Kryzys w Libanie: gdy porywacz staje się bohaterem

W Bejrucie mężczyzna zamknął się w banku z zakładnikami grożąc, że się podpali. W mediach społecznościowych zostaje okrzyknięty bohaterem, poparcie dla jego działań wyrażają ludzie zgromadzeni przed budynkiem. Sami odczuwają bowiem podobną do jego desperację.

W zeszłym tygodniu 42-letni Bassam al-Sheikh Hussein wszedł do Banku Federalnego w dzielnicy Hamra w Bejrucie ze strzelbą i kanistrem benzyny. Zagroził, że się podpali, jeśli bank nie wyda mu zdeponowanych na koncie pieniędzy. Jak podają lokalne media, po wielogodzinnych negocjacjach mężczyzna przyjął propozycję banku, który zaoferował wydanie części jego oszczędności. Hussein uwolnił zakładników i poddał się policji. Jego żona, Mariam Chehadi, powiedziała dziennikarzom, że jej mąż “zrobił to, co musiał zrobić”. Takich ludzi jak Hussein i jego żona jest więcej, choć jak dotąd nikt z nich nie posunął się do tak drastycznego kroku jak wzięcie zakładników w banku. Pod libańskimi bankami regularnie dochodzi jednak do – mniej lub bardziej – gwałtownych demonstracji, których uczestnicy domagają się dostępu do swoich własnych oszczędności. Skąd ten problem?

Funt libański

W latach 70. i 80. XX wieku Liban nazywany był Szwajcarią Bliskiego Wschodu. Dlaczego? Najbardziej oczywista odpowiedź: jego system bankowy przypominał szwajcarski. To jednak nie wszystko – słynni międzynarodowi architekci budowali w Bejrucie drapacze chmur, w najlepszych dzielnicach stolicy powstawały eleganckie centra handlowe i butiki znanych projektantów, plaże przypominały te w najsłynniejszych kurortach a na stokach szusowali miłośnicy narciarstwa z całego świata. Teraz to już przeszłość, a nękany kryzysem gospodarczym Liban w niczym już Szwajcarii nie przypomina.

Bejrut w latach 70. XX wieku
Bejrut w latach 70. XX wieku

Pierwsza, trwająca 15 lat, wojna domowa skończyła się w 1990 roku. Kraj powstał z gruzów, koszty wojenne były jednak ogromne. Państwo ratowało się głównie dzięki dochodom z turystyki, pomocy międzynarodowej, wsparcia ze strony innych państw arabskich (głównie z Zatoki Perskiej) oraz z pieniędzy przysyłanych przez pracujących poza krajem Libańczyków. Jednocześnie jednak kolejne rządy zaciągały coraz to nowsze pożyczki, które w dużej mierze przyczyniły się do dzisiejszego kryzysu. Tym bardziej, że w ciągu ostatniej dekady praktycznie cały Bliski Wschód pogrążył się w wojennym chaosie, przez co pomoc zagraniczna uległa redukcji, a pieniądze z diaspory nie płynęły już tak wartkim potokiem. Deficyt budżetowy poszybował w górę, a bilans płatniczy spadł. W 2016 roku w tunelu pojawiło się światełko: banki zaczęły oferować niezwykle wysokie oprocentowanie lokat zakładanych w amerykańskich dolarach – walucie funkcjonującej równolegle do funta libańskiego. Znów popłynęły dolary i niewykluczone, że kraj wyszedłby na prostą, gdyby ruch ten był powiązany z innymi reformami. Niestety, żaden z kolejnych rządów na reformy się nie zdecydował, a permanentny kryzys na scenie politycznej utrudniał odzyskanie wiarygodności w oczach międzynarodowych inwestorów i organizacji pomocowych.

