Czy mundial odbywa się na innej planecie? – pytają Chińczycy i wyprowadzają na ulice…lamy. Wraz z wzrostem zakażeń koronawirusem rośnie niezadowolenie społeczeństwa od ponad dwóch lat tkwiącego w niemal permanentnym lockdownie. Czarę goryczy przelały wydarzenia w mieście Urumczi, gdzie w pożarze budynku mieszkalnego zginęło dziesięć osób. Osób, które – zdaniem wielu Chińczyków – udało by się uratować, gdyby bariery związane z lockdownem nie utrudniły strażakom dostępu.
W światowych mediach dużo się zawsze mówiło o samobójstwach Japończyków czy depresji Koreańczyków, stan zdrowia psychicznego Chińczyków mało kogo natomiast interesował. Przynajmniej do niedawna, pandemia koronawirusa zmieniła bowiem wiele także w tym zakresie. Tymczasem powody do zmartwienia były jeszcze zanim wirus SARS-CoV-2 pojawił się w Wuhan – pierwsze krajowe badanie zaburzeń psychicznych w Chinach, przeprowadzone w latach 2013–2015, wykazało, że występowanie chorób psychicznych u dorosłych w ciągu całego życia wynosi 16,6 proc. To dużo, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt braku wystarczającej odpowiedzi na te potrzeby kliniczne – Chiny to kraj, w którym problemy psychiczne są ogromnym tabu, a depresję często leczy się u internisty. Dwa najbardziej rozpowszechnione zaburzenia zdrowia psychicznego w Chinach to depresja i stany lękowe – Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że na depresję cierpi 54 mln Chińczyków, na zaburzenia lękowe natomiast ok. 41 mln.

Od czasu wybuchu pandemii – jak nietrudno się domyślić – sytuacja jest jeszcze gorsza. W marcowym raporcie WHO stwierdziła, że podczas pandemii nastąpił znaczny wzrost problemów ze zdrowiem psychicznym, takich jak depresja i stany lękowe, oraz że ludzie są coraz bardziej podatni na myśli samobójcze. W Chinach, jedynej dużej gospodarce świata, która nadal hołduje polityce lockdownów i długotrwałych izolacji osób zakażonych, stan rzeczy przedstawia się wyjątkowo ponuro. Według pierwszego chińskiego badania dotyczącego wpływu pandemii na psychikę, przeprowadzonego w 2020 roku, 35 procent respondentów doświadczyło długotrwałych problemów psychicznych, w tym lęku i depresji. Ankieta przeprowadzona w czasie kwietniowego lockdownu w Szanghaju wykazała, że ponad 40 proc. mieszkańców miasta było zagrożonych depresją. O ponad 250 proc.wzrosła wówczas częstotliwość wyszukiwania hasła „poradnictwo psychologiczne” w jednej z popularnych przeglądarek internetowych. W mieście Wuhan, w pierwszym kwartale 2020 roku liczba samobójstw wzrosła o 79 proc. w porównaniu z tym samym okresem rok wcześniej.

