protagonista. Zanim widz zdąży się przywiązać do któregoś z bohaterów, ten kończy z oderwaną głową lub wyrwanym sercem. Co, niestety, w pewnym momencie staje się największą wadą filmu, ile rozwalonych czaszek i wypływających jelit można bowiem obejrzeć, by nie zaczęło to być nużące? Wilcze stado pokazuje, że nie więcej niż przez godzinę – po tym czasie filmu nic nie jest w stanie już uratować. Dlaczego?

Kadr z filmu Wilcze stado

Najwyraźniej Kim Hong-sun nie chciał tracić czasu na stworzenie pogłębionych psychologicznie postaci, skoro 99 proc. z nich miało zginąć jeszcze w pierwszej godzinie filmu. Druga rzecz to chaos fabularny – sensu nie ma w scenariuszu za grosz, póki jednak widz zajęty jest krwawą jatką, może tego nie zauważyć. W momencie, gdy nieco znużony kolejnymi rozbryzgami krwi, zaczyna przyglądać się narracji, wychodzą na jaw wszelkie dziury i niedoróbki w scenariuszu. Nie ma też komu kibicować, bohaterowie filmu bardziej przypominają bowiem papierowe kukiełki niż ludzi z – omen nomen – krwi i kości. Szkoda zwłaszcza postaci Parka Jang-du, granej przez Seo In-guka, która jako jedyna intryguje i jest w stanie na dłużej przyciągnąć uwagę widzów. Kim Hong-sun próbuje chwilami załatać te dziury poprzez retrospekcje wyjaśniające niektóre fabularne rozwiązania. Daje w ten sposób prztyczka w nos Japończykom, nawiązując do trudnej wojennej przeszłości Japonii i Korei. Chodzi przede wszystkim o pracę przymusową oraz tzw. Pocieszycielki, o których pisaliśmy TUTAJ. Koreańskie i japońskie rządy próbują obecnie dojść w tej kwestii do porozumienia, tematem też coraz częściej zajmuje się ludzie sztuki, jak Kim Hong-sun.

Kadr z filmu Wilcze stado

Koreański reżyser ciekawie miesza gatunki filmowe, umiejętnie wprowadza kampową stylistykę i czarny humor, wie, jak poprowadzić aktorów i wytworzyć klaustrofobiczną atmosferę. Szkoda, że nie poszedł w stronę klasycznego thrillera akcji, w którym napięcie buduje subtelna gra między ścigającymi a ściganymi, a nie kolejne rozbryzgi krwi. W obecnym kształcie Wilcze stado przypomina grę RPG i będzie dobrą rozrywką wyłącznie dla widzów prawdziwie lubiących brutalne kino w duchu gore.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s