Centralny bank Libanu

Zagraniczne podmioty wycofały swoje rezerwy przechowywane w libańskich bankach, koszt obsługi długu Libanu wzrósł do ok. 1/3 wydatków budżetowych, a władze zaczęły nerwowo szukać pieniędzy. Gdzie? W kieszeniach obywateli rzecz jasna. Punktem zapalnym okazał się m.in. pomysł opodatkowania połączeń internetowych z użyciem aplikacji WhatsApp – dla Libańczyków, których znaczna część bliskich żyje w diasporze był to potężny cios.

Protesty w mieście Tyre w 2019 roku

W 2019 roku ludzie wyszli na ulice – masowe protesty, w których uczestniczyli głównie młodzi ludzie, wymierzone były w elity polityczne niezdolne do przeprowadzenia reform lub nie chcące ich przeprowadzić. Jednocześnie do kraju przestały płynąć dolary, w efekcie czego banki nie miały dość waluty, by wypłacić pieniądze klientom. Zagraniczne fundusze zniknęły, banki przestały funkcjonować na dotychczasowych zasadach, dług publiczny, według niektórych szacunków, wyniósł rekordowe 495 proc. PKB, waluta się załamała, a kolejne rządy zaciągały nowe pożyczki na obsługę gigantycznego zadłużenia.

Protest w Bejrucie w 2019 roku

Było źle, ale miało być jeszcze gorzej. 4 sierpnia 2020w porcie w Bejrucie doszło do eksplozji, w wyniku, której zginęło ponad 200 osób, a ponad 7 tys. zostało rannych. Wybuch zdewastował znaczną część Bejrutu – 77 tys. mieszkań obróciło się w gruzy, w efekcie czego 300 tys. Libańczyków zostało bez dachu nad głową. Co gorsza jednak, eksplozja zniszczyła niezwykle istotny dla libańskiej gospodarki port – kraj importuje 80 proc. żywności, a port w Bejrucie był głównym miejscem jej przyjmowania – oraz silos, w którym przechowywano państwowe zasoby zboża.

Bejrut po wybuchu w 2020 roku

Wydarzenie to doprowadziło do kolejnego kryzysu politycznego. Choć władze próbowały zrzucać z siebie odpowiedzialność, zdaniem ekspertów przyczyną wybuchu było składowanie chemikaliów niezgodnie z zasadami bezpieczeństwa oraz inne zaniedbania. Cztery dni po eksplozji tłum zaatakował siedzibę parlamentu oraz budynki rządowe – demonstranci wdali się w walki z policją i zajęli siedzibę ministerstwa sprawa zagranicznych. Uczestnikom rozruchów nie chodziło już wyłącznie o sprawiedliwość dla ofiar wybuchu, ale też o pociągnięcie do odpowiedzialności winnych za fatalny stan gospodarczy kraju, który właśnie stanął u progu kryzysu humanitarnego. Premier Hassan Diab zapowiedział przyspieszenie wyborów parlamentarnych, po czym wraz z całym gabinetem podał się do dymisji. Przyznał jednocześnie, że powodem zaniedbań prowadzących do katastrofy była potężna korupcja.

Port w Bejrucie po wybuchu w 2020 roku

Organizacja Narodów Zjednoczonych szacuje, że obecnie prawie 80 proc. ludności Libanu żyje poniżej granicy ubóstwa, a ponad połowa, czyli więcej niż 3 mln osób, potrzebuje pomocy humanitarnej. Bank Światowy ostrzega, że klęska ekonomiczna jest jedną z trzech najpoważniejszych, jakie świat widział od połowy XIX wieku. Funt libański stracił 90 proc. wartości od października 2019 roku, a inflacja wzrosła do przerażających 890 proc. Codziennością Libańczyków stały się przerwy w dostawach prądu (które według Human Rights Watch, trwają niekiedy nawet do 23 godzin dziennie na dobę), wielodniowe kolejki na stacjach benzynowych, problemy z zakupem tak podstawowych produktów jak chleb, woda i opieka zdrowotna. Chleb jest dotowany przez państwo, coraz częściej brakuje go jednak w piekarniach i sklepach – piekarze twierdzą, że to wina rządu, który nie zapewnia dostaw wystarczającej ilości subsydiowanej mąki, władze jednak zaprzeczają. Efekt to rozrost czarnego rynku, gdzie chleb można dostać bez większych problemów, tyle że za wielokrotność zwykłej ceny. Czysta woda w Libanie jest praktycznie niedostępna, a gospodarstwa domowe starają się zużywać jak najmniej. W obliczu niedoborów wody w większości kraju mieszkańcy płacą znaczną część swoich dochodów prywatnym firmom za napełnianie zbiorników na dachach. Jak znaczną? Ponad milion funtów libańskich tygodniowo, podczas gdy płaca minimalna wynosi 675 tys. funtów.

