Pod koniec stycznia władze w Delhi przekazały Pakistanowi wiadomość, że oczekują zmodyfikowania Traktatu o Wodach Indusu (Indus Waters Treaty). Indie mają oczekiwać uruchomienia w ciągu 3 miesięcy negocjacji między stronami, a także zaktualizowania wspomnianego traktatu.
Traktat między Indiami a Pakistanem został podpisany w 1960 r. w celu określenia zasad korzystania z rzeki granicznej. Gwarantem został Bank Światowy. Zdaniem Indii po 62 latach i licznych naruszeniach tych ustaleń przez Pakistan nadeszła pora by traktat zmodyfikować.
Taki komunikat władz indyjskich wystosowany w kierunku Islamabadu to kolejny epizod w konflikcie, który trwa już kilka dekad, a zaczął się w 1988 r. Punktem spory były pierwotnie indyjskie plany budowy elektrowni wodnej na dopływie rzeki Dźhelam zwanym Kiśanganga (zresztą jak cały projekt). Według traktatu Indie mogą swobodnie dysponować trzema wschodnimi dopływami Indusu. Gdy chodzi o zachodnie – a takim jest Dźhelam pojawia się problem. Z zasady jego wody przeznaczone są na użytek Pakistanu, ale Indie mają prawo do realizacji projektów, które nie będą ograniczały przepływu wody, a co za tym idzie nie będą szkodzić Pakistanowi. Zgodnie z Traktatem o wodach Indusu Indie muszą z wyprzedzeniem powiadamiać Pakistan o planach wszelkich projektów, które buduje na zachodnich dopływach, na wypadek gdyby utrudniały one przepływ wody do Pakistanu. Pakistan oczywiście pod koniec lat 80. sprzeciwił się projektowi. Uzasadniał to – słusznie zresztą – tym, że wody zostaną przekierowane do innego dopływu rzeki Dźhelam.

Pakistan sprzeciwił się projektowi Kishanganga, ponieważ projekt przewidywał przekierowanie wody z jednego dopływu Dźhelamu do drugiego. I sam ten odpływ wody może by jeszcze nie był dla Pakistanu odczuwalny, gdyby nie fakt, że na tym samym dopływie (dopływie dopływu – zaznaczmy!) pakistański rząd również chciał wybudować elektrownię wodną, który to projekt został zapamiętany pod nazwą Projekt Nilam Dźelam (Neelam Jhelum Project). Osłabienie rzeki w przypadku realizacji indyjskiego projektu uniemożliwiłoby działanie pakistańskiej elektrowni.
Sprawa ciągnęła się latami, a realne prace budowlane rozpoczęto dopiero w tym stuleciu. Niestety, strony nie dogadały się. Zwołano zatem – pierwszy i jak na razie jedyny raz w historii wspomnianego traktatu – Sąd Arbitrażowy. Starcie trwało. Pakistan zarzucał Indiom, że woda zostanie przekierowana do innego dopływu i wróci do Dźhelamu dopiero poniżej ich elektrowni. Indie natomiast podkreślały, że działają zgodnie z traktatem, wody wszak żadnej nie wstrzymują i nie zabierają, a jedynie innym dopływem ją przekierowują. Sąd Arbitrażowy w 2013 r. w zasadzie przychylił się ku indyjskiej interpretacji faktów, zalecił jednak wprowadzanie wielu, dość istotnych modyfikacji w ich projekcie zapór. Nie przełożyło się to jednak na realizację postanowień Sądu. Pakistan dalej zaskarżał projekt, ale odwołując się do innych przewidzianych traktatem mechanizmów rozwiązywania nieporozumień. Jeszcze w 2017 r. główny „rozjemca” w tej sprawie, czyli Bank Światowy, wstrzymał obie procedury (tj. wdrażanie decyzji Sądu Arbitrażowego i nową procedurę zapoczątkowaną kolejnym zgłoszeniem Pakistanu). Postępów dalej brakowało, a w relacjach między oboma południowoazjatyckimi krajami dochodzi do coraz częstszych i dłuższych momentów eskalacji napięcia. Bank Światowy oba procesy… wznowił z obawy, że Traktat zostanie w ogóle pominięty w działaniach obu stron na rzekach granicznych.

Dlaczego jednak ten spór o rzeki jest tak ważny dla Indii i Pakistanu, a także – a może przede wszystkim – dlaczego ich spór ma być ważny dla reszty świata? Rzecz w tym, że spór ten jest elementem konfliktu indo-pakistańskiego (dwóch państw atomowych). Indie mają lepszą pozycję ponieważ kontrolują górny bieg rzeki, a zatem one realnie mogą wpływać na pakistański dostęp do wody. Jedyne co zatrzymuje Indie przed znaczną ingerencją w rzeki Pendżabu jest właśnie Traktat o Wodach Indusu. Olbrzymie części obu krajów (Pakistan prawie cały, Indii znaczna północnowschodnia część) uzależniona jest od rzecznej wody z rzek Pendżabu (sama nazwa regionu oznacza w końcu Pięć Rzek) oraz – w przypadku Indii – innych rzek wypływających z obszaru himalajskiego. Przy obecnych zmianach klimatu dostęp do wody jest nie tylko kwestią polityki energetycznej, ale wręcz zabezpieczeniem humanitarnym. Patrząc szerzej nie chodzi jednak tylko o Indie i Pakistan.

Takie konfliktowe podejście do sprawy i egoistyczny styl dyplomacji wodnej może mieć znaczące konsekwencje poza dorzeczem Indusu. W przeciwieństwie do Dźhelamu Indie same są uzależnione od innych państw, kontrolujących górny bieg kluczowych dla Indii rzek. W Indiach na przykład wyrażano wiele obaw związanych z budową chińskich tam w górnym biegu Brahmaputry, która przepływa przez kontrolowany przez Chiny Tybet. Inny problem to rzeka Ghaghra, która jest głównym dopływem Gangesu, a wpływa do Indii z Nepalu. I tutaj polityka chińska morze mieć olbrzymi wpływ na dostęp do wody wielu mieszkańców indyjskich nizin (np. stanu Bihar). Pekin bowiem buduje wielką tamę na rzecze Mabja Zangbo, który z kolei wpływa do Ghagry. Indie zatem odczuwają olbrzymi niepokój związany z pośrednim zarządzaniem kluczowymi dla nich rzekami przez inne kraje.

Cała sprawa jednak kumuluje się też w innym aspekcie, który jest nie mniej istotny, a naszym zdaniem nawet o wiele istotniejszy. Problem w tym, jak konsekwencje nacjonalistycznych działań państw Azji Południowej i Chin wpłyną na życie prawie 20 proc. ludzkości (!), czyli ponad 1,5 miliarda ludzi żyjących na obszarze dorzeczy himalajskich rzek. Pytanie to chyba należy pozostawić otwarte… chociaż nietrudno zauważyć, że w przypadku tak kluczowych spraw jak dostęp do wody wszystkie zaangażowane strony powinny zebrać się na odejście od partykularnych interesów (podobno) narodowych i zadbać o wspólną, zrównoważoną hydropolitykę, od której uzależniona jest – szczególnie w obliczu rozpoczynającej się, a tak niezwykle odczuwalnej w Azji Południowej klimatycznej katastrofy – olbrzymia część ziemskiej populacji.
Krzysztof Gutowski