Hołd dla mistrza: recenzja antologii „Ray” Netflixa

Trzech współczesnych filmowców, cztery wybitne opowiadania i legenda wielkiego Satyajita Raya? Czy to się mogło udać? Mogło. I prawie się udało – a „prawie” nie robi tu różnicy.

Jak uczcić 100. rocznicę urodzin jednego z największych filmowców świata? Oczywiście kręcąc film. A co jeśli filmowiec ten był nie tylko reżyserem, ale też pisarzem i ilustratorem? Nic prostszego: należy nakręcić film na podstawie jego dzieł literackich. Indyjska wytwórnia Tipping Point wyszła właśnie z takiego założenia i składając hołd Satyajitowi Rayowi wyprodukowała antologię składającą się z czterech obrazów opartych na różnych opowiadaniach jego autorstwa. Piękne założenie, niestety, tylko po części udane.

Co się udało? Przede wszystkim forma – za to wielkie brawa, nawiązuje ona bowiem do geniuszu Satyajita Raya. Filmowiec jako pierwszy wprowadził antologię do kinematografii indyjskiej – zrobił to w 1961 roku tryptykiem Teen Kanya (Trzy dziewczęta). Trafny był też wybór opowiadań, pokazujących głęboko humanistyczne zainteresowania Raya, a także jego przewrotny humor i wyczucie ironii. To, co cechuje wszystkie cztery filmy zebrane w antologii Ray to dogłębna analiza psychologiczna postaci, przyjrzenie się jej motywacjom i najbardziej skrytym pragnieniom i potrzebom. Satyajit Ray uwielbiał eksperymenty, zarówno z formą, jak i treścią, i w jego ślady poszli autorzy antologii Netflixa – zabawili się sposobem narracji i montażem obrazu, co dało efekt co najmniej interesujący, a w jednym przypadku wręcz fenomenalny.

Antologia Ray zaliczyła bardzo mocne otwarcie w postaci filmu Forget Me Not. Obraz wyreżyserowany przez Srijita Mukherjiego opowiada historię zamożnego i odnoszącego sukcesy biznesmena Ipsita (Ali Fazal), który nagle zaczyna wątpić w swoją największą zaletę: fenomenalną pamięć. Staje się to na skutek przypadkowego spotkania z kobietą, która utrzymuje, że dwa lata wcześniej miała z Ipsitem krótki, acz namiętny romans. Mężczyzna nie jest w stanie przypomnieć sobie tego epizodu ze swego życia, choć kolejne wydarzenia zdają się potwierdzać słowa tajemniczej (nie)znajomej. Forget Me Not rozkręca się dość powoli, gdy jednak narracja wskoczy we właściwe tempo staje się absolutnie hipnotyzująca. Srijit Mukherji zdołał wykreować atmosferę pełną zwiększającego się niepokoju, momentami duszną i wręcz klaustrofobiczną, dzięki której widz zostaje dosłownie wciągnięty do wnętrza bohatera i wraz z nim przeżywa kumulujące się emocje. Ali Fazal doskonale odnalazł się natomiast w roli aroganta, któremu grunt zaczyna się usuwać spod stóp, tworząc kreację jednocześnie przejmującą i odpychającą. To zdecydowanie najlepszy film z antologii Ray, jeśli coś w nim nie zagrało to sam finał – nazbyt rozciągnięty w czasie i wypełniony nieco tandetną dydaktyką.

Kadr z filmu „Ray”

Tym większe rozczarowanie stanowi drugi film autorstwa Srijita Mukherjiego. Behrupiya (Naśladowca) to opowieść o charakteryzatorze teatralnym Indrashishu (Kay Kay Menon), nieszczęśliwie zakochanym w pięknej, lecz próżnej aktorce i powszechnie uważanym za życiowego nieudacznika. Literacki pierwowzór stanowił nieco groteskowy obraz człowieka poszukującego własnej tożsamości, filmowa wersja niepotrzebnie skupia się natomiast na fasadzie i obsesji Indrashisha na punkcie charakteryzacji zamiast podążać śladem jego coraz bardziej powikłanych i mrocznych emocji. Behrupiya ma całkiem niezły klimat, nie przykuwa jednak uwagi widza i pozostawia go obojętnym wobec dramatu głównego bohatera. Winą za niepowodzenie w równym stopniu należy obarczać scenarzystę, który stworzył fatalnie brzmiące dialogi, jak i reżysera bardziej niż psychologicznej prawdy poszukującego sentymentalnego i łopatologicznie podanego dydaktyzmu, zanurzającego się tym samym w banale i oczywistościach.