Przyczyny są oczywiste: poczucie osamotnienia wywołane lockdownami, lęk przed ponownym przystosowaniem się do normalnego trybu życia po otwarciu, ustawicznej niepewności przed kolejną falą pandemii, większą cenzurą i kontrolą społeczną, oraz strach o finanse. Ostatnich kilkanaście miesięcy to okres wyraźnego gospodarczego spowolnienia, nawet mimo że najnowsze dane za trzeci kwartał 2022 roku pokazują, że gospodarka chińska radziła sobie w tym czasie całkiem nieźle. W trzecim kwartale PKB Chin wzrósł o 3,9 proc., z 0,4 proc. w drugim kwartale – to sporo, wciąż jednak dużo poniżej oficjalnego celu 5,5 proc. Bezrobocie wśród młodych ludzi wynosi około 20 proc., a rynek nieruchomości jest bliski załamania. Ciągłe lockdowny doprowadziły do zamknięcia fabryk i portów na długi czas, wpłynęły także na współpracę z firmami zagranicznymi. Dla przykładu – blokada w fabryce Foxconn w Zhengzhou uderzyła w produkcję iPhone’ów, prowadząc do obaw o światowy niedobór. Niektóre lokalne władze posunęły się do zmuszania pracowników do spania w fabrykach, aby mogli pracować podczas kwarantanny. W ostatnich latach sekretarz generalny stawiał na gospodarkę bardziej niż do tamtej pory napędzaną konsumpcją, a tym samym wspierał rozwój klasy średniej. W ostatnich miesiącach nastroje konsumentów mocno jednak opadły, na co wpływ miała m.in. strategia zero-Covid wdrażana przez Xi. Zahamowanie konsumpcji wywołało kryzys na rynku nieruchomości w postaci niewypłacalności niektórych deweloperów – budują oni na kredyt, spłacany dopiero po sprzedaniu nieruchomości.
Niestety, mimo ogromnych kosztów – zarówno ludzkich, jak i gospodarczych, partia zaciekle broni swojej polityki zero-covid, obejmującej najbardziej drastyczne restrykcje na świecie. Na czym ona polega? Zgodnie z wytycznymi rządowymi lokalne władze muszą wprowadzać lockdowny już po wykryciu kilku przypadków zakażeń. W miejscach tych przeprowadzane są ponadto codzienne masowe testy – szkoły, przedsiębiorstwa oraz sklepy inne niż sprzedające żywność zostają zamknięte. Osoby zakażone są izolowane w domu lub poddawane kwarantannie w placówkach rządowych. Lockdown może zostać odwołany dopiero w momencie, gdy nie zostanie wykryty żaden nowy przypadek zakażenia. W efekcie, od blisko trzech lat dziesiątki milionów Chińczyków żyją w mniejszym lub większym zamknięciu.

Na początku listopada rząd centralny zasygnalizował krok w kierunku ponownego otwarcia Chin ogłaszając 20 nowych wytycznych w zakresie polityki kontroli pandemii. Zakładały one skrócenie czasu kwarantanny i lepsze ukierunkowanie działań mających na celu walkę z rozprzestrzenianiem się wirusa. Na podstawie nowych wytycznych tylko władze na poziomie prowincji lub wyższym mogą wymagać testów na Covid, a zamykanie szkół lub ruchu ulicznego nie powinno następować samowolnie. Nowy plan szczególną ochroną obejmował seniorów, osoby z chorobami przewlekłymi oraz personel celny. Dla dwóch pierwszych grup opracowano szybkie ścieżki diagnostyki oraz pomocy medycznej niezbędnej u pacjentów w stanie krytycznym. W kilku prowincjach utworzono specjalne szpitalne oddziały covidowe. Pod koniec listopada natomiast chiński urząd zdrowia zapowiedział, że wprowadza nowy program szczepień dla osób powyżej sześćdziesiątego roku życia – Chiny oferują szczepienia dla osób starszych od kwietnia 2021 r., ale w tym roku tempo ich przyjmowania wyraźnie spadło. Tylko nieco ponad 65 proc. osób w wieku powyżej 80. lat otrzymało obie dawki szczepienia, niespełna połowa – pierwszą dawkę, a zaledwie 40 proc. dawkę przypominającą. Mniej niż 60 proc. osób w wieku od 60 do 69 lat jest w pełni zaszczepionych. Teraz szczepienia mają być łatwiej dostępne poprzez programy szczepień prowadzone w domach opieki i obiektach rekreacyjnych – programy te skierowane są do wszystkich Chińczyków, którzy ukończyli 60. rok życia. Jednocześnie chiński resort zdrowia zapowiedział nasilenie akcji promujących szczepienia – mają one kłaść nacisk na korzyści płynące z przyjęcia szczepionek. I faktycznie, w ostatnich tygodniach w mediach pojawiło się sporo artykułów zachęcających do przestrzegania zasad walki z pandemią wdrożonych przez władze oraz szczepienia się.

