Joe Biden odbył pierwszą azjatycką wizytę jako głowa amerykańskiego państwa. Co z tego wynikło?
Joe Biden spotykał się już z azjatyckimi przywódcami jako prezydent USA, jednak nie osobiście – nawet kwietniowe spotkanie QUAD odbyło się online. W maju wyruszył natomiast w swoją pierwszą, w roli głowy państwa, podróż do Azji, odwiedzając Koreę Południową i Japonię, czyli państwa będące kluczowymi graczami w amerykańskiej strategii wobec Indo-Pacyfiku. Biden skupił się na dwóch kwestiach: gospodarce i bezpieczeństwie. Obie te kwestie są ściśle związane z wojną w Ukrainie oraz aktywnością Chin w regionie – aktywnością, która od dłuższego czasu niepokoi zarówno najbliższych sąsiadów Pekinu, jak i Waszyngton. Zadaniem Bidena jest przede wszystkim przekonanie sojuszników o nieprzerwanym zaangażowaniu USA w regionie Indo-Pacyfiku, pomimo skupienia się Waszyngtonu na wspieraniu Ukrainy w wojnie przeciwko Rosji. Wizyta prezydenta USA w Azji ma też na celu szeroko zakrojone wzmacnianie sojuszy. Przeciwko komu? Rzecz wiadoma – przeciwko Chinom, będącymi głównym przeciwnikiem USA we wszystkich niemal sferach funkcjonowania.

Pierwsza kwestia to sojusz gospodarczy. Podczas wizyty w Tokio prezydent USA zainicjował Indo-Pacific Economic Framework (IPEF), czyli porozumienie, które ma na celu ustanowienie standardów dotyczących łańcuchów dostaw, ochrony pracowników, dekarbonizacji i przeciwdziałania korupcji. Do sojuszu tego przystąpiło 12 państw regionu Indo-Pacyfiku: Australia, Brunei, Indie, Indonezja, Japonia, Korea Południowa, Malezja, Nowa Zelandia, Filipiny, Singapur, Tajlandia i Wietnam. Wraz ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki tworzą one 40 proc. światowego PKB. Co istotne, o członkostwo w IPEF starał się również Tajwan, administracja Bidena zdaje sobie jednak sprawę, że jego przyjęcie zbyt mocno rozsierdziłoby Chiny. A przecież to Chiny są największym partnerem gospodarczym dla wszystkich azjatyckich członków IPEF. Niemniej, prezydent USA zapowiedział, że jego kraj zamierza pogłębić partnerstwo gospodarcze z Tajwanem, w tym w kwestiach zaawansowanych technologii i dostaw półprzewodników.

IPEF, mający przygotować gospodarki azjatyckie na przyszłość po skutkach pandemii i wojny w Ukrainie i stanowić przeciwwagę dla chińskiej siły gospodarczej w regionie, jest swego rodzaju następcą Trans-Pacific Partnership (TPP), z którego USA wycofały się decyzją Donalda Trumpa. Jak łatwo się domyślić, odejście USA sprawiło, że czołową pozycję w TPP zajęły Chiny. Teraz, nowy sojusz ma przywrócić gospodarczą pozycję USA w Azji oraz wspomóc ekonomiczny rozwój państw regionu. Czy faktycznie tak się stanie? Na ten moment analitycy nie są pewni, państwa członkowskie też podkreślają, że choć na razie przystępują do sojuszu z entuzjazmem, w przyszłości liczą na więcej. Chodzi przede wszystkim o fakt, że IPEF nie jest umową o wolnym handlu – nie zawiera postanowień dotyczących dostępu do rynku ani obniżenia ceł, czyli zachęt handlowych, których oczekują kraje regionu. Być może z tego względu Japonia wyraziła nadzieję na powrót USA do TPP, niezależnie od funkcjonowania IPEF.
Gospodarka jest jednak jedynie jednym z elementów geopolitycznej układanki. Biden chce wzmocnić sojusze, nie może jednak rozmawiać ze swoimi sprzymierzeńcami wyłącznie o ich zaangażowaniu i wsparciu w wyścigu USA z Chinami o władzę nad światem. Wspomniana gospodarka jest tu kwestią kluczową, równie ważne są też jednak małe i większe gesty ze strony Bidena podkreślające, że USA stoją murem za swoimi sojusznikami – nie tylko przeciwko Chinom, ale również innym przeciwnikom. Stąd chociażby tak duży udział tematyki związanej z Koreą Północną.

