Joe Biden odwiedził pariasa, stając się pierwszym prezydentem, który przyleciał samolotem z Izraela do Arabii Saudyjskiej. Co zamierzał osiągnąć w Arabii Saudyjskiej i czy zdołał te cele zrealizować?
W minionym tygodniu Joe Biden udał się w pierwszą jako głowa amerykańskiego państwa podróż na Bliski Wschód. Dwa dni spędził w Izraelu, skąd udał się na terytoria okupowane, by spotkać się z Mahmoudem Abbasem. Podczas wizyty w Betlejem niespodzianek nie było. Joe Biden obiecał, że nie zrezygnuje z wysiłków na rzecz zakończenia trwającego od dziesięcioleci konfliktu izraelsko-palestyńskiego, choć nie zaproponował żadnych nowych pomysłów na wznowienie dialogu między obiema stronami. Zaznaczył też, że bez bliskiej możliwości nowych rozmów z Izraelem utworzenie niepodległego państwa palestyńskiego pozostaje odległą perspektywą. Jedyne, co otrzymają Palestyńczycy to kolejne wsparcie finansowe – odwiedzając szpital we Wschodniej Jerozolimie prezydent USA obiecał wieloletni pakiet pomocy finansowej i technicznej o wartości 100 milionów dolarów – oraz unowocześnieniem sieci telekomunikacyjnych na Zachodnim Brzegu i w Gazie do standardów 4G do końca 2023 roku. Mahmoud Abbas ze swej strony powtórzył żądania otwarcia konsulatu we Wschodniej Jerozolimie, usunięcia Organizacji Wyzwolenia Palestyny z listy grup terrorystycznych i wsparcia USA w sprawie postawienia przed sądem zabójców dziennikarki Al Jazeera, Shireen Abu Akleh. Czy Palestyńczycy są rozczarowani? Raczej nie, niewiele się bowiem po tej wizycie spodziewali – na terytoriach okupowanych od dawna panuje przekonanie, że świat zostawił Palestyńczyków ich własnemu losowi.

Niewątpliwie też, zarówno świat, jak i sam Joe Biden większą wagę przykładał do wizyty amerykańskiego przywódcy w Arabii Saudyjskiej niż na Zachodnim Brzegu. Jak napisał Biden w oficjalnym oświadczeniu, do Dżuddy jechał, by wspierać amerykańskie interesy. Jakie konkretnie? I dlaczego śmierć Jamala Khashoggiego, oraz szerzej prawa człowieka, przestały mieć fundamentalne znaczenie, a Joe Biden spotkał się z człowiekiem, którego jeszcze niedawno obiecywał uczynić pariasem? Cóż, bliższa ciału koszula niż sukmana, przy czym koszulą tą są ceny benzyny mogące wpłynąć na wynik Demokratów w wyborach do Kongresu. Wybory zaplanowane są na listopad tego roku, Joe Biden robi więc co może, by choć trochę poprawić ekonomiczną sytuację wyborców. A tak się składa, że Arabia Saudyjska, jako kraj kontrolujący złoża ropy naftowej i posiadający duże wolne moce produkcyjne, jest w tym planie kluczowym graczem. Joe Biden jechał więc do Dżuddy z zamiarem nakłonienia Saudów do zwiększenia wydobycia – mimo że jednym z jego haseł wyborczych było intensywne działanie na rzecz klimatu, w tym zwiększenia udziału OZE w miksie energetycznym.