Sęk tylko w tym, że skuteczność stosowanych w tym celu preparatów budzi spore wątpliwości – zdaniem wielu ekspertów stosowane w Chinach szczepionki Sinovac i Sinopharm nie zabezpieczają przed omikronem, czyli najbardziej rozpowszechnionemu obecnie wariantem koronawirusa. Kraje zachodnie zaoferowały Chinom skuteczniejsze szczepionki, władze odmówiły jednak ich powszechnego stosowania. Dlaczego? Cóż, to oczywiste – partia sama musi ochronić swoich obywateli, a zachodnie szczepionki nie mogą okazać się lepsze od rodzimego produktu. W ubiegłym tygodniu Makau, czyli specjalny region administracyjny położony na wschodnim wybrzeżu Chin, zapowiedział wprowadzenie szczepień przy użyciu zachodniej szczepionki BioNTech. W internecie zawrzało, a użytkownicy Weibo, czyli czegoś w rodzaju chińskiego Twittera, już przewidują falę wycieczek po szczepienie z pozostałych części Chin.
Pełne wdrożenie dwudziestu wytycznych miało zająć miesiąc, po czym decydenci mieli wprowadzić dalsze zmiany – najprawdopodobniej z myślą o pobudzeniu gospodarki. Problem w tym, że wytyczne rządowe były dość mgliste, w dodatku przerzucające całą odpowiedzialność na władze lokalne. Samorządowcy byli zdezorientowani. A co gorsza, pod koniec listopada realizacja planu stanęła pod znakiem zapytania, ze względu na rekordową falę infekcji. W miniony poniedziałek w całym kraju zgłoszono ponad 40 tys. nowych przypadków zakażenia koronawirusem, co stanowi największy wzrost od kwietnia. Po raz pierwszy od pół roku Chiny odnotowały też zgony z powodu Covid-19.

A tymczasem Chińczycy zaczęli się burzyć. Mieszkańcy coraz częściej samodzielnie demontowali bariery przed swoimi budynkami, domagali się dokumentów potwierdzających konieczność wprowadzenia kwarantanny etc. Kroplą, która przelała czarę goryczy stało się jednak zdarzenie w mieście Urumczi w zachodniej części Chin. Tydzień temu doszło tam do pożaru, w którym zginęło dziesięć osób, a drugie tyle doznało obrażeń. Błyskawicznie pojawiły się spekulacje, że barierki ustawione w czasie trwającego 100 dni lockdownu utrudniały ucieczkę z płonącego budynku oraz dotarcie strażaków do uwięzionych w mieszkaniach ludzi. Urzędnicy miejscy zaprzeczyli i zapowiedzieli stopniowe zniesienie lockdownu, na ulice Urumczi wyszły jednak tłumy wściekłych i rozżalonych ludzi. Wkrótce protesty rozlały się na miasta Wuhan i Lanzhou, gdzie demonstranci atakowali m.in. punkty przeprowadzające masowe testy na koronawirusa. W kampusach w całych Chinach demonstrowali natomiast studenci.
Protestujący domagali się zniesienia ograniczeń związanych z COVID-19, a nawet – co w tak nietolerującym sprzeciwu politycznego kraju, jakim są Chiny może budzić zdziwienie – padły postulaty polityczne takie jak: żądanie ustąpienia Xi Jinpinga i Komunistycznej Partii Chin. Demonstranci nawoływali do wprowadzenia w kraju wolności wypowiedzi – niektórzy trzymali w górze czyste kartki papieru jako symbole tego, czego nie wolno mówić, inni wyprowadzali na ulice lamy – chińska nazwa tych zwierząt jest homofonem dość wulgarnego przekleństwa.

