W Iraku bez zaskoczenia. Wybory parlamentarne wygrało ugrupowanie Muktady as-Sadra

Druty kolczaste przy lokalach wyborczych, rekordowo niska frekwencja i bojkot aktywistów – tak Irakijczycy wybierali nowy parlament. Niespodzianki nie było, a mieszkańcy kraju nie liczą już na zmiany, których tak bardzo potrzebują.

To piąte wybory parlamentarne od czasu obalenia reżimu Saddama Husajna. Dlaczego są tak ważne? Gospodarka Iraku, po latach konfliktów zbrojnego, leży w gruzach – o tym, jak bardzo jest źle świadczy choćby liczba irackich imigrantów na polsko-białoruskiej granicy. Administrację państwową przeżera korupcja, sytuację ekonomiczną dobija pandemia koronawirusa, przesiedleni na skutek działań tzw. Państwa Islamskiego ludzie wracają do nieistniejących lub zagrabionych domów.

Zgodnie z planem wybory miały się odbyć w przyszłym roku, władze zdecydowały się jednak przyspieszyć głosowanie po gwałtownych protestach z 2019 roku. Nie, antyrządowe demonstracje to w postsaddamowskim Iraku nie nowina, te ostatnie były jednak bezsprzecznie najliczebniejsze i najbardziej krwawo stłumione.

1 października 2019 roku na ulice miast i miasteczek wyszły dziesiątki tysięcy Irakijczyków, protestujących przeciwko korupcji, nepotyzmowi, nadużywaniu władzy, wysokiemu bezrobociu oraz regularnej ingerencji Iranu w życie polityczne Iraku. Celem ataku był system rządów szyitów, którzy po latach sunnickiej dominacji, po upadku Saddama Husaina, przejęli władzę dzierżąc ją do dziś. Wprowadzili władzę wąskiej elity polityków, opartą na nepotyzmie, korupcji i popieraniu kandydatów o „właściwym” pochodzeniu etnicznym i wyznaniu. Największa demonstracja miała miejsce na placu Tahrir w Bagdadzie – kiedy ludzie próbowali dostać się do Zielonej Strefy, gdzie znajdowały się główne biura rządowe, siły bezpieczeństwa otworzyły ogień. Wściekłość eksplodowała i rozlała się na inne prowincje – także w południowej części kraju, zdominowanej przez szyitów.

By Kari0t – Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=85867348

Trwające kilka miesięcy zamieszki zostały dość brutalnie stłumione – na skutek interwencji sił bezpieczeństwa (i bojówek wspieranych przez Iran) zginęło ponad 600 osób a 20 tys. odniosło rany. Ówczesny rząd dość szybko podał się do dymisji, dla protestujących było to jednak za mało – chcieli wymienić całą klasę rządzącą, która przejęła władzę po obaleniu władzy Saddama Husseina. Niewykluczone, że zamieszki byłyby więc kontynuowane, gdyby nie…pandemia koronawirusa i nałożone w związku z nią obostrzenia. Nawet mimo zakończenia protestów nowy premier zapowiedział skrócenie kadencji parlamentu, choć ostatecznie wybory odbywają się tylko pół roku przed ustawowym terminem.

W porównaniu do poprzednich wyborów trochę się zmieniło. Przede wszystkim, modyfikacji uległa ordynacja wyborcza – nowa ma wesprzeć kandydatów niezależnych, do tej pory całkowicie zdominowanych przez ugrupowania partyjne. Do tej pory każda z 18 prowincji Iraku stanowiła jeden okręg wyborczy, a o miejscu w parlamencie decydowały partie na podstawie wyników głosowania. Obecnie okręgów jest 83, do parlamentu trafi zaś od trzech do pięciu kandydatów, którzy zdobędą najwięcej głosów w każdym z nich. Zmieniony system gwarantuje też miejsca kandydatkom płci żeńskiej. Ostatecznie rozkład miejsc w parlamencie prezentuje się następująco:

  • 237 miejsc dla kandydatów z 18 prowincji (83 okręgów)
  • 83 miejsca dla kobiet
  • 9 miejsc dla mniejszości (m.in. 1 dla chrześcijan, 1 dla jezydów i 1 dla Kurdów)

O 329 miejsc w ławach poselskich konkuruje ponad 3240 kandydatów, z czego 951 stanowią kobiety, a 67 przedstawiciele mniejszości. Uprawnionych do głosowania jest ok. 25 z 40 mln Irakijczyków.

Czy te drobne zmiany doprowadzą do wielkiej Zmiany? Mało prawdopodobne. Przede wszystkim duże ugrupowania, zwłaszcza te od lat pozostające przy władzy, mają znacznie większe możliwości dotarcia do wyborców, choćby przez media. Stoją też często za nimi zbrojne bojówki. Problemem może być ponadto frekwencja – ci, którzy domagali się przyspieszonych wyborów, zaczęli bowiem nawoływać do ich zbojkotowania. Powód? Fakt, że irackie władze nie postawiły przed sądem osób odpowiedzialnych za śmierć ponad 600 demonstrantów i dopuściły się daleko idących represji wobec protestujących aktywistów, z porwaniami i zabójstwami politycznymi włącznie – w ich wyniku miało zginąć ponad 35 osób. I nie, nie chodzi o strach – raczej o niechęć do wspierania dobrze znanych twarzy i brak wiary, że wybory faktycznie przyniosą oczekiwaną zmianę. W mediach mówiło się o frekwencji mniejszej nawet niż podczas głosowania w 2018 roku – do urn poszło wówczas tylko 44 proc. uprawnionych, co było rekordowo niskim wynikiem.

