To była kwestia czasu. Antymuzułmańska polityka wreszcie sprowadziła na Indie kłopoty i to całkiem spore. Po obraźliwych słowach pod adresem Mahometa, wygłoszonych przez rzeczniczkę partii rządzącej, państwa muzułmańskie wzywają New Delhi do oficjalnych przeprosin.
Zaczęło sie półtora tygodnia temu, gdy Nupur Sharma, rzeczniczka rządzącej partii BJP, podczas debaty telewizyjnej kilkaktrotnie obraźliwie wyraziła się o proroku Mahomecie. Zaskoczenie? Nie do końca, Nupur Sharma już dawno pokazała się bowiem jako wierny żołnierz ksenofobicznej i nacjonalistycznej BJP (Bharatiya Janata Party). Karierę polityczną rozpoczęła jeszcze jako studentka Uniwersytetu w Delhi – w 2008 roku została przewodniczącą związku studenckiego z ramienia Akhil Bharatiya Vidyarthi Parishad (ABVP), studenckiego skrzydła hinduskiego nacjonalisty Rashtriya Swayamsevak Sangha. Błyskotliwie rozpoczętej kariery nie przerwał nawet wyjazd na studia magisterskie na London School of Economics – już dwa lata po powrocie do Indii Nupur Sharma trafiła do komórki medialnej BJP. Stało się to w czasie wyborów do władz centralnych w 2013 roku. Wykazała się do tego stopnia, że tuż po wyborach awanasowała na oficjalną rzeczniczkę partii w Delhi, a w 2020 roku została rzeczniczką BJP na cały kraj. W ciągu blisko piętnastu lat kariery zawodowej dała się poznać nie tylko jako osoba o mocno nacjonalistycznych i ksenofobicznych poglądach, ale też jako polityczka zaciekle, czasem wręcz arogancko, broniąca swoich racji. Zwolennicy określają ją jako lwicę, przeciwnicy zarzucają natomiast chamstwo.

Słowa Nupur Sharmy sprzed póltora tygodnia błyskawicznie obiegły media – nie tylko te tradycyjne, ale i społecznościowe. W jej ślady poszedł inny działacz partyjny, także członek zespołu prasowego BJP, Naveen Jindal, który niechęci do muzułmanów dał upust na Twitterze. W mediach społecznościowych pojawiły się nowe, bijące rekordy popularności hasztagi wyrażające poparcie dla Nupur Sharmy – ich autorami są, rzecz jasna, wyznawcy hinduizmu. A co z indyjskimi muzułmanami? Jak nietrudno się domyślić, wpadli we wściekłość, co przełożyło się na sporadyczne protesty na ulicach kilku miast. Nie rozrosły się one jednak do rozmiarów sprzed trzech lat, gdy muzułmanie protestowali przeciw dyskryminującemu prawu o obywatelstwie – zresztą, nawet w takiej skali nie wpłynęłyby na narrację uskutecznianą przez BJP. Na nieszczęście Narendry Modiego jednak, tym razem dość mocno zareagowało kilka państw muzułmańskich. Na początek do złożenia oficjalnego protestu zachęcały swoich ambasadorów takie kraje jak Kuwejt, Iran i Katar. Arabia Saudyjska wydała ostre oświadczenie, a w jej ślady wkrótce poszły Zjednoczone Emiraty Arabskie, Oman, Indonezja, Irak, Malediwy, Jordania, Libia i Bahrajn.

Od czasu przejęcia władzy federalnej przez nacjonalistyczną Indyjską Partię Ludową (BJP) w Indiach narasta dyskryminacja muzułmanów. Wyznawcy tej religii są traktowani jako element obcy (historycznie, a współcześnie łączony z Pakistanem) pozostając wrogiem wewnętrznym. Zamieszkane przez muzułmanów części miast są w coraz większym stopniu niedofinansowane. Ogranicza się środki na edukację i infrastrukturę. Uderza się w małe i mikrobiznesy prowadzone przez muzułmanów poprzez ciągłe kontrole i niekorzystne rozwiązania podatkowe. Muzułmanie miewają nieraz utrudniony dostęp do wynajmu mieszkań – nie są pożądanymi lokatorami przez hinduskich najemców, co oczywiście prowadzi do dodatkowej segregacji.

