Afganistan jest regionem szczególnie narażonym na klęski żywiołowe. W ostatnich latach takie katastrofalne w skutkach wydarzenia, jak, susze, przeplatane powodziami i lawinami błotnymi, obsunięcia stoków, trzęsienia ziemi i gwałtowne huragany pojawiają się jeszcze częściej niż zwykle. Nietrudno dostrzec przyczynę – gwałtowne i postępujące coraz szybciej zmiany klimatyczne, na których efekty szczególnie narażona jest ta część świata. Tysiące ludzi odczuwają skutki tych zmian. I to w sposób tak dotkliwy, że określenie kryzys humanitarny zaczyna być w niektórych częściach tego kraju eufemizmem.
Od około roku w Afganistanie trwa susza. Susza, która zbiegła się z odzyskaniem władzy przez Talibów – gwałtownymi zmianami politycznymi, a co za tym idzie administracyjnymi i ekonomicznymi. Afganistan jest w czołówce krajów narażonych na klęski środowiskowe, i na szarym końcu, jeśli chodzie o kraje gotowe, by temu przeciwdziałać. Działania, które w ostatnich dekadach było podejmowane (między innymi przez ONZ) by wprowadzić długofalowe działania ratujące Afganistan przed skutkami zmian klimatycznych teraz wiszą na włosku, a ogromne rezerwy pieniędzy przechowywane w afgańskich bankach przez społeczność międzynarodową, międzynarodowe organizacje i NGO-sy są zamrożone. Przed powrotem Talibów działania pomocowe wynosiły 75 proc. pieniędzy, które były wydawane w Afganistanie. Teraz nie wydaje się na te cele praktycznie nic.

Zmiana władzy dla wielu oznaczała utratę pracy. Przede wszystkim dotknęło to sfery edukacji, nauki i kultury. Wielu nauczycieli czy pracowników sektora usług musiało porzucić życie w mieście i wrócić do rodzinnych wiosek – do rodzin, które straciły nieraz jedynego żywiciela. Ale po kilku latach mieszkania w miastach – chociażby stolicach prowincji – po powrocie dostrzegają gołym okiem zmiany. Brak drzew, wyschnięte strumienie, wypalone pola. Szanse na utrzymanie się z rolnictwa – co często zdaje się jedyną nadzieją w obecnej sytuacji – nikną w oczach. Brak wody oznacza brak domu.

Jedynym rozwiązaniem jest migracja. Jest to, oczywiście, migracja jednostek na zewnątrz Afganistanu, co w obecnej sytuacji jest również niemal niemożliwe, ale też tułaczka całych wiosek, grup składających się z dziesiątek i setek ludzi, którzy nie są w stanie żyć w miejscach, które były ich domem od pokoleń. Afganistan ma obecnie jeden z największych, jeśli nie największy odsetek osób, które doświadczają właśnie takiej migracji wewnętrznej.
Nie wiadomo, jakie będą losy wielkiego projektu poprzedniej władzy, by wybudować kilkadziesiąt tam i zrestrukturyzować system doprowadzania wody do obszarów, w których jej brakuje. Znaczna część infrastruktury jest jeszcze przedradziecka i powstała w połowie ubiegłego wieku. Nie wiadomo, czy Talibowie skorzystają z tej strategii opracowanej wraz z ONZ. Wiele programów wsparcia zostało zawieszonych w wyniku sankcji, które społeczność międzynarodowa nałożyła na Talibów. Nałożyła na Talibów, ale skutki odczuwają zwykli mieszkańcy kraju. Talibowie starają się na bieżąco reagować na kryzysy środowiskowe dostarczając jedzenie oraz pracowników i „wolontariuszy” na zagrożone obszary. Problem w tym, że Talibowie po prostu nie mają funduszy, by nieść efektywną pomoc – nawet, gdyby chcieli.

