Ostatnie tygodnie i dni to czas protestów w Aarey – zalesionej części indyjskiego Mumbaju. Protesty te odbijają się echem w kraju, a warto zwrócić na nie uwagę i poza jego granicami. Są bowiem symptomatyczne i stanowią wskaźnik dla bardzo ważnego problemu jakim jest rozbudowa indyjskich miast z wykorzystaniem leśnych terenów. Co więcej, terenów zamieszkałych przez rdzenną ludność – Adiwasich.
Początki tych protestów przypadają na 2014 rok. Wtedy to mieszkańcy Mumbaju pochodzący z różnych środowisk zaczęli protestować przeciwko wycince drzew w Aarey. Teren miał być przeznaczony na budynki techniczne trzeciej linii mumbajskiego metra. Kolejne lata to kolejne protesty – do państwowych instytucji odpowiedzialnych za ochronę środowiska, do sądów, w tym do indyjskiego Sądu Najwyższego. Chodziło o zablokowanie prac oraz nadanie Aarey statusu lasu, a nie obszaru miejskiego. Byłoby to uzasadnione, ponieważ jest to największy zalesiony obszar na terenie stolicy Maharasztry. Prace nad budową metra trwały jednak dalej, a sprawa wycinki wróciła z dodatkową siłą w 2019 roku, kiedy to w ciągu 24 godzin wycięto 2000 drzew w Aarey na potrzeby budynków towarzyszących nowej linii metra. Sąd Najwyższy momentalnie nakazał władzom stanu zaprzestanie wyrębu drzew… Jak się jednak okazało to „momentalnie” przyszło za późno.

Fot. By Sonali Patwardhan – Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=94432018
Sprawa Aarey zjednoczyła wielu mieszkańców Mumbaju. Wśród protestujących są jednak osoby szczególnie dotknięte działaniami władz: przedstawiciele plemion – Adiwasi. To rodzimi mieszkańcy tej części miasta. Ich walka toczy się nie tylko o kilka tysięcy drzew i zabudowę związaną z poszerzaniem szlaków komunikacyjnych w mieście. Ich walka toczy się o przeżycie. Na terenie Aarey znajduje się 27 tradycyjnych osiedli zamieszkałych przez Adiwasich z różnych grup etnicznych. Chociaż czas przeszły byłby bardziej adekwatny – „znajdowało się”, bo wiele z nich zostało okrojonych, zdemolowanych lub całkiem zniszczonych.
Od samego początku Adiwasi protestują wraz z aktywistami na rzecz ochrony zielonej części miasta. Dla Adiwasich jest to jednak jedynie jeden z obszarów walki. Chcą prawa do tej ziemi, możliwości rozwoju właśnie tutaj. Nie chcą zostać przeniesieni. A grozi im to bezustannie (wielu już dotknęło) ponieważ władze miasta z premedytacją nie traktują osad Adiwasich jako oddzielnych osiedli zaliczając je do terenów bliskich – ale często realnie odrębnych – slumsów. Wtedy to rdzenni mieszkańcy Aarey podlegają jurysdykcji SRA – Slub Rehabilitation Authority – jednostki odpowiedzialnej za „rewitalizację” terenów slumsów i zapewnienie godnego miejsca do życia ich mieszkańcom. Oznacza to, że z zielonych, otoczonych lasem, z którego od wieków utrzymywali się ich przodkowie, osad część mieszkańców Aarey zmuszona może zostać do przeprowadzki do maleńkich socjalnych mieszkań i pokojów w częściach miasta, które slumsami tylko z nazwy nie są.

