Iran wybrał prezydenta. Co Ebrahim Raisi oznacza dla swojego kraju i świata?

Ebrahim Raisi wzbudza kontrowersje zarówno w swojej ojczyźnie, jak i na świecie. Znaczna część Irańczyków widzi go raczej na ławie oskarżonych niż w fotelu prezydenta. Izrael określa go mianem rzeźnika z Teheranu ostrzegając przed przyspieszeniem programu nuklearnego. O tym, co wybór Raisiego oznacza dla Iranu i świata Blanka Katarzyna Dżugaj rozmawia z Urszulą Pytkowską-Jakimczyk.


Blanka K. Dżugaj: Niespodzianki nie było, zwyciężył ten, kto miał zwyciężyć – ponoć niektórzy konkurenci wysyłali Ebrahimowi Raisiemu gratulacje jeszcze przed ogłoszeniem wyników. Chyba też trudno się dziwić, skoro kandydatów selekcjonowała Rada Strażników?

Urszula Pytkowska-Jakimczyk: Rada Strażników spośród ponad pięciuset zgłoszonych kandydatów wybrała siedmiu. Tak się dzieje w niemal każdych wyborach prezydenckich – kandydatów jest wielu, a rada wybiera niewielkie grono, które spełnia kryteria, przy czym te kryteria są bardzo słabo sprecyzowane. Konstytucja ledwie zaznacza, kto może zostać prezydentem, a powinna być to osoba o nieposzlakowanej opinii, która wierzy w fundamenty islamskiej republiki. Nie jest zatem tak naprawdę jasne, kto i na jakiej podstawie zostanie zdyskwalifikowany. W tym roku zgłosiło się nawet bez mała czterdzieści kobiet, ale Rada Strażników wybrała siódemkę mężczyzn, z której wszyscy reprezentowali bardzo podobne środowisko polityczne. Praktycznie nie było kandydatów odbiegających od głównej linii, może poza Abdolnaserem Hemmatim, który próbował się kreować na polityka quasi-liberalnego. Nie zdobył jednak zaufania bardziej liberalnej części społeczeństwa.

Nie jest on także opozycjonistą z pierwszego szeregu…

Oczywiście, że nie, jest to finansista, który stał się szerzej rozpoznawalny dopiero po debacie telewizyjnej, w której otwarcie krytykował Raisiego. Z pierwszego planu nie było nikogo. W Iranie mówiło się, że zwycięstwo Raisiego było z góry przesądzone. To ciekawe, co powiedziałaś, że niektórzy gratulowali mu, zanim jeszcze ogłoszono ostateczne wyniki, ale też sam Raisi w jednym z wywiadów dla państwowej telewizji wypowiadał się nie tyle jak kandydat, co prezydent przedstawiający swoje plany na rozpoczynającą się kadencję. Został też tak przedstawiony jako „przyszły prezydent”. Irańczycy bardzo mocno odebrali to jako fakt, że wybory są już przesądzone i nie ma sensu brać w nich udziału. Co potwierdziła zresztą zatrważająco niska frekwencja

Do frekwencji jeszcze wrócimy, bo to jest niezwykle ciekawy wątek, najpierw jednak chciałabym zapytać, co prezydent Ebrahim Raisi oznacza dla Iranu? To jest człowiek o ultrakonserwatywnych poglądach, który niegdyś był nawet postrzegany jako możliwy następca ajatollaha Chameneiego…

I do tej pory tak się mówi. Chamenei ma już ponad osiemdziesiąt lat, jest mocno schorowanym człowiekiem, więc jego śmierć w niedługim czasie jest realną perspektywą. Raisi natomiast jest uważany za człowieka, który może Chameneiego zastąpić jako osoba z jego najbliższego otoczenia. Mówi się także, że prezydentura jest niejako wstępem do objęcia pozycji rahbara – analogicznie do sytuacji Chameneiego w 1989 r. Poza tym należy zadać sobie pytanie: co jest dla tradycjonalistów najważniejsze? To, że Raisi jest seyyedem, czyli potomkiem samego Proroka. Na zachodzie możemy sobie z tego żartować, ale dla Irańczyków jest to niezmiernie istotne.


A on to pokrewieństwo z Prorokiem nawet strojem bardzo mocno podkreśla…

Tak, absolutnie, przez noszenie czarnego turbanu, do którego zresztą, zgodnie z tradycją szyicką, ma pełne prawo. Z drugiej strony Raisi jest uważany za jedną z czterech osób, które wydawały i zatwierdzały wyroki śmierci na opozycjonistów w 1988 r. – miało to miejsce po tym, jak Chomeini wydał fatwę mówiącą, że przeciwnicy republiki, a w szczególności apostaci i lewicowcy, powinni zostać straceni. W efekcie kilka tysięcy osób straciło życie. Raisi miał wtedy dwadzieścia osiem lat, nie był prominentnym politykiem, sprawował funkcję zastępcy prokuratora Teheranu i niejako w jego zastępstwie miał te decyzje podejmować, więc w pewnym sensie może próbować unikać odpowiedzialności, twierdząc, że wykonywał polecenia. Jednocześnie jednak on się tego nie wypiera, a nawet, co więcej, mówi że wyroki, które wydał były prawomocne, bo wynikały z fatwy najwyższego przywódcy.