Źródło: Twitter Joe Bidena
Pierwszym przystankiem azjatyckiej podróży amerykańskiego przywódcy był Seul, gdzie Joe Biden spotkał się z nowym prezydentem Yoon Suk-yeolem. Trudno się dziwić – już w kampanii wyborczej przyszły prezydent podkreślał chęć powrotu do mocnego sojuszu z Waszyngtonem. Tuż po ogłoszeniu wyników wyborów, prezydent USA odbył rozmowę telefoniczną z koreańskim prezydentem-elektem, wyrażając nadzieję na pogłębienie stosunków dwustronnych z Koreą Południową i koordynację działań w zakresie polityki Korei Północnej. Yoon z kolei wyraził chęć wznowienia ćwiczeń wojskowych na dużą skalę z oddziałami amerykańskimi, które zostały zawieszone w 2018 r. i zastąpione symulacjami komputerowymi po tym, jak administracje Trumpa i Moon Jae-ina uznały je za przeszkodę w rozmowach pokojowych z Koreą Północną. Podczas spotkania, do którego doszło 21 maja, tematem nr 1 była, rzecz jasna, Korea Północna, która tylko w tym roku przeprowadziła dziewięć testów rakietowych, wywołując niepokój państw regionu. Mimo to (a może właśnie dlatego), Yoon Suk-yeol, nie zamykając możliwości dialogu i porozumienia, zamierza zaostrzyć stanowisko Seulu, zrywając z – jak to wielokrotnie określał – polityką służalczości wobec państwa Kimów prowadzoną przez jego poprzednika. W przeciwieństwie do swojego głównego rywala, kandydata Partii Demokratycznej, w czasie kampanii wyborczej Yoon Suk-yeol zapowiadał rozbudowanie południowokoreańskiej armii tak, by była ona gotowa do ataku wyprzedzającego w razie niepokojących sygnałów z Pjongjangu. Podkreślał też, że nie zamierza zawrzeć traktatu pokojowego, dopóki Korea Północna nie porzuci ambicji nuklearnych i nie zgodzi się na denuklearyzację.

Źródło: Twitter Joe Bidena
Zgodnie z oczekiwaniami, przywódcy Korei Południowej i Stanów Zjednoczonych Ameryki zgodzili się rozważyć rozszerzenie zakresu i skali wspólnych ćwiczeń wojskowych. Ustalili także wprowadzenie innych środków bezpieczeństwa, m.in. rozmieszczenie strategicznych zasobów wojskowych USA, takich jak myśliwce, bombowce i pociski, w Korei Południowej. Nie pominięto też jednak kwestii Chin – państwa, z którym Korea Południowa ma coraz gorsze relacje. Koreańczycy oceniają Chiny jako największe zagrożenie dla swego kraju. Jeszcze bardziej interesujący jest wynik badania przeprowadzonego przez Hankook Research i gazetę internetową SisaIn. Ankietowani mieli ocenić wizerunek czterech państw: Chin, Korei Północnej, Japonii i USA, a skala ocen obejmowała 0-100. Najgorsza średnia ocena, czyli 26,4, przypadła Chinom – Korea Północna otrzymała ocenę 28,6, Japonia 28,8, a USA 57,3. Co ciekawe, jeszcze 2-3 lata temu Chiny cieszyły się w Korei znacznie większą sympatią – zagrożenia upatrywano raczej w Korei Północnej i Japonii. Pozytywne relacje, także gospodarcze, zaczęły się sypać, po tym jak Seul zainstalował amerykański system obrony przeciwrakietowej Terminal High Altitude Area Defense (THAAD). Celem była ochrona przed Koreą Północną, Chiny zgłosiły jednak stanowczy sprzeciw i przypuściły atak. Nie militarny, lecz gospodarczy, w efekcie którego Korea Południowa straciła spore kwoty. Koreańska sieć sklepów w Chinach została zamknięta, zahamowaniu uległ ruch turystyczny, zabroniono nawet występów uwielbianych w Chinach koreańskich zespołów muzycznych. Korea kilkakrotnie oskarżyła też Chiny o przywłaszczenie kulturowe – chodzi m.in. o kwestię tego, z którego państwa faktycznie pochodzi kimchi oraz hanbok, czyli narodowy strój koreański.
Podobne obawy żywi Japonia – od lat najwierniejszy i najważniejszy sojusznik USA w Azji. Tak jak wielu innych polityków i analityków, japoński premier nie wyklucza, że wojna Rosji w Ukrainie może ośmielić Chiny do dalszych agresywnych zachowań wobec Tajwanu i prób przejęcia kontroli w innych regionach Indo-Pacyfiku, choćby kontrolowanych przez Japonię Wyspach Senkaku. Już po pierwszym osobistym spotkaniu z Bidenem Kishida Fumio powiedział na wspólnej konferencji prasowej, że obaj przywódcy potwierdzili, że wszelkie próby zmiany status quo siłą są absolutnie niedopuszczalne, niezależnie od lokalizacji. Chodzi więc zarówno o działania Rosji w Europie, jak i Chin w Azji.