Fot. By Dinesh Valke from Thane, India – P1040060, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=51605811
Tych wysiedleni Adiwasi obawiają się najbardziej. Są od wieków zależni od lasu. Z niego się utrzymują. Uprawiają rolę na małą skalę – mają swoje ogrody. Sprzedają warzywa, owoce, przetwory, często unikalne na światową skalę produkty ziołowe i lecznicze. I chociaż kolejne pokolenie jest już lepiej wykształcone i często ma dodatkową pracę w miejskiej części Mumbaju, to mimo wszystko znaczna część ludności plemiennej bez lasu skazana jest na pozbawioną godności wegetację. Około 70-80 proc. Adiwasich z Arrey jest zależnych od lasu. Las jest jednak coraz mniejszy…
Władze mówią, że rozwój wymaga wyrzeczeń. Działacze Adiwasich odpowiadają: dlaczego zawsze wyrzeczeń Adiwasich?. I dlaczego ma być to tylko taka forma rozwoju? Infrastruktura to nie jedyny aspekt rozwoju danego terenu. Mieszkańcy Aarey marzą o tym, by część obszaru zagospodarować chociażby pod duży, tradycyjny targ. Może dodatkowo muzeum lub dom kultury plemiennej?

Nie są to rzeczy niemożliwe. Właśnie w Arrey, właśnie w tym roku świętowano Międzynarodowy Dzień Rdzennej Ludności UNESCO. Setki Adiwasich z różnych części miasta zebrało się i celebrowało swoją tożsamość. Obchodom towarzyszyła procesja, a właściwie parada Adiwasich w tradycyjnych strojach, wychwalających swoich plemiennych bogów. Osoby pochodzące z ludności plemiennej z innych części miasta i stanu również były obecne. Dla nich to przypomnienie o pochodzeniu i tożsamości. Tożsamości, która często bardzo szybko gubi się, gdy mieszkańcy osiedli tracą kontakt i rozlokowani są w różnych częściach miasta.

O zagrożeniach dla Adiwasich w okolicach Mumbaju można by napisać książkę (i faktycznie niejedna taka powstała). Problemem jest regularne zabieranie Adiwasim ziemi na duże projekty – na komisariaty i ośrodki szkoleniowe policji, uczelnie państwowe, studia filmowe (w końcu to Mumbaj!), a nawet ZOO, chociaż ten ostatni projekt został chwilowo zawieszony. Dając chwilę wytchnienia mieszkańcom, którzy pewnego dnia obudzili się i zobaczyli buldożery na uprawianych przez nich kawałkach lasu. Oczywiście, wysiedlonym należą się rekompensaty finansowe i zapewnienie nowego miejsca do życia, a nawet nowej pracy. Pięknie wygląda to w urzędowym rozporządzeniu. Większość wysiedlonych Adiwasich żadnych pieniędzy po prostu nie dostała. Nie dostała i już. Pracy również. A jeśli już to taką, z której zostali szybko zwolnieni. Odpowiedź na upominanie się o to, co według prawa się Adiwasim należy? Władze zdają się mieć podejście szatniarza z Misia: Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz?. Nie wszyscy jednak mają prawo się upominać. Część mieszkańców Aarey wysiedlana jest przez wspomniane SRA. Wtedy traktowani są jak mieszkańcy slumsów (mumbajska administracja nawet przezornie z wielu map pousuwała te osiedla albo rozszerzyła sztucznie na nie obszar pobliskich slumsów) i prawa do rekompensat za zabraną ziemię nie mają.

Fot. By KartikMistry – Own work, CC BY-SA 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=40652935
Przerażające jest to, że jak podkreślają działacze na rzecz środowiska, w Mumbaju dla każdego z takich rozwiązań jest alternatywa. Można znaleźć inne miejsca – realnie porzucone albo niezagospodarowane. Są inne rozwiązania. Władze jednak uparcie zmniejszają jedyny na taką skalę zalesiony obszar w mieście; jedyną część, która jest nadal typową południowoazjatycką dżunglą. Zamieszkaną przez ludzi, którzy są z nią związani od wieków. Ta ignorancja (bo miejmy nadzieję, że to po prostu niewyobrażalnej skali ignorancja, a nie wyrachowane i celowe działanie) władz jest chyba – oprócz rodzinnych tragedii samych Adiwasich – najbardziej przygnębiająca.
Krzysztof Gutowski