W 2019 roku indyjskie władze federalne uchwaliły prawo przyznające obywatelstwo mniejszościom religijnym z sąsiednich krajów. Ustawa ta, stanowiąca poprawkę do aktu prawnego z 1955 r., zezwala na uzyskanie obywatelstwa indyjskiego takim prześladowanym mniejszościom, jak wyznawcy hinduizmu, sikhowie, buddyści,, dźiniści, parsowie i chrześcijanie z Bangladeszu, Afganistanu i Pakistanu. Nie odnosi się natomiast do muzułmanów. Jak widać gabinet Narendry Modiego w tym przypadku nawet nie silił się na pozory i wprost dał do zrozumienia, że muzułmanów we współczesnych Indiach uważa za obywateli drugiej kategorii i po prostu w tym kraju nie chce. W muzułmanów wymierzona jest m.in. polityka pamięci prowadzona przez rząd Narendry Modiego. Powstającą od ponad siedmiuset lat w Azji Południowej muzułmańską kulturę i sztukę postrzega się jako element obcy, a nawet wrogi. A skoro obcy, to nie warty upamiętniania. W efekcie, zmienia się nazwy ulic, miejscowości oraz wielu miejsc czy budynków – nie tylko historycznych, lingwistyczną metamorfozę przechodzą bowiem nawet lotniska i dworce kolejowe. W miejsce nazw pochodzenia muzułmańskiego albo odnoszących się do muzułmańskiego dziedzictwa pojawiają się terminy odwołujące się do hinduskiej tradycji, historii i mitologii. Tak stało się m.in. z Allahabadem w północnych Indiach, którego nazwa oznaczała dosłownie „miasto Boga”.

BJP cofnęła też subsydia na utrzymanie wielu zabytków pochodzących z czasów muzułmańskich – najbardziej kuriozalnym przykładem jest turystyczny symbol Indii, czyli Tadź Mahal. Przez niektórych działaczy zabytek ten nazywany jest nawet plamą na kulturze indyjskiej. Tadź Mahal sobie poradzi, może bowiem liczyć na dotacje międzynarodowe, w Indiach jest jednak wiele mniejszych, nie tak popularnych turystycznie, choć często znacznie ciekawszych zabytków pomuzułmańskich, które bez pomocy władz centralnych wkrótce popadną w całkowitą ruinę. Wystarczy spojrzeć na niknące pod warstwą brudu przepiękne domy w Lakhnau, w stanie Uttar Pradeś, by przewidzieć, co czeka islamską architekturę i sztukę. BJP przepisuje ponadto na nowo podręczniki szkolne, wymazując wiele informacji o kluczowych historycznych postaciach i wydarzeniach z czasów panowania muzułmańskiego – nawet tak kluczowych jak te związane z chyba najpotężniejszą w dziejach Indii dynastią Wielkich Mogołów.

Do tej pory państwa muzułmańskie nie wyrażały zbyt mocno swego niezadowolenia z tej polityki indyjskiego rządu. Tym razem chodzi jednak nie o samych muzułmanów, co można by jeszcze uznać za wewnętrzną sprawę Indii, lecz o uderzenie w samą wiarę, a konkretnie jej twórcę, czyli Mahometa. Dla Indii to prawdziwy samobój, zacieśnianie więzów z państwami arabsko-muzułmańskimi od lat stanowi bowiem jeden z priorytetów polityki Narendry Modiego. Chodzi, oczywiście, głównie o więzy gospodarcze, choćby handel z Radą Współpracy Zatoki Perskiej (GCC), w skład której wchodzą Kuwejt, Katar, Arabia Saudyjska, Bahrajn, Oman i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Bilans z tego handlu tylko w latach 2020-21 wyniósł 87 mld dolarów. W grę wchodzi m.in. import ropy naftowej, który nabrał znaczenia od czasu wybuchu wojny w Ukrainie.

Nic więc dziwnego, że indyjski rząd i dyplomacja robią co mogą, by ułagodzić rozzłoszczonych przywódców świata muzułmańskiego. W minioną niedzielę BJP zawiesiła Nupur Sharmę, a Naveen Kumar Jindal, został usunięty ze stanowiska szefa oddziału medialnego partii w Delhi. BJP stanowczo odcięła się od ich słów, zapewniając, że komentarze te nie odzwierciedlają stanowiska rządu i że są to „poglądy elementów marginalnych”.
BJP zdecydowanie potępia znieważanie wszelkich osobowości z jakiejkolwiek religii. BJP jest również przeciwko każdej ideologii, która obraża lub poniża jakąkolwiek sektę lub religię. BJP nie promuje takich ludzi ani filozofii – czytamy w oficjalnym oświadczeniu partii rządzącej.
Czy można w te zapewnienia wierzyć? Absolutnie nie. Nie mam wątpliwości, że gdyby nie stanowcza reakcja rządów państw muzułmańskich, słowa Nupur Sharmy przeszłyby w Indiach bez echa – przynajmniej w środowisku partii rządzącej. Tym bardziej, że w ciągu ostatnich ośmiu lat wielu politykom BJP obraźliwe komentarze pod adresem muzułmanów uszły na sucho – Nupur Sharma też już wkrótce powróci zapewne do pierwszych szeregów BJP. Inna rzecz, czy zapewnienia te wystarczą, by ułagodzić państwa arabskie…Zapewne tak, choć być może nie od razu – obecnie oficjalnych przeprosin domagają się m.in. władze Kataru. W dłuższej perspektywie zwycięży jednak, najprawdopodobniej, polityczny i ekonomiczny pragmatyzm – w końcu państwa arabskie również korzystają na handlu z Indiami. Niewykluczone jednak, że od tego momentu władze tych krajów będą przyglądać się sytuacji indyjskich muzułmanów z większą uwagą i częściej reagować na ksenofobiczną politykę rządu Narendry Modiego.
Blanka Katarzyna Dżugaj