ModiCare nie na koronawirusa. Indusi zbierają pieniądze na leczenie poprzez crowdfunding

161 mln dolarów – tyle zebrały największe platformy crowdfundingowe w Indiach. Pieniądze te, wpłacone przez ponad 2,5 mln darczyńców, przeznaczone są na opłacenie leczenia koronawirusa lub jego powikłań. Dla znacznej części Indusów pomoc obcych ludzi to jedyny sposób na uniknięcie ruiny finansowej.

Jeśli gdzieś na świecie opieka zdrowotna jest droższa niż w USA to bez wątpienia w Indiach. Już przed pandemią koronawirusa poważniejsza choroba lub wypadek była w stanie zrujnować finansowo znaczną część mieszkańców Indii, teraz natomiast, po dramatycznej drugiej fali, sytuacja stała się jeszcze gorsza. Koszty hospitalizacji wynoszą niekiedy nawet kilkadziesiąt tysięcy dolarów – aby je pokryć ozdrowieńcy i ich rodziny muszą nie tylko wyzbywać się oszczędności, ale też zastawiać domy bądź mieszkania, zapożyczać się u znajomych lub brać pożyczki bankowe. Zdesperowani Indusi coraz częściej zwracają się więc o pomoc do całkowicie obcych ludzi wykorzystując w tym celu nowe technologie. Największe platformy crowdfundingowe, czyli Ketto, Milaap i Give India zebrały do tej pory łącznie ok. 161 mln dolarów – wpłaciło je 2,7 miliona darczyńców. Szefowie Ketto podali, że liczba zbiórek w czasie pandemii wzrosła czterokrotnie – na leczenie koronawirusa zbierano pieniądze w 12 tys. kampanii. Łącznie w czasie pandemii Ketto zgromadziła 40 mln dolarów.

Na katastrofę zwaną Covid-19 nie był gotowy żaden system opieki zdrowotnej na świecie, jak podkreślają jednak analitycy Bloomberga, indyjski poniósł bodaj największą porażkę. A może inaczej: pandemia koronawirusa obnażyła po prostu efekty wieloletnich zaniedbań i dążeń do nadmiernej rozbudowy sektora prywatnego. Zwłaszcza druga fala pandemii, która uderzyła w Indie wiosną 2021 roku, pokazała brak podstawowej infrastruktury medycznej, z niedostatkiem zbiorników z tlenem, respiratorów i łóżek szpitalnych na czele. Jak do tego doszło? Przyczyn jest wiele, jedną z najważniejszych jest jednak niewystarczające finansowanie systemu opieki zdrowotnej – wydatki indyjskiego państwa w tym zakresie od lat wynoszą bowiem zaledwie 1 proc. PKB. Oznacza to, że rząd Narendry Modiego wydaje na jednego mieszkańca tyle samo, co władze najbiedniejszych krajów świata, takich ja Sierra Leone czy Dżibuti. Dla porównania średnia tych wydatków w państwach OECD to 6,53 proc. PKB – nawet w Polsce liczba ta plasuje się na wysokości 4,2 proc. PKB, co daje naszemu krajowi trzecie miejsce od końca w krajach będących członkami OECD.

Druga kwestia, wynikająca z pierwszej rzecz jasna, to niewystarczająca liczba szpitali – jest ich tak mało, że jak podkreślają analitycy Bloomberga, ogólny wskaźnik hospitalizacji indyjskich chorych jest jednym z najniższych na świecie. Wynosi on od 3 do 4 proc. w porównaniu ze średnią 8 – do 9 proc. w krajach o średnich dochodach. Co więcej, usługi świadczone przez te placówki mają zazwyczaj dość niską jakość, co prowadzi do większej liczby zgonów niż niewystarczający dostęp do opieki zdrowotnej – w 2016 r. z powodu złej jakości opieki zmarło 1,6 mln Indusów, prawie dwa razy więcej niż z powodu niekorzystania z opieki zdrowotnej. Jak pokazuje raport pisma The Lancet wskaźnik śmiertelności w Indiach z powodu złej jakości opieki jest gorszy niż w Brazylii i Chinach, a nawet sąsiednich krajach takich jak Pakistan, Nepal i Bangladesz. Owszem, wiele z tych szpitali to uznane na świecie instytuty badawcze, w których pracują zdolni i zaangażowani lekarze, cóż z tego jednak skoro nie dysponują nowoczesnym sprzętem, niezbędnym do prawidłowej dianostyki i terapii.

Kolejna rzecz to zdecydowanie zbyt mała liczba lekarzy, która według Światowej Organizacji Zdrowia plasuje się poniżej normy – na 100 tys. mieszkańców Indii średnio przypada bowiem niespełna 80 medyków. Najgorsza sytuacja panuje w północno-wschodnich częściach Indii – w stanie Meghalaya na 100 tys. osób przypada zaledwie 27 lekarzy, w Arunachal Pradeś – 32. W dużej mierze wynika to z niedofinansowania państwowego systemu ochrony zdrowia, w efekcie czego lekarze wolą pracować w szpitalach prywatnych, ale też z niedostatecznej ilości kandydatów na studia medyczne, jak i niewystarczającej liczby uczelni medycznych. Według oficjalnych danych w Indiach istnieje obecnie 479 tego typu uczelni, w dodatku skupionych wokół ośrodków miejskich, co oznacza duże koszty utrzymania podczas studiów.