Źródło: Twitter Joe Bidena
Obaj przywódcy podkreślili znaczenie pokoju i stabilności w Cieśninie Tajwańskiej, a Joe Biden zapewnił (po raz trzeci w ostatnim czasie!), że USA zareagują militarnie, jeśli Chiny zaatakują Tajwan. Przedstawiciel Białego Domu wkrótce podkreślił wprawdzie, że komentarze Bidena nie odzwierciedlają zmiany polityki Waszyngtonu, który oficjalnie nie uznaje niepodległości Tajwanu. Z formalnego zobowiązania do obrony Tajwanu USA zrezygnowały w 1979 r., zastępując traktat sojuszniczy ustawą o stosunkach z Tajwanem, która zobowiązuje Waszyngton do pomocy w wyposażeniu Tajwanu w obronę. Biden nie kryje jednak, że jest sojusznikiem wyspy, zresztą – utrzymują de facto ambasadę w stolicy, Tajpej i dostarczają na Tajwan sprzęt wojskowy. Od początku wojny w Ukrainie, Waszyngton robi też wiele, by pokazać Chinom, że ewentualna aneksja Tajwanu nie będzie ani łatwa, ani bezkarna. W marcu na wyspę przyleciała nawet ponadpartyjna amerykańska delegacja wysokiego szczebla, która miała uspokoić obawy Tajpei i zapewnić, że wojna w Ukrainie nie odciąga uwagi Waszyngtonu od kwestii bezpieczeństwa Tajwanu. Na czele pięcioosobowej delegacji stał Michael Mullen, były przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, a towarzyszyli mu m.in.: Michèle Flournoy, była podsekretarz obrony ds. polityki, Evan Medeiros, były doradca Baracka Obamy w Białym Domu ds. Azji, oraz Mike Green, który zajmował to samo stanowisko w administracji George’a W. Busha. Niezależnie od tej delegacji na Tajwan przyjechał też były sekretarz stanu USA Mike Pompeo.