Czy Chińczycy nagle stracili wiarę w mądrość partii? Nie do końca, protesty miały bowiem miejsce już w 2020 roku, choć nie na taką skalę i w innej formie i pomimo relatywnie wysokiego poparcia społecznego dla twardej polityki władz. Tuż po zamknięciu Wuhan mieszkańcy protestowali przeciwko niewłaściwemu zarządzaniu miastem przez polityków, ot choćby w momencie gdy komitety mieszkaniowe nie dostarczyły obiecanych artykułów spożywczych. Protesty te miały miejsce wyłącznie w mediach społecznościowych – za rządów Xi Jinpinga możliwości sprzeciwu społecznego zostały bowiem praktycznie wyeliminowane. Niezadowolonym Chińczykom pozostały media społecznościowe, gdzie grają w kotka i myszkę z cenzorami w coraz to bardziej wyrafinowany, symboliczny i metaforyczny sposób wyrażając swoje zdanie.
Surowe zasady dotyczące blokad i kwarantanny nie tylko zbyt długo ograniczały mobilność obywateli, ale także poważnie osłabiły źródła utrzymania, zwłaszcza dla pracowników migrujących. Problemem są także sztucznie podbijane ceny dla osób w kwarantannie oraz nieuczciwość władz – przede wszystkim na poziomie lokalnym – w mediach społecznościowych wciąż ujawniane są skandale związane z oddolnymi biurokratami i firmami nadużywającymi polityki zero-COVID dla władzy lub zysku. Dziesięcioro zmarłych z Urumczi to ponadto nie jedyne ofiary polityki zero-covid. Chińczycy doskonale pamiętali ludzi, którzy zginęli w katastrofie autobusu który rozbił się na górskiej autostradzie o 2 nad ranem, przewożąc pasażerów na przymusową kwarantannę, czy kilka ciężarnych kobiet, które zmarły, gdy szpitale odmówiły im przyjęcia po pozytywnym teście na koronawirusa. Chińczycy zaczęli dostrzegać, że podobny los może spotkać ich samych. Nie bez znaczenia jest też fakt, że Chińczycy widzą setki tysięcy kibiców w Katarze – bez maseczek, bez obostrzeń… W dodatku – choć i takie próby się pojawiły – sytuacji w Urumczi nie udało się powiązać z działaniami na tzw. wrogich obcych sił, co Komunistyczna Partia Chin czyni nader chętnie.

Polityka zero-covid była swego rodzaju iskrą, która rozpaliła tę falę protestów, pod spodem tli się jednak ogólne niezadowolenie Chinczyków z jakości życia. Ludzie protestują przeciwko charakterowi systemu politycznego, m.in. ograniczeniu wolności słowa i kultowi jednostki w osobie Xi Jinpinga, który niedawno uzyskał mandat polityczne na kolejne lata, co wprowadza w Chinach w zasadzie jedynowładztwo. A dlaczego to głównie młodzi ludzie wyszli na ulice? Wychowani w duchu realizacji tzw. chińskiego snu właśnie mierzą się z fiaskiem swych aspiracji na skutek kryzysu gospodarczego. Bezrobocie wśród młodych ludzi jest bliskie rekordowego poziomu 20 proc., cięcia pensji dotykają nawet oblegany przez dwudziesto i trzydziestolatków sektor technologiczny.
A co na to władze? Odpowiedziały w swoim stylu, mówiąc o funkcjonujących w mediach społecznościowych siłach z ukrytymi motywami, które wiążą pożar w Urumczi z lokalną blokadą wynikającą z walki z pandemią. Poza tym reakcja władz jest dość wyciszona, czego należało się spodziewać. Po dwóch dniach zamieszek na ulicach faktycznie pojawiła się policja, na razie jednak nie było siłowego rozprawiania się z demonstrantami, choć faktycznie doszło do aresztowań, a niekiedy przepychanek z policją – oficjalnych danych jednak nie posiadamy, chińskie media milczą bowiem na temat protestów. Można by przypuszczać, że pojawi się w nich krytyka protestujących, w ten sposób jednak media przyznałyby jednak, że demonstracje się odbywają. Zaostrzono natomiast cenzurę w Internecie, co również jest zgodne ze stylem KPCh. Wydaje się, że władze skanują – być może bardzo dosłownie – środowisko protestujących, oceniają skalę niezadowolenia i liczbę zaangażowanych osób. Z pewnością nie należy oczekiwać po chińskiej autorytarnej machinie państwowej ruchów pochopnych. Najpierw rozeznanie, potem fortel i polityka dezinformacji.