Wreszcie rzecz o niebagatelnym, a być może nawet fundamentalnym znaczeniu, czyli ubezpieczenie zdrowotne. Teoretycznie jest dostępne – rząd proponuje nawet kilka rodzajów ochrony w tym zakresie. W praktyce jednak jest to na tyle kosztowne, że nawet połowa indyjskiej populacji nie jest ubezpieczona od kosztów leczenia. Zgodnie z oficjalnymi danymi w 2019 roku na 1,3 mld obywateli Indii tylko nieco ponad 472 mln posiadały ważne ubezpieczenie zdrowotne. Dla większości Indusów poważniejsza choroba czy wypadek wymagający hospitalizacji oznacza często finansową ruinę. Istnieją, rzecz jasna, również ubezpieczenia oferowane przez prywatne instytucje, zazwyczaj pokrywają one jednak leczenie relatywnie lekkich schorzeń. Rzadko kiedy obejmują one terapię nowotworów czy chorób geriatrycznych.

A szpitale prywatne? Pisarz i dziennikarz Rana Dasgupta nie bez powodu określa je mianem maszynek do zarabiania pieniędzy – więcej bowiem mają wspólnego z korporacjami nastawionymi na maksymalizację zysków niż z placówkami ochrony zdrowia. Rosną jak grzyby po deszczu i dziś ich liczba znacznie przekracza liczbę szpitali państwowych – w 2019 roku w całych Indiach zarejestrowano 69 tys. szpitali, z czego 43 tys. były placówkami sektora prywatnego. Trudno się dziwić – gabinet Narendry Modiego od początku mocno wspierał rozwój prywatnego sektora opieki medycznej oferując powstającym szpitalom zwolnienia od podatków i niższe opłaty za grunty. Prywatne placówki powstają głównie w dużych miastach takich jak Delhi, Mumbaj, czy Kolkata, gdzie mogą liczyć na klientelę – ludności wiejskiej nigdy nie będzie bowiem stać na ceny, jakie szpitale te proponują. W efekcie już dziś wydatki związane z opieką zdrowotną w Indiach należą do jednych z najwyższych na świecie – w dodatku wciąż rosną. A dlaczego mówi się o nich jako o maszynkach do zarabiania pieniędzy? Indyjskie media niejednokrotnie donosiły o zbędnych badaniach zlecanych pacjentom, aplikowaniu najdroższych leków, niepotrzebnie wykonywanych zabiegach, które znacznie zwiększały ostateczny rachunek.

Aby wesprzeć system opieki zdrowotnej na początku 2018 roku gabinet Narendry Modiego zainaugurował nową odsłonę Rashtriya Swasthya Bima Yojana (Narodowego Programu Ochrony Zdrowia). Do tego czasu program ten zapewniał ubezpieczenie w wysokości 30 tys. rupii dla rodziny składającej się z maksymalnie pięciu członków. 75 proc. tej kwoty pokrywał rząd federelany, pozostałą część dopłacały rządy stanowe. Jego nowa wersja, kolokwialnie nazywana ModiCare, reklamowana była jako największy tego typu progam na świecie i faktycznie – miała rozmach, zgodnie z założeniem miała bowiem objąć ponad 40 proc. społeczeństwa, czyli ludzi należących do tzw. grupy Below Poverty Line. Podnosił on wydatki na rodzinę z 30 tys. do 500 tys. rupii i pozwalał beneficjentom korzystać z opieki drugiego i trzeciego stopnia w szpitalach rządowych i prywatnych m.in. w ramach wizyt u lekarzy specjalistów, leczenia ambulatoryjnego lub krótkiego pobytu w szpitalu z powodu poważnej choroby oraz dłuższych hospitalizacji w przypadku pacjentów z chorobami przewlekłymi bądź nieuleczalnymi. ModiCare nie pomogło jednak chorym na koronawirusa – jak podaje BBC tylko 13 proc. osób kwalifikujących się do tego programu mogło ubiegać się o ubezpieczenie podczas hospitalizacji z powodu choroby Covid.

Trudno się więc dziwić, że zdesperowani Indusi coraz częściej sięgają po crowdfunding. Co istotne, z tej formy pomocy korzystają przedstawiciele klasy średniej – jak podaje BBC, opłacenie opieki zdrowotnej związanej z Covid-19 przekracza możliwości 2/3 samozatrudnionych oraz połowy pracowników etatowych w Indiach. A ci biedniejsi? Crowdfunding pozostaje często poza ich zasięgiem, a przyczyna jest bardzo prozaiczna – brak dostępu do internetu. Nie mówiąc już o fakcie, że samopomoc obywatelska nie może być formą łatania dziur w nieszczelnym systemie opieki zdrowotnej żadnego państwa.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s