Stracone możliwości: recenzja filmu “Jogi” Alego Abbasa Zafara (Netflix)

Temat masakry sikhów z 1984 roku zasługiwał na naprawdę dobrego reżysera. Niestety – dostał Alego Abbasa Zafara.

Film Jogi trudno określić inaczej niż mianem straconej szansy. Ogromny potencjał tkwił już w samej tematyce – kontrowersyjnej, bolesnej, nawet po czterdziestu niemal latach stanowiącej zadrę w relacjach między hindusami a skihami. Co więcej – wciąż słabo przepracowanej przez kino indyjskie, zarówno mainstreamowe, jak i artystyczne. 31 października 1984 roku to data, którą Indusi długo jeszcze będą pamiętać. Tego dnia Indira Gandhi, premierka Indii, zginęła z rąk swych sikhijskich ochroniarzy, o czym pisaliśmy TUTAJ. Jej śmierć stała się zażewiem kolejnego w Indiach konfliktu religijnego i doprowadziła do wybuchu krwawych antysikhijskich zamieszek w wielu częściach kraju. Najnowszy film Alego Abbasa Zafara, który w październiku zadebiutował na Netflixie, opowiada o trzech dniach z tego mrocznego okresu.

Tytułowy Joginder Singh (Diljit Dosanjh), przez bliskich nazywany po prostu Jogi, to młody, mieszkający w Delhi sikh, który szykuje się właśnie do rodzinnej uroczystości. Tuż przed przyjęciem z okazji urodzin siostrzeńca dowiaduje się jednak, że życiu całej sikhijskiej społeczności z jego dzielnicy grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Po zabójstwie Indiry Gandhi sikhowie w całym Delhi stali się obiektem nienawiści – hinduskie bojówki niszczą ich domy i sklepy, a ich samych mordują bez litości. W dzielnicy Jogiego sytuację podsyca radny miejski Tajpal Arora (Kumud Mishra), traktujący masakrę sikhów jako trampolinę do kariery – wykorzystuje on policję do zamordowania jak największej liczby wyznawców sikhizmu. Jogi, wraz z przyjacielem – muzułmańskim funkcjonariuszem policji Rawinderem Chautalą (Mohd Zeeshan Ayyub) – podejmuje niebezpieczną grę, której stawką jest życie jego najbliższych.

Jogi ewidentnie miał być opowieścią o nienawiści, rozłamach społecznych, człowieczeństwie i przyjaźni, która przekracza religijne podziały. Zaczęło się dobrze, a nawet bardzo dobrze – mocne uderzenie fabularne na otwarcie i sprawnie poprowadzona narracja pierwszych dwudziestu minut filmu dawały nadzieję, że jak mawiał Mistrz Hitchcock po początkowym trzęsieniu ziemi, napięcie będzie nieprzerwanie rosnąć. Te dwadzieścia minut tworzyły złudzenie, że Jogi będzie jakże potrzebnym filmem rozliczeniowym – filmem, który będzie widza bolał i zmuszał do refleksji nad podziałami społecznymi i relacjami międzyludzkimi. I być może tak właśnie by było, gdyby obraz otrzymał reżysera i scenarzystę, na których zasługiwał – dostał jednak Alego Abbasa Zafara i na dobrym początku para się wyczerpała, a Jogi zaczął osuwać się w typowy bollywoodzki banał. Tym bardziej bolesny dla widza, że dotykający tematu zasługującego na bardziej dogłębne i poważne potraktowanie. Zamiast drażniącego (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) filmu widz otrzymał banalny wyciskacz łez w bollywoodzkim stylu, w dodatku niemiłosiernie spłycający prawdziwą historię masakry sikhów. Nie rozumiem – mówi w pewnym momencie Jogi, odnosząc się do nagłego wybuchu nienawiści ze strony ludzi, którzy jeszcze dzień wcześniej byli jego dobrymi znajomymi, sąsiadami, kolegami z pracy. Widz spoza kultury indyjskiej, nie znający historycznego tła filmu, niestety również nie zrozumie. A szkoda.

Ale nawet taka uładzona, spokojna wersja wydarzeń z 1984 roku mogłaby być do przyjęcia, gdyby scenarzyści (Sukhmani Sadan i Ali Abbas Zafar) dobrze poprowadzili wątek przyjaźni Jogiego i policjanta oraz samego rozwoju Jogiego. Niestety – tu również scenarzyści nie udźwignęli ciężaru tematu. Postaci głównych bohaterów zostały zaledwie naszkicowane, w dodatku dość topornie – bardziej przypominają kukiełki niż ludzi z krwi i kości. Scenarzyści nie potrafili wykorzystać potencjału tkwiącego w wyjątkowej, przekraczającej granice religijne przyjaźni między Jogim a Rawinderem, podobnie jak w postaci Tajpala. Radny miejski jest tak groteskowy, że aż śmieszny, choć przynajmniej jedna scena z córką dawała szansę na bardziej wielowymiarowe pokazanie tej postaci. Totalnie nieudolnie scenarzyści dorzucili wątek studenckiej miłości Jogiego, choć wyjaśniała ona nienawiść jednego z policjantów do tytułowego bohatera. Aktorzy w większości przypadków robią co mogą, z pustego i Salomon jednak nie naleje, ich wysiłki, by wykrzesać z kiepskiego scenariusza coś sensownego spełzają więc na niczym.

A plusy? Są, oczywiście. Bez wątpienia należą do nich bardzo dobre, świetnie budujące klimat zdjęcia oraz parę dobrze rozpisanych i poprowadzonych scen, sprawnie budujących napięcie przynajmniej na kilkanaście minut filmu. Za mało ich jednak, by sprawić, że Jogi wyjdzie poza słabe połączenie melodramatu i filmu akcji, z fabułą, której już na początku wyrwano zęby.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s