Film zrobiony przez kobiety, dla kobiet i o kobietach, wprawdzie nie całkiem udany, ale warty poświęconego mu czasu.
Nayantara (Tanvi Azmi) poświęciła wszystko, by zrealizować marzenie o karierze literackiej, nawet to, co dla indyjskiej kobiety najważniejsze, czyli małżeństwo i rodzinę. Dziś jest wziętą, lecz skłóconą z dziećmi pisarką, która podsumowuje swoje życie w pisanej przy pomocy Milana (Kunaal Roy Kapur) autobiografii. Jej córka Anuradha (Kajol) to popularna tancerka klasycznego tańca odissi oraz aktorka kina komercyjnego, stale dostarczająca mediom pikantnych tematów – sama wychowała dziecko, jest pyskata, nie trzyma się jednego mężczyzny, lecz wdaje w kolejne nieformalne związki. Pochodząca z jej trwającego zaledwie kilka miesięcy małżeństwa córka Masha (Mithali Palkar) jako jedyna w rodzinie stara się iść inną drogą: jest posłuszną synową, cichą gospodynią domową i pokorną żoną marzącą o normalnej rodzinie dla swych przyszłych dzieci.
Historia kobiet opowiedziana przez kobietę – w kinie indyjskim (nawet artystycznym) to wciąż rzadkość, każdy tego rodzaju film jest więc na wagę złota. Każdemu też warto się przyjrzeć z życzliwością, nawet jeśli tylko częściowo spełnia pokładane w nim nadzieje. Tribhanga Renuki Shahane to właśnie taki film – zrobiony przez kobiety, dla kobiet i o kobietach, wprawdzie nie całkiem udany, ale z pewnością warty poświęconego mu czasu.

Na początku kilka słów o jego mocno symbolicznym tytule. Tribhanga to termin pochodzący ze starożytnej sztuki indyjskiej, oznaczający specyficznie wygiętą sylwetkę (głównie postaci kobiecych np. bogiń lub apsar). W dosłownym tłumaczeniu oznacza trój-zgięcie lub nawet trój-złamanie – postawa tribhanga to po prostu zgięcie ciała w trzech miejscach. W pozycji tej ciężar ciała jest lekko przesunięty na biodro, z tułowiem delikatnie odchylonym w przeciwną stronę, z pochyloną głową, jedną ręką opartą na biodrze, a drugą na nodze. Z rzeźby poza ta przeniknęła do klasycznego tańca o nazwie odissi, którego miłośniczką jest Anuradha. Kobieta mówi o sobie jako o ucieleśnieniu pojęcia tribhanga – jest bowiem pokręcona emocjonalnie i dziwna. W odróżnieniu od niej Masha to samabhanga – wcielenie równowagi i spokoju duszy, symbolizowane przez pozę, w której ciało ustawione jest całkowicie pionowo, Nayantara natomiast jest abhanga – nieco szalona, ale wciąż harmonijna, uosabiająca pozę, w której ciało, utrzymując medytacyjną równowagę, opiera swój ciężar na jednej nodze, podczas gdy druga jest lekko ugięta. Anuradha podkreśla tym samym, że ze wszystkich kobiet w rodzinie to ona jest najbardziej „pokręcona”, zapomina jednak, że tribhanga powszechnie uważana jest za kwintesencję wdzięku i to dzięki niej odissi uchodzi za najpiękniejszy z klasycznych tańców indyjskich. To, co inne i odbiegające od normy nie musi być więc brzydkie i nieakceptowalne.