Czy KPCh zrealizuje postulaty demonstrantów – oczywiście, w zakresie polityki zero-covid, a nie ustąpienia Xi Jinpinga ze stanowiska? Cóż, chińskie władze nie lubią ustępować przed żądaniami protestującego społeczeństwa, co nie oznacza, że nigdy tego nie robią. Wbrew zachodniemu przekonaniu, w Chinach w ostatnich dekadach dochodziło do protestów, choć faktycznie niemal wyłącznie na poziomie lokalnym – ot, choćby odnośnie braku obiecanej drogi w nowym osiedlu, czy przeciwko nienajlepszym warunkom pracy. Samorządy najczęściej realizowały postulaty demonstrantów. W przypadku obecnych protestów gra toczy się jednak o wyższą stawkę. Coraz mocniej uderzają one bowiem w politykę partii, oraz flagowy program Xi Jinpinga, jakim jest polityka zero-covid. Xi Jinping nie może stracić twarzy – rzecz kluczowa w społeczeństwach Azji Wschodniej. Jest obecnie osobą numer jeden w państwie i bierze za nie odpowiedzialność w oczach obywateli. Fiasko polityki zero-covid to wizerunkowy cios w Xi. Na to obecny cesarz w szatach przewodniczącego partii nie może sobie pozwolić. Xi Jinping najprawdopodniej zdaje też sobie sprawę z tego, co mówi wielu ekspertów: nagłe porzucenie polityki zero-covid zwiększyłoby liczbę zakażeń i zgonów, zwłaszcza wśród osób starszych, oraz groziłoby przeciążeniem systemu opieki zdrowotnej. Pragmatycznie podchodzący do życia przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping nie ma natomiast ochoty płacić za to politycznej ceny. Czy więc fakt, że kilka dni po protestach lokalnie, w niektórych chińskich miastach, złagodzone zostały wymagania dotyczące testów i zasady kwarantanny, ma związek z protestami? I tak, i nie. Być może są to drobne ustępstwa, które mają uspokoić nastroje, bardziej jednak prawdopodobne jest to, że poluzowania te mają związek ze wspomnianym wcześniej zamiarem złagodzenia polityki zero-covid.
Ogromne umiejętności polityczne Xi z pewnością pozwolą mu znaleźć wyjście tak, by z jednej strony nie osłabić swojej władzy, z drugiej natomiast wyjść z twarzą z sytuacji. Fortelem – siłą w ostateczności. Bo gra toczy się o wysoką stawkę. Wszystko wskazuje na to, że jeśli władzom nie uda się zahamować lub stłumić protestów, następnym krokiem będą protesty ogólnochińskie, do których dołączą inne niezadowolone grupy. Na tym etapie Xi prawdopodobnie będzie musiał zaangażować w działania cały aparat bezpieczeństwa, co może doprowadzić do dużej liczby aresztowań protestujących. Chiny do perfekcji opanowały sztukę umieszczania znacznej części populacji w areszcie na pewien okres w celu ochłodzenia politycznej temperatury – represje wobec Ujgurów to tylko jeden z przykładów.

Wbrew obiegowej, panującej na Zachodzie opinii, chińscy obywatele są w ogromnym stopniu świadomi charakteru sprawowanej nad nimi przez KPCh władzy. Jest za wcześnie, aby stwierdzić, jak długo potrwają obecne protesty i czy przyniosą one jakieś trwałe zmiany. Szanse na to są niewielkie, ponieważ chińskie struktury państwowe – szczególnie ostatnio czasach Xi Jinpinga – wyspecjalizowały się w kontroli społecznej, a polityka zero-covid jest dla partii obecnie flagowa. Stało się jednak coś, czego w Chinach w zauważalny sposób nie było chyba od czasu niesławnej masakry na Placu Tiananmen – wyrażono publicznie brak zaufania dla partii i jej obecnego lidera. Bunty społeczne i brak zaufania tradycyjnie traktowano w Chinach jako przejaw utraty przez cesarza mandatu niebios – prawda do sprawowania władzy. Dla chińskich władz najważniejsze będzie teraz zadbanie o to, by taka myśl nie rozlała się szerzej w chińskim społeczeństwie.
Blanka Katarzyna Dżugaj