Dziś w Afganistanie cierpią nie tylko mieszkańcy górskich wiosek. Mieszkańcy miast walczą nie tylko z kolejnymi obostrzeniami różnego typu wprowadzanymi przez islamskich fundamentalistów, ale też z głodem. Według danych ONZ ceny żywności od czasu przejęcia władzy przez Talibów wzrosły o 50 proc, a przeciętna afgańska rodzina na jedzenie przeznacza aż 90 proc. swoich dochodów! Jeśli w ogóle ma jakiekolwiek dochody… Afghan Analyst Network szacuje, że ok. 10 mln Afgańczykow – czyli ¼ populacji – zagrożona jest klęską głodu albo już jej doświadcza. Na miejskich targowiskach, co paradoksalne, jedzenia nie brakuje, ale niewielu stać na jego kupno. Sprzedawcy nie są w stanie obniżać bardziej cen, by nie musieli dopłacać dopłacać interesu. Bo dopłacać nie mają z czego… To okrutna ironia humanitarnych kryzysów. W 25 z 34 prowincji kraju stwierdzono przewlekłe niedożywienie wśród znacznej części populacji.

Na klęskę humanitarną Afganistanu należy spojrzeć szerzej i podsumowując wymienić kilka przyczyn, dlaczego tak trudno jest przeciwdziałać i opanowywać tego typu kryzysy o podłożu środowiskowym.
Po pierwsze ok. 80 proc. afgańskiej populacji żyje na wsi i z rolnictwa. Nawet niewielkie zmiany środowiskowe we wrażliwych ekosystemach górskich kotlin i pustynnego pogranicza mają ogromne konsekwencje dla mieszkańców prowincji. Problem z uprawami oznacza po prostu brak produktów spożywczych, brak jedzenia dla ogromnej części populacji, która żyje z tego co sama wyprodukuje, lub tego, co wyprodukuje się w ich najbliższej okolicy. Drugi problem to zacofanie techniczne – brak odpowiedniego sprzętu, zarówno domowego, jak i rolniczego, które umożliwiałyby efektywniejsze gospodarowanie. Wielu rolników przywiązanych jest do technik uprawy, które są przestarzałe i nieefektywne w nowych warunkach środowiskowych. Brak umiejętności i edukacji na ten temat. Nawiasem mówiąc ogromne ruchy ludności i relokacje w ostatnich dekadach sprawiają, że często Afgańczycy mieszkają w miejscach, których dobrze nie znają i odnośnie których nie mają wielopokoleniowej wiedzy, jak żyć i jak zachowują się chociażby lokalne cieki wodne.

Powyższe problemy są dodatkowo wzmacniane działaniami wojennymi, które w sposób niemal ciągły prowadzone są w tej części świata od prawie pół wieku. Władze – jakie by one nie były – żyjąc w ciągłym kontekście trwających konfliktów nie skupiały i nie skupiają się na zarządzaniu zasobami naturalnymi i adaptowaniu kraju do nowych realiów klimatycznych. Oczywiste jest też, że w tej sytuacji brak jest społecznej stabilności i poczucia bezpieczeństwa. To też utrudnia radzenie sobie z kryzysami, gdy społeczności nie są zżyte i zintegrowane ze sobą. Brak wzajemnego zaufania, napięcia etniczne i religijne sprawiają, że dochodzi do walk o zasoby naturalne. A nawet, gdy mieszka się w miejscu, gdzie akurat walki nie trwają to ciągła codzienna, osobista walka o przetrwanie oznacza brak oszczędności. A bez oszczędności przetrwanie sytuacji kryzysowej bywa nieraz niemożliwe.

Sytuacja w Afganistanie jest tragiczna. W niemal każdej sferze życia, niemal wszyscy mieszkańcy kraju odczuwają problemy, lub doświadczają wręcz zagrożenia życia. Oczywiście od nich samych – jak na ironię – zależy bardzo niewiele. Pytanie czy społeczności międzynarodowej i obecnie rządzącym Talibom uda się realnie pomagać Afgańczykom. Podobno nadzieja umiera ostatnia, pytanie jednak, czy nie została już dawno przez samych Afgańczyków pogrzebana. Gdzieś w suchej i jałowej afgańskiej ziemi.
Krzysztof Gutowski
Dziekuje za ciakwy tekst!
PolubieniePolubienie