Zaczęło się nie najlepiej. Joe Biden unikał podania dłoni księciu Muhammadowi bin Salmanowi, którego amerykański wywiad oskarża o zlecenie zamachu na Khashoggiego. Mężczyźni przywitali się czymś w rodzaju “żółwika”, co zostało jednak zinterpretowane jako “stworzenie wrażenia intymności i komfortu, który zapewni saudyjskiemu następcy tronu nieuzasadnione odkupienie”. Co istotne, odbyło się to bez udziału amerykańskich dziennikarzy podróżujących z Bidenem. Saudyjskie media nagrały wideo z powitaniem, a rząd Arabii Saudyjskiej szybko rozpowszechnił zdjęcia na platformach społecznościowych. Prasa została wpuszczona do pokoju dopiero na początku spotkania, dziennikarze nie byli jednak w stanie usłyszeć uwag żadnego z uczestników. Ponadto, w przeciwieństwie do spotkań Bidena z zagranicznymi przywódcami w większości innych sytuacji, reporterom telewizyjnym i radiowym nie wolno było wnosić na spotkanie mikrofonów na wysięgniku, które lepiej odbierają dźwięk.
Podróż nie przyniosła żadnych bezpośrednich komunikatów o zwiększonym wydobyciu ropy ze strony Saudyjczyków, chociaż Biden w piątek po kilku godzinach spotkań z saudyjskim kierownictwem oświadczył, że „opierając się na naszych dzisiejszych dyskusjach, spodziewam się, że w nadchodzących tygodniach zobaczymy dalsze kroki”. Czy to możliwe? Czy Biden jest w stanie realnie ugrać coś w kwestii wydobycia ropy w Arabii Saudyjskiej i dostępu do niej dla obywateli USA? Szanse są niewielkie. Nie jest to spowodowane brakami w zdolnościach negocjacyjnych amerykańskiego prezydenta, ale ograniczonymi możliwościami wydobycia ropy naftowej w Arabii Saudyjskiej. Poziom wydobycia w krajach Półwyspu Arabskiego osiąga swój limit. Wszystkie zapewnienia, że może się on realnie zwiększyć to mrzonki i narracje mające na celu rozgrywki dyplomatyczne oraz uspokojenie społeczeństw. USA mogą jednak ugrać co nieco, jeśli chodzi o ceny ropy i ilość, która trafia do USA. Tortu się nie dopiecze, ale można inaczej go pokroić.

Nie zabrakło też innych tematów, które jednak niepokoje związane z cenami paliw przyćmiły. USA rozmawiały o pomocy humanitarnej i wspieraniu finansowym całego Bliskiego Wschodu. Pojawił się także wątek praw człowieka, chociaż w sposób ledwo zauważalny – za co spotkała Bidena natychmiastowa krytyka i z czego po wizycie prezydent musi się tłumaczyć. Pamiętajmy też, że najważniejszym kontekstem dla tej czterodniowa podróży Bidena do Izraela i Arabii Saudyjskiej jest konflikt z Rosją i Chinami, szukanie sojuszników w tej części świata. Wizyta mała na celu zresetowanie więzi z arabskim gigantem naftowym oraz zademonstrowanie zaangażowania USA w sprawy regionu i przeciwdziałanie rosnącym wpływom Iranu, Rosji i Chin.
Dyplomacja Izraelska bardzo ochoczo sugerowała Bidenowi taką wizytę. Sam Izrael wiązał z nią wielkie nadzieje. I rzeczywiście doszło do ocieplenia relacji izraelsko-saudyjskich w zasadzie… jedynie w kwestii wzajemnego otwarcia przestrzeni publicznej, by Biden mógł dolecieć do Arabii Saudyjskiej. Iran nie pozostawił wizyty amerykańskiego prezydenta w tej części świata bez komentarza. W niedzielnym oświadczeniu rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Nasser Kanaani oskarżył Stany Zjednoczone Ameryki o podsycanie napięcia w regionie Bliskiego Wschodu przez uciekanie się do “iranofobii”. Stwierdził też, że to USA jako pierwszy kraj na świecie użył bomby atomowej, a co więcej, od lat zapewniają ślepe i nieograniczone wsparcie dla Izraela, co czyni je współodpowiedzialnymi za ciągłą okupację Palestyny.

Końcowy wydźwięk wizyty jest niejednoznaczny. Z pewnością, jak zauważają agencje prasowe z całego świata Arabia Saudyjska – najważniejszy przecież arabski sojusznik Waszyngtonu – wylała kubeł zimnej wody na amerykańskie nadzieje o stworzeniu regionalnego sojusz bezpieczeństwa – w którym obecny byłby oprócz państw arabskich również Izrael – w celu zwalczania zagrożeń ze strony Iranu, a pośrednio też Chin i Rosji. Biden i jego dyplomacja muszą po powrocie odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ta wizyta była tego warta i – oczywiście niezależnie od tego jaka to będzie odpowiedź – przekonać Amerykanów, że było warto! O ile bowiem przeciętnego Amerykanina średnio obchodziłoby zabójstwo dziennikarza, gdyby ceny benzyny spadły, o tyle w przypadku negocjacyjnej porażki, wyborcy mogą sobie przypomnieć, że ich przywódca przybijał „żółwika” z księciem oskarżonym o zlecenie zamordowania i poćwiartowania niewygodnego dla niego człowieka.
Blanka Katarzyna Dżugaj
Krzysztof Gutowski