Mocne otwarcie uzupełnia niemal równie mocne zamknięcie. Ostatni film z antologii, Spotlight, to opowieść o młodym gwiazdorze kina komercyjnego o imieniu Vik (Harshvardhan Kapoor), który chce być kimś więcej niż tylko kolejnym przystojniakiem z dużego ekranu. Przyzwyczajony do hołdów i traktowania niczym pół bóg nagle musi jednak rywalizować o popularność z kimś całkowicie nietypowym – przywódczynią religijną Didi (Radhika Madan). Każdy kto zna dorobek filmowy Satyajita Raya natychmiast skojarzy Spotlight z jednym z jego najciekawszych obrazów, czyli Devi – opowieścią o przesądach, religijnych dogmatach oraz roli kobiety w patriarchalnym społeczeństwie. Trudno też uciec od skojarzeń z kultowym obrazem Nayak (Idol), w którym Ray zmierzył się z kwestią blasków i cieni sławy i niemal boskiego statusu gwiazd kina indyjskiego. Spotlight miał zapewne przenieść wszystkie te tematy na współczesne społeczeństwo Indii, w duchu rewizjonistycznym, tak charakterystycznym dla twórczości Satyajita Raya. Niestety, tylko w niewielkim stopniu mu się to udało. Problem z tym filmem polega na nierównomiernym rozłożeniu akcentów – narracja zbyt długo się rozkręca skupiając się na przeżyciach Vika zamiast przejść do jego relacji z Didi. Ta wydaje się bowiem znacznie bardziej fascynująca i oryginalna, zamknięta zaś w kilku zaledwie minutach staje się nieco irracjonalna i mało prawdopodobna. Zabrakło w niej wyjaśnienia dla motywacji Vika, co odebrało finałowi niezbędną siłę przekazu. W efekcie, choć dobrze zagrany, pięknie nakręcony i sprawnie nawiązujący do innych dzieł Satyajita Raya, Spotlight pozostawia spory niedosyt – zwłaszcza jak na obraz zamykający antologię.

Kadr z filmu”Ray”

A mój faworyt? Trzeci z kolei film antologii, zatytułowany Hungama Hai Kyon Barpa (O co tyle szumu), opowiadający o słynnym piosenkarzu Musafirze Alim (Manoj Bajpayee), który niespodziewanie musi zmierzyć się ze swoją mroczną przeszłością. W pociągu do Delhi spotyka on Aslama Baiga (Gajraj Rao), niegdyś słynnego zapaśnika, który po zakończeniu kariery zajął się dziennikarstwem sportowym. I któremu przed laty Mustafir ukradł przynoszący szczęście zegarek. Trwający nieco ponad 50 minut film koncentruje się na niezwykłej relacji dwojga bohaterów i stanowi popis umiejętności aktorskich w doskonałym duecie Bajpayee-Rao. Ta dwójka jest w stanie utrzymać zainteresowanie widza tylko siłą ekranowej charyzmy, co zawsze wyróżniało aktorów pracujących na planie dzieł Satyajita Raya. Obraz Abhisheka Chaubeya zachwyca ponadto subtelnością w ukazywaniu mrocznych stron ludzkiej natury, pełną uroku atmosferą melancholii i zadumy nad przemijaniem, rolą sztuki w życiu człowieka i pragnieniu szczęścia. Nad tym wszystkim unosi się natomiast wyrafinowany duch mogolskich Indii, piękno języka urdu i muzułmańskiej poezji.

Antologia Ray jest nierówna – ma momenty szalenie wręcz błyskotliwe, by w kolejnej chwili popaść w banał. Tych pierwszych jest jednak znacznie więcej niż drugich, dzięki czemu film Netflixa stanowi przyjemność dla oka i ducha. Myślę, że Satyajit Ray nie miałby nic przeciwko takiemu hołdowi, choć jego twórców mógłby jeszcze sporo nauczyć.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s