Mówiąc kolokwialnie koreańscy filmowcy umieją w zombie. Niezależnie od tego, czy robią absurdalną komedię czy dramat obyczajowy, wiedzą jak ożywić trupa współczesnej popkultury i zmiksować zachodnie motywy z rodzimą estetyką. Przede wszystkim jednak potrafią tak połączyć rozrywkę z powagą, by pod płaszczykiem upiornej zabawy przekazać coś ważnego o świecie.
Lista koreańskich filmów o zombie jest całkiem długa, na potrzeby tego tekstu wybrałam jednak produkcje najciekawsze i w miarę dostępne dla polskiego widza. Oto TOP6 Kulturazji:
- Zombie Express (Train to Busan), reż. Sang-ho Yeon
Seok-woo (Gong Yoo) za dużo pracuje, a za mało czasu poświęca jedynej córce Su-an (Kim Su-an). To człowiek chłodny, nastawiony na zarabianie pieniędzy i egocentryczny. W połączeniu z pracoholizmem cechy te zapewniły mu sukces zawodowy, oddaliły jednak od rodziny. Więź z córką biznesmen próbuje odbudować podczas wspólnej podróży do Busan w dniu jej urodzin. Wyjazd zamienia się w koszmar, gdy wraz z innymi pasażerami Seok-woo i Su-an zostają uwięzieni w pędzącym pociągu.
Zombie Express, znany także pod tytułem Train to Busan, to już absolutny klasyk kina o żywych trupach. I bodajże jeden z najlepszych filmów o tej tematyce, jakie w ogóle powstały. Co ciekawe, nie jest to dzieło wytyczające nowe tropy w kinie ani odkrywające nieznane lądy. Reżyser Sang-ho Yeon bazuje na znanych motywach, robi to jednak ta sprawnie, że widz nawet przez moment nie ma wrażenia wtórności fabuły. Zombie Express ma zawrotne tempo, w pędzie narracji nie gubi się jednak konsekwentne budowanie świata przedstawionego i dopracowywanie postaci w subtelny, intrygujący sposób. W efekcie nawet z tak sztampowych postaci jak przepracowany korposzczur i mięśniak o czułym sercu, powstały wiarygodne psychologicznie i ciekawe dla widza postacie. Spory wkład mają w ten sukces, rzecz jasna, wcielający się w tych bohaterów aktorzy – bez wyjątku świetnie dopasowani do swych ról.

- Seoul Station, reż. Sang-ho Yeon
Hye-sun i jej chłopak Ki-woong mają kłopoty. Jeśli natychmiast nie zapłacą czynszu, właścicielka mieszkania wyrzuci ich na bruk. Pieniędzy, rzecz jasna, nie mają, Ki-woong nakłania więc dziewczynę, by ten jeden raz wróciła do prostytucji. Hye-sun odmawia i po kłótni ucieka z domu i trafia w sam środek chaosu. Przed atakiem zombie chronią ją jedynie pręty celi, w której została zamknięta przez policjantów. Tymczasem do Seulu przyjeżdża ojciec dziewczyny Sun-gyu. Mężczyzna zmusza Ki-woonga do wspólnych poszukiwań Hye-sun.
Train to Busan zrobił furorę, trudno więc się dziwić, że koreańscy filmowcy postanowili tę historię jeszcze bardziej eksploatować. Powstały rok po premierze sequel to jednak nieco inne widowisko – bardziej skupione na analizie społecznej, wyciszone i melancholijne. Owszem, żywe trupy poczynają sobie śmiało na ulicach Seulu, krew i odgryzione części ciał nie stanowią jednak dla twórców filmu celu samego w sobie. Pełnometrażowa animacja przenosi widza w czasy początku epidemii zombie pokazując problemy współczesnego koreańskiego społeczeństwa. Niejako rozwija kontekst społeczno-polityczny ledwo tylko zarysowany w Zombie Express. Widzimy więc nierówności klasowe, szalejącą mizoginię, brak empatii oraz nietolerancję wobec tych, którym w życiu powiodło się nieco gorzej. Sang-ho Yeon ponownie opowiedział ciekawą historię, mimo że znacznie mniej dynamiczną niż w swoim wcześniejszym filmie. Jedyne, co może przeszkadzać to specyficzny styl animacji – nieco siermiężny, kojarzący się z latami 90. XX wieku. Doskonale koresponduje on z surowością filmowej narracji, młodszym widzom, wychowanym na najnowszych animacjach Pixara, może jednak wydać się przesadnie old-schoolowa.