Tribhanga to film odważnie i inteligentnie łamiący społeczne tabu. Przede wszystkim to związane z macierzyństwem, gloryfikowanym przez indyjską tradycję jako jedyne powołanie kobiety, gwarancja jej pozycji w społeczeństwie oraz zabezpieczenie na starość. Obraz matki, jaki pokazuje indyjska kinematografia, to wyidealizowany wizerunek dawczyni życia, której należy się respekt i szacunek. W indyjskim kinie komercyjnym matka nigdy nie jest bohaterką negatywną – jest źródłem opiekuńczości i wrażliwej niewinności, opiekunką swego syna, choć często sama tej opieki wymaga. Matka modli się o syna, karmi go domowym jedzeniem, pełni rolę mediatorki w konflikcie między ojcem a synem i często stanowi spoiwo trzymające rodzinę w całości. Jest więc, według indyjskich filmowców, czymś w rodzaju ikony, a nie żywej postaci. Jest całkowicie pozbawiona seksualności, jakby wraz z urodzeniem dziecka pozbywała się kobiecości, stając się wyłącznie strażniczką domowego ogniska, a nie kobietą z krwi i kości. Tribhanga rzuca takiemu postrzeganiu matki wyzwanie – pokazuje, że kobieta, która urodziła dziecko może być istotą niedoskonałą, popełniającą błędy i pragnącą samorealizacji zamiast poświęcenia samej siebie na ołtarzu rodziny. Nayantara i Anuradha jako matki rzucają wyzwanie patriarchalnej tradycji i dokonują trudnych wyborów, które w niezamierzony przez nie sposób oddziałują na ich córki – obie pragną zachować własną tożsamość, którą indyjskie kobiety zazwyczaj roztapiają w macierzyństwie, za te dążenia płacą jednak nie tylko one same, ale przede wszystkim ich córki.

Na zdjęciu Zuzanna Kann-Skorupska
Tę niemożność bycia doskonałym rodzicem i zależność kolejnych pokoleń od decyzji podejmowanych przez poprzednie, Renuce Shenane, reżyserce i autorce scenariusza, udało się całkiem nieźle pokazać – przede wszystkim w sposób wolny od taniego sentymentalizmu, tak często obecnego w indyjskiej kinematografii komercyjnej. Tribhanga to jednak film zbyt krótki, by był w stanie pokazać całą głębię emocji i skomplikowanych relacji między bohaterkami, zwłaszcza że oprócz kwestii związanych z macierzyństwem Renuka Shenane wrzuciła do scenariusza także problem przemocy domowej, selektywnej aborcji oraz seksualności kobiet, będącej bodaj największym społecznym tabu w Indiach. Zbyt mało czasu otrzymała zwłaszcza Masha – za jej uroczym uśmiechem kryje się cały wachlarz uczuć, które sprawiły, że pokornie poddaje się dominacji teściów, a których widz nigdy nie pozna. Jedna, kilkuminutowa rozmowa z matką to stanowczo za mało jak na tak intrygującą postać. Co gorsza, reżyserka nie udźwignęła ciężaru narracji i początkową, fascynującą kobiecą wściekłość roztopiła w bollywoodzkim lukrze.
Niezbyt dobrym pomysłem było zaangażowanie Kajol do roli Anuradhy – gwiazda kina komercyjnego gra na bollywoodzką modłę, co nijak pasuje do subtelnego dramatu, jakim jest Tribhanga. Anuradha w jej wykonaniu to postać totalnie przerysowana, niemal karykaturalna, zmiany w jej stosunku do matki pozbawione są natomiast gładkości i wiarygodności. To jednak i tak nic przy fatalnej kreacji Kunaala Roya Kapura, który zmasakrował i tak słabo napisaną postać Milana. Pod względem aktorskim film ratują doskonała jak zawsze Tanvi Azmi oraz coraz lepsza w tym fachu Mithali Palkar, które przydają życia nawet raczej drętwym dialogom napisanym przez Renukę Shehane.
Filmowi Tribhanga daleko do doskonałości, jego twórczyni daję jednak zielone światło na przyszłość – nie tylko dlatego, że indyjskie kino wciąż bardzo potrzebuje kobiet po drugiej stronie kamery.
Blanka Katarzyna Dżugaj