Źródło: Twitter Narendry Modiego
Jakie znaczenie ma deklaracja Bidena z Tokio? Przede wszystkim raczej długofalowe niż natychmiastowe. Jest mało prawdopodobne, że Xi Jinping natychmiast zdecyduje się na inwazję na Tajwan – chiński przywódca to pragmatyk i doskonale zdaje sobie sprawę, że sprzyjający moment minął w lutym. Pekin może jednak uznać, że USA będą coraz bardziej zacieśniać więzy z Tajwanem, a rząd w Tajpei – ośmielony tym wsparciem – będzie się od centrali w Pekinie oddalał. Administracja Xi Jinpinga może więc zacząć wywierać mocniejsze naciski – czy to gospodarcze, czy militarne – by przyspieszyć zjednoczenie. Oczywiście, nie można wykluczyć, że w razie niepowodzenia tych działań, zaryzykuje otwarty konflikt z Waszyngtonem i zdecyduje się na zbrojną inwazję.
W efekcie, Biden i Kishida zobowiązali się do ścisłej współpracy w obliczu potencjalnego rozwoju północnokoreańskich programów jądrowych i balistycznych oraz tego, co nazwali coraz bardziej agresywnym zachowaniem Chin, sprzecznym z prawem międzynarodowym.
Głównym celem wizyty Joe Bidena w Tokio był jednak szczyt QUAD, czyli Czterostronnego Dialogu w dziedzinie Bezpieczeństwa (ang. Quadrilateral Security Dialogue – QSD), znanego także (lub nawet bardziej) pod nazwą QUAD. Sojusz ten powstał w 2007 roku, i obejmuje cztery kluczowe podmioty regionu Oceanu Indyjskiego i zachodniego Pacyfiku: USA, Indie, Japonię i Australię. Jego celem jest szeroko rozumiana współpraca w zakresie bezpieczeństwa – źródła potencjalnego zagrożenia QUAD oficjalnie nie wskazuje, łatwo można się jednak domyślić, że od dłuższego czasu są nim Chiny. Tym bardziej, że sojusz, pozostający w niejakim letargu praktycznie od momentu powstania, ożywił się w ostatnich kilkunastu miesiącach wraz z dojściem do władzy Joe’go Bidena i wzrostem aktywności i widoczności chińskiej marynarki na obszarze Oceanu Indyjskiego. Obecnie QUAD jest kluczowym elementem amerykańskiej strategii wobec Indo-Pacyfiku.

Źródło: Twitter Joe Bidena
Przywódcy sojuszu zebrali się po raz czwarty w ciągu niespełna dwóch lat – wcześniej spotkali się raz w Waszyngtonie we wrześniu ubiegłego roku i dwa razy wirtualnie. 24 maja ogłosili plan nadzoru morskiego Indo-Pacyfiku, zobowiązując się do inwestycji infrastrukturalnych o wartości 50 miliardów dolarów w celu przeciwdziałania rosnącym wpływom Chin w regionie. We wspólnym oświadczeniu prezydent USA Joe Biden, premier Japonii Fumio Kishida, premier Indii Narendra Modi i nowy przywódca Australii Anthony Albanese, powiedzieli, że nowe działania QUAD mają na celu zademonstrowanie, że grupa jest siłą na rzecz dobra, zaangażowaną w przynoszenie wymiernych korzyści regionowi w czasach głębokich globalnych wyzwań. We wspólnym oświadczeniu czterej liderzy zapewnili, że sprzeciwiają się wszelkim próbom siłowej zmiany status quo w regionie Indo-Pacyfiku oraz działaniom takim jak militaryzacja spornych obiektów, niebezpieczne użycie statków straży przybrzeżnej i milicji morskiej oraz wysiłki mające na celu zakłócenie działalności innych krajów w zakresie eksploatacji zasobów morskich. Słowo “Chiny” w oświadczeniu tym nie padło ani razu, nie musiało jednak – dla wszystkich jasne było, że wspomniane kwestie dotyczą właśnie Pekinu. Co istotne, przywódcy QUAD zobowiązali się do dodatkowej pomocy dla krajów wyspiarskich na Pacyfiku, gdzie w ostatnich latach wpływy Chin wzrosły znacząco.
Pierwsza wizyta prezydenta USA w Azji nie zaskakuje, jeśli chodzi o odwiedzone kraje oraz ogólny jej wydźwięk. W obliczu wojny w Ukrainie naturalne są obawy państw Dalekiego Wschodu o to, czy wystarczy amerykańskiej uwagi i sił, by utrzymać azjatyckie sojusze. Celem Bidena jest zapewnienie, że USA są obecne w Azji i będą obecne coraz bardziej: gospodarczo, politycznie, a jeśli trzeba to i militarnie. Azja jest bez wątpienia najważniejszą przestrzenią, na której rozgrywa się walka o światową dominację i Amerykanie mają tego świadomość. Nagły wzrost aktywności QUAD oraz gotowość do wspólnych, natychmiastowych działań z Koreą i Japonią są na to dowodami. Na ile USA będą w stanie utrzymać taką rozproszoną uwagę jednym okiem patrząc na Ukrainę, drugim zaś skanując mapę Azji – czas pokaże. Za tę umiejętność multitaskingu u Amerykanów trzymają kciuki ich azjatyccy sojusznicy.
Blanka Katarzyna Dżugaj