- Kingdom, reż. Seong-hoon Kim
Korea, XVII wiek. Król Joseon zapada na tajemniczą chorobę i zostaje odizolowany – zakaz odwiedzania władcy obejmuje nawet następcę tronu, Yi Changa (Ju Ji-hoon). Książę podejrzewa jednak, że za zniknięciem ojca stoi coś więcej niż choroba, nocą zakrada się więc do komnat królewskich, gdzie zamiast władcy natyka się na potwora o zwierzęcej sylwetce. Wkrótce, oskarżony przez macochę o zdradę stanu, następca tronu musi opuścić stolicę. Wraz z wiernym sługą Moo-Youngiem (Kim Sang-ho) próbuje poznać prawdę o „chorobie” ojca, a jednocześnie uchronić poddanych przed atakami spragnionych ludzkiej krwi żywych trupów pleniących się po całym kraju.
Jeśli miałabym wymienić motywy najmocniej eksploatowane przez światową kinematografię, zombie znalazłyby się dość wysoko na tej liście. Jednocześnie musiałabym przyznać, że stale pojawiają się produkcje podchodzące do tego tematu w sposób może nie nowatorski, z pewnością jednak interesujący, a składający się z dwóch sezonów serial Netflixa bez wątpienia się do nich zalicza. Daleko mu, na szczęście, do horroru typu ręka, noga, mózg na ścianie – Kingdom owszem, straszy, bardziej jednak duszną atmosferą ustawicznego zagrożenia niż krwią zalewającą ekran. Atak zombich stanowi w nim, zresztą, nie tyle główną oś fabuły, ile punkt wyjścia do opowiedzenia historii o władzy i dojrzewaniu do jej sprawowania. Wygnanie z pałacu staje się dla młodego księcia przyspieszoną lekcją dorosłości, unaocznia mu bowiem ogrom dysproporcji klasowych między bogatymi a biednymi mieszkańcami jego kraju oraz arogancję władzy i jej oderwanie od rzeczywistości. Mimo oczywistej przemiany duchowej, młody następca tronu pozostaje dla widza postacią enigmatyczną i w gruncie rzeczy raczej nie wzbudzającą emocji u widza, podobnie jak większość pozostałych bohaterów. Fabuła momentami przypomina ser szwajcarski, tak wiele w niej dziur, co w połączeniu z mało wyrazistymi postaciami stanowi sporą wadę kilkuodcinkowej produkcji telewizyjnej. Trzeba jednocześnie przyznać, że serial jest produkcją zachwycającą wizualnie, głównie dzięki krajobrazom przyprawiającym o chęć natychmiastowego zabookowania samolotu do Seulu, zapierającym dech w piersiach kostiumom i pagodom lśniącym w świetle zachodzącego słońca. Za wyjątkiem zombich rzecz jasna, ci bowiem, jak na żywe trupy przystało, są dość paskudne.

- #Alive, reż. Il Cho
Wprawdzie nie korona, ale także wirus zamyka nastoletniego Oh Joon-Wo (Ah-In Yoo) w czterech ścianach mieszkania w wielkomiejskim blokowisku. Chłopak ma iść po zakupy spożywcze, woli jednak choć chwilę pograć w gry komputerowe i pogadać ze znajomymi na czacie. Gdy jest gotowy do wyjścia słyszy telewizyjny komunikat o tajemniczej chorobie zamieniającej ludzi w potwory o kanibalistycznych zapędach. Joon-Wo barykaduje się w mieszkaniu, ogłasza w mediach społecznościowych, że jest sam i czeka na pomoc, po czym przez kolejne dni stara się po prostu przetrwać – zgodnie z poleceniem danym mu przez ojca w ostatnim smsie, jaki dotarł do chłopaka przed utratą sygnału. Ostatecznie ratuje go jednak nie pamięć o rodzinie, lecz nieznana wcześniej sąsiadka Kim Yoo-bin (Park Shin-hye).
Za naszymi drzwiami nie czaiły się zombie, ale po roku pandemii możemy z łatwością wczuć się w sytuację Joon-Wo. Tym bardziej, że twórcy #Alive wykonali kawał porządnej roboty, kreując klaustrofobiczną, duszną atmosferę zamknięcia i odosobnienia. Jednocześnie jedna wiedzieli doskonale kiedy złagodzić klimat inteligentym i lekkim humorem, by nie przytłoczyć widza emocjonalnie. #Alive nie jest typowym amerykańskim produkcyjniakiem o potworach krzyczących I want your brrrrraaaaainnnnn – to wprawdzie film rozrywkowy, nader często ocierający się jednak o dramat egzystencjalny. Jego twórcy stawiają istotne pytania o naturę człowieczeństwa, granice miłości, poczucie samotności i wyobcowania. Do największych zalet tej produkcji należy zupełnie sensowny scenariusz, który mniej więcej w połowie filmu robi ciekawy zwrot, i doskonałe aktorstwo – jeśli nie liczyć zombie, to dwójka młodych aktorów: Ah-In Yoo i Park Shin-hye trzyma na swych barkach ciężar całej produkcji i robi to w absolutnie perfekcyjny sposób. #Alive wprawdzie nie zjeży Wam włosów na głowie, ale zapewni półtorej godziny bardzo porządnej, inteligentnej rozrywki. I sprawi, że nieco inaczej spojrzycie na nowe technologie.

