Czarne chmury nad Jemenem. Nie będzie przedłużenia rozejmu?

Po pół roku względnego spokoju, Jemen znów może pogrążyć się w dramacie wojny domowej. Wiele wskazuje na to, że Huti tym razem nie przedłużą zawartego w kwetniu rozejmu. Konflikt, nazwany przez ONZ najgorszą katastrofą humanitarną na świecie, trwa już ósmy rok.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o…władzę. Jemen powstał w 1990 roku z połączenia dwóch krajów, które nigdy wcześniej nie tworzyły jednego organizmu państwowego, cechowała je odmienna historia, różniły je także kwestie religijne. Większość mieszkańców północy należy do zajdytów, czyli ugrupowania szyickiego, południe zamieszkują natomiast głównie sunnici. Do tego dochodzi zróżnicowanie plemienne, a system plemienny zawsze miał na tych terenach ogromny wpływ na władzę.Do początku lat 90. funkcjonowały dwa państwa: Jemeńska Republika Arabska na północy oraz Ludowo-Demokratyczna Republika Jemenu. Tereny pierwszego prze wieki były częścią tureckiego Imperium Osmańskiego, drugi zaś to była kolonia brytyjska. Socjalizujące południe starało się wywierać wpływ na politykę północnego sąsiada. Dość skutecznie. Ponadto jednym z głównych powodów zacieśnienia współpracy był pragmatyzm. Chodziło o efektywniejsze zarządzanie wydobyciem ropy. Oba państwa zbliżyły się i – mimo niezabliźnionych jeszcze konfliktów – zjednoczyły. Tendencje separatystyczne istniały od początku, doprowadziły nawet do krótkotrwałej wojny domowej w 1994 roku. Prawdziwy dramat rozpoczął się jednak dwadzieścia lat później. Jemeńczycy sami są sobie winni, bo nie mogli dojść między sobą do porozumienia? Sprawa nie jest, niestety, aż tak prosta. Problem bowiem w tym, że trwający od tamtego czasu konflikt to nie tylko wojna domowa, ale także wojna zastępcza, będąca de facto rywalizacją dwóch regionalnych potęg.

Fot. Peter Biro

Pierwsza strona konfliktu to uznany na arenie międzynarodowej rząd wspierany przez koalicję wojskową pod przywództwem Arabii Saudyjskiej. Druga strona to rebelianci Huti wspierani przez Iran. Ruch Huti, zwany także Ansar Allah, czyli wyznawcami Boga, zrzesza kilka szyickich plemion i dąży do uzyskania autonomii dla północnego regionu. Sprzeciwia się – jak twierdzi – dyskryminacji ze strony sunnickiego rządu. Grupa ta brała udział w powstaniu przeciwko byłemu prezydentowi Jemenu Alemu Adballahowi Salehowi podczas Arabskiej Wiosny. Huti kontrolują obszary Jemenu, w których mieszka większość ludzi, w tym stolicę – czyli miasto Sana. Wsparcia koalicji, na czele której stoi Arabia Saudyjska, udzieliły Stany Zjednoczone Ameryki, dążąc do ograniczania wpływów Iranu.

Fot. Peter Biro

Począwszy od marca 2015 r. koalicja państw Zatoki pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej rozpoczęła kampanię izolacji gospodarczej i nalotów na powstańców Huti, przy wsparciu logistycznym i wywiadowczym USA. Rebelianci nie pozostają dłużni, ale w tej wojnie nie ma dobrych i złych – zbrodni wojennych, w wyniku których cierpią przede wszystkim cywile, dopuszczają sie obie strony. 17 stycznia tego roku bojownicy Huti przeprowadzili serię ataków rakietowych i za pomocą dronów na Abu Zabi. Jak twierdzili, był to odwet za udział Zjednoczonych Emiratów Arabskich w koalicji dowodzonej przez Arabię Saudyjską, zapewniając, że uczynią ZEA wyjątkowo niebezpiecznym miejscem. Celami były m.in. Abu Dhabi National Oil Company (ADNOC) w rejonie Musaffah oraz lotnisko. Jak podkreśliła wówczas organizacja Human Rights Watch, ataki wymierzone w obiekty cywilne oraz ataki bez rozróżnienia celów cywilnych i wojskowych, są zabronione na mocy prawa konfliktów zbrojnych. W następnych tygodniach doszło do trzech kolejnych ataków przy użyciu rakiet lub dronów, które siły ZEA przechwyciły. Koalicja nie pozostała dłużna i pod koniec stycznia przeprowadziła trzy ataki w Jemenie – jak podała HRW również naruszając zasady prawa humanitarnego, bo powodując ofiary wśród ludności cywilnej. W ich efekcie zginęło co najmniej 80 cywilów, w tym troje dzieci, a 156 zostało rannych.

Fot. Peter Biro

Wszystko to doprowadziło do dramatu rzadko spotykanego w skali światowej. Jeszcze przed obecnym kryzysem Jemen był najbardziej narażonym na humanitarną katastrofę krajem na Bliskim Wschodzie. Miał on jeden z najgorszych wskaźników niedożywienia, a połowa jego populacji żyła w biedzie, bez dostępu do czystej wody. Po siedmiu latach wojny jest jednak jeszcze gorzej.