Autorstwa Fars News Agency, CC BY 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=71820593

Amnesty International mówi o pięciu tysiącach straconych wówczas więźniów politycznych…

Tak, tak się szacuje – maksymalnie pięć tysięcy osób, najprawdopodobniej trzy tysiące. Oczywiście mudżahedini ludowi podają kompletnie niewiarygodne liczby…

Nawet trzydzieści tysięcy według nich.

Zgadza się. Te masowe morderstwa zostały uznane za zbrodnie przeciwko ludzkości, w Unii Europejskiej i w USA osoby w nie zamieszane podlegają sankcjom prawnym – w Szwecji jeden z tych mężczyzn został aresztowany i jest sądzony. A teraz prezydentem Iranu zostaje człowiek, który brał w tych zbrodniach udział i nawet się tego nie wypiera. Co to więc oznacza dla Iranu? To dosyć oczywiste: z kim taki kraj może mieć kontakty dyplomatyczne? Pozostają mu Chiny, Rosja i Syria, bo świat zachodni…

Otóż to, chyba tylko Rosja cieszy się z tego zwycięstwa. Syria i Irak gratulują oficjalnie…

Władimir Putin też wysłał już oficjalne gratulacje. Podobnie jak Korea Północna. Kim więc będzie Iran na arenie międzynarodowej? Ma małe szanse na sukces chociażby w rozmowach o programie nuklearnym. Tu, zresztą, są różne prognozy. Mówi się, że przez najbliższe miesiące dopóki Raisi nie zostanie zaprzysiężony, dopóty będzie szansa na dogadanie się…

Nieoficjalnie, jak rozumiem, bo oficjalnie rozmowy w Wiedniu mają być wznowione dopiero po sierpniowym zaprzysiężeniu Raisiego?

W rzeczy samej. Te nieoficjalne rozmowy mogą być furtką dla Raisiego – dogadanie się na jakimś poziomie jest korzystne ze względu na sankcje, którym podlega Iran, a które są dotkliwe dla społeczeństwa irańskiego. Jednak to nie Raisi byłby odpowiedzialny za ustępstwa.

Autorstwa Tasnim News Agency, CC BY 4.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=58384533

Czy twoim zdaniem władze irańskie będą teraz z jednej strony dążyły do zacieśnienia związków gospodarczych z Chinami, które mogą jakoś uratować sytuację gospodarczą, a z drugiej strony doprowadzą do dalszego pogorszenia relacji z Izraelem? Tel Awiw zareagował wręcz histerycznie, tamtejsi politycy pisali o rzeźniku z Teheranu, który wróci do programu nuklearnego.

To, że Iran ratuje się gospodarczo poprzez związki z Chinami, wydaje mi się absolutnie naturalne i zmiany tego trendu bym się nie spodziewała. W Izraelu natomiast zmienił się rząd, a nowi gracze w grze stanowią zawsze niewiadomą. Z drugiej strony określenia typu „rzeźnik z Teheranu”, nawet jeśli prawdziwe, pokazują na co będzie kładziony nacisk w dyplomacji. Okoliczności społeczno-polityczne też są dziś zupełnie inne niż cztery lata temu, gdy wygrał Rouhoni…

A Raisi przegrał…

Tak, zgadza się. Wtedy te oczekiwania były duże, dziś ich praktycznie nie ma. Irańczycy nastawieni są raczej na stagnację w relacjach międzynarodowych. Z drugiej strony, prezydentem USA nie jest już Donald Trump, co też sprawia, że ten czas do momentu zaprzysiężenia Raisiego może być bardzo ciekawy.

Joe Biden jest skłonny znieść lub przynajmniej ograniczyć sankcje czy też po prostu wrócić do umowy z 2015 roku, tylko chyba czeka aż to Iran zrobi pierwszy krok.


Tak się wydaje, pytanie natomiast na ile Iran jest gotowy pójść na ustępstwa. Izrael uderza w wysokie tony strasząc, że Iran będzie poza kontrolą prowadził program nuklearny, ale spójrzmy prawdzie w oczy: Iran zawsze to robił.

Teraz jednak ponoć wzbogaca uran na najwyższych w historii poziomach.


Po ostatnich latach, gdy program ten pozostawał całkowicie poza kontrolą, jest to oczywiście możliwe. Naiwnością też byłoby sądzić, że Iran zarzuci ten program ze względu na to, że został włączony do Osi Zła. Ich interes polityczny temu przeczy, bo rozmowa z krajami posiadającymi broń nuklearna wygląda przecież zupełnie inaczej. My lubimy patrzeć na Iran jak na grupę ajatollahów, którzy nie myślą racjonalnie. Ale to nie jest prawda, oni mają jasno określone cele i priorytety, do których dążą zgodnie ze swoją racją stanu.