- The Odd Family: Zombie on Sale, reż. Lee Min-jae
Największa koreańska firma farmaceutyczna prowadzi nielegalne eksperymenty na ludziach, by sprawdzić nowy lek przeciw cukrzycy. Jeden z ich nie do końca żywych, ale i nie całkiem umarłych uczestników ucieka i trafia na obskurną stację benzynową. Prowadzi ją rodzina Park – trzy pokolenia pomyleńców, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Kiedy nestor rodu zostaje ugryziony przez zombie, a przez to odmłodzony o dobrych kilka dekad, jego syn postanawia to wykorzystać. Problem w tym, że najmłodsza z Parków zakochuje się w nieumarłym Jong-bi i postanawia mu pomóc.
Zombie na wesoło? Dlaczego nie, o ile nie szuka się akurat filmu z hektolitrami krwi i fragmentami ciała wypełniającymi ekran. Obraz Lee Min-jee nie wywoła nie tylko spazmów, ale nawet lekkiego dreszczyku przerażenia, zagorzali miłośnicy zombie w stylu gore powinni go więc omijać z daleka. Opowieść o rodzinie Parków i fajtłapowatym Jong-bi przypadnie natomiast do gustu widzom spragnionym świeżego spojrzenia na mocno wyeksploatowany przez popkulturę motyw żywych trupów. Świeżego i całkiem zabawnego, choć w specyficznym stylu. The Odd Family: Zombie on Sale to dowcipna satyra na temat wartości rodzinnych, żądzy pieniędzy, podziałów społecznych i granic człowieczeństwa. Humor prezentuje mocno pokręcony, przepełniona jest absurdem, a narracja zmierza momentami w stronę groteski, ma jednak sporo wdzięku i lekkości. Jej największą zaletą są świetnie oddane relacje rodzinne, będące odbiciem z krzywego zwierciadła konfucjańskich zależności i powinności. Doskonałą robotę zrobili wcielający się w Parków aktorzy – jest między nimi chemia, sprawiająca że łatwo ich postaci polubić i w nie uwierzyć. Dynamicznie prowadzona narracja też robi swoje – nie wiadomo kiedy, film dobiega końca, widz zaś pozostaje w stanie pełnego zdumienia oszołomienia. I z pytaniem: co to, do cholery, właściwie było???

- Rampant, reż. Kim Sung-hoon
Joseon, czasy średniowiecza. Król Lee Jo (Kim Eui-sung) jest uzależniony od chińskiej dynastii Qing. Jego syn i następca, Lee Young, chce zerwać tę zależność, co zostaje odebrane jako bunt. Książę popełnia samobójstwo, a do ojczyzny wraca jego wygnany brat, Lee Chung (Hyun Bin). Tymczasem na statku należącym do europejskich handlarzy bronią żołnierz z Joseon zostaje ugryziony przez zombie. Nieświadomy swego losu, wraca do rodzinnej wsi i rozprzestrzenia zarazę.
Rampant to najsłabsza pozycja na tej liście. Strata czasu? Niekoniecznie. To solidne kino z kilkoma świetnymi momentami, zwłaszcza sekwencjami scen walki, i pięknymi zdjęciami. Ogląda się je ze sporą dozą przyjemności, jako lekką, niewymagającą rozrywkę na długie jesienne wieczory. W czym więc problem? Film Kim Sung-hoona ma pecha, że niemal równocześnie powstał wspomniany już Kingdom. Nie wykluczam bowiem, że oceniałabym go dużo lepiej, gdybym wcześniej nie obejrzała serialu Netflixa. Obie produkcje opowiadają praktycznie tę samą historię, Kingdom robi to jednak po prostu lepiej. I to pod każdym względem: sposobu prowadzenia narracji, scenografii, zdjęć i efektów specjalnych. Zwłaszcza to ostatnie zawodzi – CGI wykorzystane jest dość topornie, czego nie są w stanie przykryć nawet świetne zdjęcia. Największym problemem Rampant jest jednak dość przewidywalna fabuła i bohaterowie przypominający szmaciane kukiełki. Można obejrzeć, ale jeśli stoi się przed wyborem Rampant czy Kingdom, bez wahania należy odpalić Netflixa.

Koreańskie produkcje pokazują, że w kwestii zombie kino nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Nie wiem, co jeszcze nowego można w tym rodzaju kinematografii wymyślić, jestem jednak pewna, że jeśli komuś ma się to udać, to właśnie filmowcom z Korei Południowej.
Blanka Katarzyna Dżugaj
Muszę w końcu obejrzeć Zombie Express, bo tak się tylko ciągle przymierzam i przymierzam. 🙂
PolubieniePolubienie
Jeśli lubisz tematykę zombie, to musisz absolutnie 🙂
PolubieniePolubienie