Liczby nie kłamią. Według ONZ od rozpoczęcia wojny w 2015 roku zginęło ponad 370 000 osób, przy czym 60 proc. tych zgonów wynika z czynników pośrednich, w tym braku żywności, wody i opieki medycznej. Prawie 6 milionów ludzi zostało wysiedlonych ze swoich domów, a ponad 23 miliony pilnie potrzebują pomocy humanitarnej. To blisko 80 proc. całej populacji Jemenu. Dla 11 mln dzieci pomoc ta stanowi jedyną szansę na przeżycie. Organizacje pomocowe biją na alarm, przestrzegając przed nadciągającą klęską głodu. Już teraz, pomimo nieustannej pomocy humanitarnej ponad 17 mln Jemeńczyków cierpi na brak bezpieczeństwa żywnościowego, a przewiduje się, że do grudnia 2022 r. liczba ta wzrośnie do 19 mln. Najbardziej cierpią najsłabsi. Wskaźniki niedożywienia wśród kobiet i dzieci w Jemenie pozostają jednymi z najwyższych na świecie. Ponad milion trzysta tysięcy kobiet w ciąży lub karmiących piersią oraz ponad 2 miliony dzieci poniżej piątego roku życia wymagają leczenia z powodu ostrego niedożywienia. A może być gorzej, gwałtownie rosnące ceny żywności i niedobory środków zmusiły bowiem ONZ do zmniejszenia racji żywnościowych dla potrzebujących.

Fot. Peter Biro

W kwietniu 2022 roku, za pośrednictwem ONZ, Huti i jemeński rząd zawarli dwumiesięczny rozejm, który następnie został przedłużony o kolejne 2 miesiące i kolejne 2. Odkąd rozejm zaczął obowiązywać liczba ofiar wojny domowej znacznie spadła. Tak, spadła, a nie została wyzerowana. Zabójcami są obecnie nie tyle żołnierze, co miny i niewybuchy. Według organizacji Save the Children są one odpowiedzialne za ponad 75 proc. wszystkich ofiar wojennych wśród dzieci – od kwietnia do końca czerwca miny i niewybuchy zabiły i raniły ponad czterdzieścioro dzieci. Wzrost liczby zgonów spowodowanych tą bronią może być wynikiem przeprowadzki rodzin do wcześniej niedostępnych obszarów w wyniku zmniejszenia działań wojennych. Usuwaniem min zajmuje się m.in. prowadzony przez Huti Jemen Executive Mine Action Centre. Tylko w pierwszych dwóch tygodniach sierpnia organizacji udało się usunąć i zebrać 984 miny, bomby kasetowe i inne uzbrojenie.

Fot. Peter Biro

W ramach rozejmu wznowiono loty komercyjne z opanowanej przez rebeliantów jemeńskiej stolicy do Jordanii i Egiptu, a do kluczowego portu Hodeida mogą znowu wpływać tankowce. Organizacje pomocowe określają Hodeidę mianem koła ratunkowego dla dwóch trzecich mieszkańców Jemenu – to dzięki temu portowi otrzymują żywność i leki. Według danych Światowego Programu Żywnościowego Jemen opiera się na imporcie żywności – dla przykładu kraj importuje 90 proc. pszenicy i 100 proc. ryżu. Do Hodeidy ponownie wpływać też mogą statki z paliwem – import paliwa w ciągu tych sześciu miesięcy wzrósł czterokrotnie. W Sanie natomiast spadły ceny, a w sklepach pojawiło się więcej towarów. Rozejm zobowiązywał także Huti do zniesienia blokady Taiz – trzeciego co do wielkości miasta Jemenu. To się, niestety, nie udało, rozmowy mające na celu ponowne otwarcie dróg lokalnych utknęły bowiem w martwym punkcie. Cały czas też rząd Jemenu oskarżał Huti o łamanie postanowień rozejmu, choć gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że Huti oskarżają rząd o to samo. Co gorsza, kolejne odnowienie trwającego w sumie sześć miesięcy rozejmu, który wygasł 2 października, wcale nie jest oczywiste – mimo że obie strony obwiniają się nawzajem za dopuszczenie do wygaśnięcia umowy. Przedstawiciele Huti oznajmili, że dyskusje wokół rozejmu osiągnęły ślepy zaułek – oskarżyli koalicję o brak realnej chęci zajęcia się problemami humanitarnymi jako najwyższym priorytetem.

Fot. Peter Biro

Ziarnko prawdy w tym tkwi – do tej pory sfinansowano bowiem zaledwie 47 proc. kosztów pomocy humanitarnej w Jemenie. Ponad 50 proc. tych środków przeznaczono na zakup żywności, pozostawiając niedofinansowane takie obszary jak kanalizacja wody, edukacja i zdrowie. Jak stwierdził Hans Grundberg, szef Specjalnego Wysłannika ONZ do Jemenu, Huti nie byli skłonni do daleko idących ustępstw, w przeciwieństwie do rządu uznawanego na arenie międzynarodowej. Co więcej, rozpoczęli ostrzał rakietowy w kilka minut po zakończeniu ostatniego rozejmu, czyli tuż po północy 2 października. Na Twitterze jeden z rzeczników Hutich, kilka godzin po zakończeniu rozejmu, napisał, że Huti dali firmom naftowym w Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich możliwość “ustalenia swojego statusu”, co jest wyraźnym ostrzeżeniem przed powtórką ze stycznia. Rijad ma już tej wojny dość, i nie chodzi nawet o same koszty prowadzenia działań zbrojnych – równie istotne znaczenie ma bezpieczeństwo rafinerii oraz kwestia wiarygodności regionu dla inwestorów. Pytanie więc, na ile na zakończeniu wojny zależy również Iranowi – tu, niestety, prognozy nie są już tak optymistyczne, jak w przypadku Arabii Saudyjskiej. Iran z radością przyjmie pokój w regionie, o ile będzie to pokój na jego warunkach. Dla Iranu kluczowe jest zabezpieczenie interesu Hutich, a także zmniejszenie wpływów Arabii Saudyjskiej. Im większe oddalenie się od konfliktu Saudyjczyków i Emiratczyków tym chętniej Teheran przyzna, że pora na zakończenie
wojny. Oby nastąpiło to jak najszybciej.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s