Magiczne słowo „frekwencja” już dziś padło i teraz chciałabym do niego wrócić. Frekwencja była rekordowo niska – najniższa w historii w wyborach prezydenckich i wyniosła 48,8 proc. w porównaniu do ponad 70 proc. w wyborach w 2017 r. W mediach społecznościowych miała miejsce wielka kampania z hashtagiem „nie głosujemy”. Czy to może być wynikiem niezadowolenia Irańczyków? Rośnie gniew z powodu dramatycznej sytuacji gospodarczej, spowodowanej amerykańskimi sankcjami i pandemią koronawirusa. Stopa inflacji sięga 50 proc., podniesienie cen benzyny spowodowało masowe protesty…

To prawda. Ponadto należałoby dodać, że Iran w ogóle słabo sobie radził w czasie pandemii – na początku próbowano ją ignorować i chyba dopiero w momencie, gdy na koronawirusa zachorował wiceminister zdrowia zaczęto podchodzić do sprawy poważnie. Choć fakt, że sami Irańczycy też średnio się stosowali do restrykcji. Niemniej, niska frekwencja to także efekt zniechęcenia – nikt w Iranie nie wierzy już, że cokolwiek może się zmienić. Oczywiście, część osób stwierdziła, że nie pójdzie głosować po dopuszczeniu siedmiu kandydatów z tego samego obozu politycznego. Ale ta akcja, o której mówisz, wzywająca do bojkotu wyborów – hashtag brzmiał dosłownie rai bi rai, czyli „głos bez głosu” – pokazała, że Irańczycy kompletnie nie wierzą już w jakąkolwiek sprawczość społeczeństwa. Tak głęboki kryzys zaufania do procedur demokratycznych ujawnił się w Iranie chyba po raz pierwszy. W samym Teheranie frekwencja była poniżej 30 proc. A wystarczy spojrzeć na wybory sprzed czterech lat: odbywały się wielkie kampanie, ludzie gromadzili się na stadionach, by słuchać przemówień, spacerowali z plakatami swoich kandydatów, skandowali hasła – wszyscy traktowali to niemal jak święto. A w tym roku? Cisza, nic się nie działo, i to ma związek z brakiem złudzeń, że cokolwiek może się w tym systemie politycznym zmienić. Myślę, że rządzący doskonale zdawali sobie sprawę, że frekwencja będzie niska, ale głosem suwerena nikt się w Iranie nie przejmuje.

Czyli władze nie obawiają się, że niska frekwencja zmniejsza legitymację Raisiego do rządzenia?

Nie, jestem przekonana, że w ogóle nie żywią takich obaw. Pokazały to, zresztą, zeszłoroczne wybory do Madżlesu, gdzie frekwencja była jeszcze niższa – wyniosła nieco ponad 42 proc. I co się stało? Nic. To tylko pokazało władzy, że niska frekwencja w wyborach nie jest przedmiotem najmniejszej troski dla elit władzy islamskiej republiki.

Czy realny jest scenariusz, w którym Iran jeszcze mocniej przykręca społeczeństwu śrubę, tzn. zwiększa kontrolę nad przejawami niezadowolenia społecznego, ogranicza prawo pracy zarobkowej dla kobiet i wzmacnia kontrolę nad mediami, także społecznościowymi, o czym dziś się mówi?

Biorąc pod uwagę środowisko, z którego wywodzi się Raisi, jest to oczywiście możliwe. Myślę jednak, że jeśli jakieś ograniczenia wolności będą wprowadzane, to będzie to następowało stopniowo i nie przekroczy pewnych granic. Pozwolę sobie powtórzyć, że ajatollahowie nie stanowią szalonej grupy facetów w turbanach, która nie rozumie zasad, jakimi rządzi się społeczeństwem. Oni doskonale wiedzą, że jeżeli zbyt mocno przykręcą śrubę, ludzie mogą się zbuntować

Raisi zapowiada utworzenie pracowitego, rewolucyjnego i antykorupcyjnego rządu i teoretycznie, jako drugi najwyższy urzędnik w Iranie, jest w stanie tego dokonać. Czy będzie jednak w stanie realnie wpływać na politykę wewnętrzną i zagraniczną czy będzie marionetką w rękach najwyższego przywódcy? I czy w ogóle będzie chciał?

O walce z korupcją mówi każdy prezydent. Jednym z haseł samej rewolucji przecież była walka z korupcją szalejącą na dworze szacha. Od tamtego czasu, od 1979 r., rządzący nie poradzili sobie z tym problemem i wciąż z nim walczą. Gdy słyszę, że kolejny prezydent będzie tworzył biura czy rady do walki z korupcją, to mam ochotę powiedzieć, żeby zaczął od samego siebie. Zresztą Raisi jako szef irańskiego systemu sprawiedliwości miał wystarczająco dużo czasu, aby walczyć z korupcją. Jest to więc po prostu chwytliwe hasło wyborcze – gdyby przez czterdzieści lat rzetelnie z nią walczyli, to myślę, że problem byłby rozwiązany. Ale, jak to się mówi po persku: wali na szod – ale nie stało się. Cóż, wali na szod. I raczej się nie stanie.



Urszula Pytkowska-Jakimczyk jest iranistką, doktorantką na Wydziale Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s