Uboga rodzina muzułmańska z libańskiego Tripolisu

W poszukiwaniu lepszego życia ludzie masowo uciekają z kraju – w 2021 roku liczba osób, które opuściły kraj, wzrosła ponad trzykrotnie w porównaniu z rokiem poprzednim, do prawie 80 tys. Liban opuszczają wysoko wykwalifikowani specjaliści, w tym lekarze, pielęgniarki, naukowcy, przedsiębiorcy oraz nauczyciele zmuszeni do kupowania kredy za własne pieniądze. Minister gospodarki i handlu Amin Salam przyznał w jednym z wywiadów, że obawia się eskalacji napięcia wśród Libańczyków i kolejnych tak desperackich postępków, jak ten, którego dopuścił się Bassam al-Sheikh Hussein, co z kolei doprowadzić może do całkowitego chaosu na scenie społecznej.

A co robią władze, by temu zapobiec? Napięcia polityczne w kraju przedłużyły harmonogram szybkich reform, o które wnioskował Międzynarodowy Fundusz Walutowy i społeczność międzynarodowa. Libanowi potrzebny jest więc w tej chwili przede wszystkim spokój na scenie politycznej, by kraj mógł odzyskać wiarygodność wśród potencjalnych kredytodawców i inwestorów. Niestety, do spokoju bardzo Libanowi daleko. Pod koniec czerwca premier Najib Miqati został wybrany na kolejną kadencję, do dziś jednak nie udało mu się sformować gabinetu. Jedną z przyczyn jest nasilający się konflikt między premierem a prezydentem Michelem Aounem. Jeszcze w czerwcu Miqati przedstawił prezydentowi szybki projekt składu gabinetu i trzymał się go, chociaż Aoun zasugerował inny skład. Na początku sierpnia partia Aouna oskarżyła premiera o opóźnianie tworzenia rządu, a nawet gromadzenie bogactwa poprzez korupcję.

Michel Aoun

Do końca października Liban ma ponadto przeprowadzić wybory prezydenckie. Tymczasem niedawno przywódca Hezbollahu zaapelował do polityków, by jak najszybciej sformułowali nowy rząd, nawet kosztem wyboru nowego prezydenta, co wzbudziło obawy, że wyborów głowy państwa nie da się przeprowadzić w wymaganym przez prawo terminie. Przy czym nie chodzi tu o ewentualny wakat na stanowisku prezydenta, lecz udowodnienie światu, że libańska scena polityczna może się zjednoczyć, a tym samym – jak wspominałam wcześniej – odzyskanie przez kraj wiarygodności.

Gdy Bassam al-Sheikh Hussein na siedem godzin zamknął się w siedzibie Banku Federalnego przed budynkiem zgromadził się tłum – znaczną jego część stanowili ludzie wyrażający poparcie i współczucie dla 42-letniego kierowcy. Gniew kierowali nie przeciwko niemu, lecz przeciwko elitom politycznym i finansowym Libanu, które doprowadziły Husseina do tak dramatycznego postępku. Bohaterem okrzyknęli Husseina także użytkownicy mediów społecznościowych. To przerażający symbol desperacji i przygnębienia Libańczyków.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s