Dziennikarze przepowiadali, że walka wyborcza rozegra się de facto między dwoma ugrupowaniami: Sairun, czyli Ruchem Sadrystowskim, kierowanym przez radykalnego szyickiego duchownego Muktadę as-Sadra, oraz Sojuszem Fateh, na czele którego stoi Hadi al-Amiri. Obie partie mają szyickie korzenie, różni je jednak m.in. podejście do kwestii Iranu – sadryści są wyraźnie Iranowi przeciwni, Fateh natomiast ma z tym krajem bardzo bliskie powiązania. W wyborach w 2018 roku partia Muktady as-Sadra zdobyła 54 mandaty – więcej niż jakakolwiek inna frakcja, co dało jej decydujący wpływ na tworzenie rządu. Ugrupowanie Hadiego al-Amiri zajęło drugie miejsce zdobywając 48 mandaty.

Muktada as-Sadr to jeden z najbardziej wpływowych polityków w Iraku i to od prawie dwóch dekad. Rozgłos zyskał nie tylko jako syn nieżyjącego wielkiego ajatollaha Mohammeda Sadeka al-Sadra, ale też jako zagorzały przeciwnik obecności wojsk amerykańskich w jego ojczyźnie. To on przewodził tzw. Armii Mahdiego, walczącej z oddziałami koalicji zachodniej. W ostatnich latach nieco zmienił retorykę – nie pokochał nagle Amerykanów i wciąż sprzeciwia się ich obecności w Iraku, zaczął się jednak kreować przede wszystkim na polityka walczącego z korupcją i przeciwnika Iranu. Co ciekawe, jego przeciwnicy (a jest ich całkiem sporo) korupcję zarzucają jemu samemu. Oskarżają go także o obsadzenie istotnych stanowisk w administracji państwowej swoimi poplecznikami, a przez to przejęcie kontroli nad znaczną częścią majątku kraju. Jeszcze w lipcu Muktada as-Sadr twierdził, że jego ugrupowanie zbojkotuje wybory, miesiąc później zmienił jednak zdanie. Postanowił wystartować po tym, jak kilku przywódców politycznych zwróciło się do niego z prośbą o przeprowadzenie reform w kraju i wyrugowania korupcji i obcych wpływów. Ostatecznie jednak w wyborcze szranki stanęło tylko jego ugrupowanie. Sojusz Fateh składa się z partii powiązanych z Ludowymi Siłami Mobilizacyjnymi, grupą złożoną głównie z proirańskich szyickich milicji. Zyskała ona na znaczeniu podczas wojny z sunnickim tzw. Państwem Islamskim.

Wybory przebiegały pod ścisłym nadzorem. Rząd zamknął przestrzeń powietrzną nad Irakiem (od sobotniej nocy do poniedziałkowego poranka) oraz lądowe przejścia graniczne. Do ochrony lokali wyborczych (z których część otoczono drutem kolczastym) skierowano ponad 250 tys. funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa. Głosujący byli przeszukiwani przed wejściem do lokali wyborczych, po raz pierwszy posługiwali się też kartami biometrycznymi. Aby uniknąć podwójnego głosowania, elektroniczne karty wyborcze zostają wyłączone 72 godziny po oddaniu głosu przez każdą osobę. Po raz pierwszy od prawie dwóch dekad, natomiast podczas wyborów nie ogłoszono godziny policyjnej.

Zaskoczenia nie było. Zgodnie z przewidywaniami frekwencja pobiła kolejny niechlubny rekord – wyniosła bowiem nieco ponad 41 proc. Dla komentatorów sprawa jasna: Irakijczycy mają dość i nie wierzą w realne zmiany. Tym bardziej, że wielu aktywistów, w których zwłaszcza młodsze pokolenia mogłyby pokładać nadzieję, wycofało się z wyborczego wyścigu. Wyniki głosowania też nie zaskoczyły – zwycięzcą okazało się ugrupowanie Sairun Muktady as-Sadra. Zdobyło ono 73 z 329 mandatów w parlamencie (o 19 miejsc więcej niż w ostatnich wyborach). Niespodzianką stało się natomiast miejsce drugie – z liczbą 38 mandatów uplasowała się sunnicka koalicja Taqaddum obecnego przewodniczącego parlamentu Mohammeda al-Halbousiego, podczas gdy Sojusz Fatah zdobył tylko 14 mandatów. Przekaz wyborców był jasny: nie chcemy więcej ingerencji Iranu w wewnętrzne sprawy Iraku.

Co teraz? Łatwo nie będzie. Partię Sairun czeka sformowanie koalicji, nie jest bowiem w stanie rządzić samodzielnie. Szybko to raczej nie nastąpi – w 2018 roku rząd utworzono dopiero w osiem miesięcy po wyborach. Problemem może być wybór premiera – Muktada as-Sadr być nim nie może, ponieważ osobiście nie startował w wyborach. Przywódca zwycięskiego ugrupowania już zademonstrował jednak, w jakim kierunku zamierza iść „jego” rząd – przynajmniej w polityce międzynarodowej. Zapowiedział, że przedstawiciele wszystkich dyplomacji są mile w Iraku widziani, o ile…nie ingerują w jego sprawy wewnętrzne. To dość jasny przekaz i dla Teheranu i dla Waszyngtonu. Komentatorzy nie mają też złudzeń: nowa/stara władza nie rozliczy sprawców zabójstw z 2019 roku.

Ostateczne wyniki wyborów mają zostać podane za ok. dwa tygodnie, nikt nie przewiduje jednak dużych zmian w podziale mandatów. Może z wyjątkiem Hadiego al-Amiriego, który głośno mówi, że nie uzna jawnie sfałszowanych (jego zdaniem) wyborów.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s