Bliskowchodnie pielgrzymowanie Trumpa. Wielkie interesy i wielcy nieobecni

Najpierw chwalił się sukcesem w negocjacjach z Dalekim Wschodem, zaraz potem wyjechał Na Bliski Wschód, by odnieść sukces jeszcze większy. Saudyjskiego księcia koronnego nazwał świetnym gościem, podczas gdy Joe Biden obiecywał uczynić go pariasem. Jak to się ma do relacji z Izraelem oraz negocjacji z Hamasem w sprawie uwolnienia Edana Alexandra? 

Mohammed bin Salman to świetny facet – stwierdził niedawno Donald Trump pokazując tym samym, że w podejściu do Bliskiego Wschodu, a zwłaszcza Arabii Saudyjskiej, znacząco różni się od swojego poprzednika. Joe Biden obiecywał uczynić saudyjskiego następcę tronu pariasem – amerykański wywiad oskarża go bowiem o zlecenie zamachu na dziennikarza Jamala Khashoggiego. Poprzedni prezydent USA pojechał do Arabii Saudyjskiej dopiero w momencie, gdy ziemia zaczęła palić mu się pod nogami, o czym pisaliśmy TUTAJ, i…niewiele osiągnął. Tymczasem Trump najwyraźniej stawia Bliski Wschód wyżej niż Europę jako partnera gospodarczego, a tydzień temu chwalił się, że jest w świetnych relacjach zarówno z królem Arabii Saudyjskiej, jak i jego synem. Czy znany z chwiejności amerykański przywódca może wkrótce zmienić zdanie? Niekoniecznie, wiele wskazuje bowiem, że zamierza powrócić do swojego dawnego pomysłu stworzenia na Bliskim Wschodzie paktu bezpieczeństwa – miałby on obejmować proamerykańskie kraje arabskie i Izrael.

Fot. Saudi Press Agency

To powiedziawszy wyruszył w czterodniową podróż na Bliski Wschód mając nadzieję na przywiezienie do USA inwestycji na kwotę biliona dolarów. Takie inwestycje już w styczniu zapowiedział Mohammed bin Salman – książę mówił o 600 mld dolarów, Trump chce tę kwotę podbić do biliona. Już pierwszego dnia Trump i Mohammed bin Salman podpisali porozumienie obronne o wartości 142 miliardów dolarów, które przewiduje, że Waszyngton dostarczy Rijadowi najnowsze uzbrojenie od kilkunastu amerykańskich firm – w zamian Saudowie zainwestują 20 miliardów dolarów w amerykański sektor sztucznej inteligencji. Tak, dobrze czytacie – Arabia Saudyjska już od dłuższego czasu nie kryje ambicji by stać się globalnym centrum innowacji w zakresie AI. Według Global AI Index, publiczne zobowiązania kraju w zakresie wydatków na AI znacznie przewyższają te w USA i Chinach, osiągając łącznie ponad 40 miliardów dolarów w ciągu następnej dekady, a w zeszłym tygodniu sam Mohammed bin Salman założył firmę Humain, która właśnie ogłosiła partnerstwo z amerykańskim gigantem NVIDIA. A to nie wszystko, łącznie Donald Trump i saudyjski następca tronu podpisali bowiem kilkanaście porozumień – w tym umowę o strategicznym partnerstwie gospodarczym – zwiększających współpracę między siłami zbrojnymi, resortami sprawiedliwości i instytucjami kulturalnymi obu krajów: jak czytamy na stronie Białego Domu wśród zatwierdzonych kontraktów znajduje się m.in. zakup przez Arabię Saudyjską od koncernu General Electric turbin gazowych i innego sprzętu za 14,2 mld dolarów oraz kupno samolotów pasażerskich Boeing 737-8 o wartości 4,8 mld dolarów. Dzień później Trump zawarł kilkanaście porozumień handlowych z władzami Kataru,  opiewających na kwotę co najmniej 1,2 biliona dolarów. Wśród nich jest rekordowe zamówienie przez Katar ponad 200 samolotów Boeing (787 i 777X), a także innej broni, m.in. dronów. Trump uchylił ponadto wprowadzoną przez Joe Bidena Zasadę dyfuzji sztucznej inteligencji, która nałożyła ograniczenia na eksport zaawansowanych układów scalonych półprzewodnikowych do wielu krajów, w tym Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej, ze względu na możliwość wycieku. Jak pisze The New York Times w związku ze zmianą przepisów administracja Trumpa rozważa umowę, która wyśle ​​setki tysięcy najbardziej zaawansowanych układów sztucznej inteligencji zaprojektowanych w USA do emirackiej firmy G42 – co ciekawe, aby współpracować z USA zerwała ona powiązania z chińskimi partnerami.

Fot. Saudi Press Agency

Ta podróż była potwierdzeniem znaczenia Bliskiego Wschodu dla amerykańskiej polityki zagranicznej – jest to przede wszystkim wiadomość dla Chin, które również próbują zwiększyć swoje wpływy w regionie i zaliczają na tym polu spore sukcesy. Wykorzystują w tym celu inwestycje gospodarcze i partnerstwa strategiczne (m.in. w  ramach Inicjatywy Pasa i Szlaku), oraz integrację państw Bliskiego Wschodu z flagowymi inicjatywami polityki zagranicznej Chin, w tym BRICS oraz Szanghajską Organizacją Współpracy (SCO). Zaufanie władz i ludności zdobywają jawnym poparciem dla sprawy palestyńskiej i brakiem przeszłości jako państwo kolonialne. Ale równie ważne jak to, które kraje Donald Trump odwiedził jest to, których nie odwiedził. Od początku w agendzie nie było Izraela, czyli najbliższego sojusznika USA na Bliskim Wschodzie. Może to oznaczać, że Benjamin Netanjahu stracił mocną pozycję u Donalda Trumpa – niewykluczone, że amerykański przywódca zaczyna dostrzegać, że premier Izraela dąży do przedłużenia wojny w Gazie, podczas gdy on chce jak najszybszego jej zakończenia. Nie mylcie tylko empatii z biznesem – Donald Trump potrzebuje arabskich pieniędzy, a żeby płynęły one do USA niezbędna jest stabilność na Bliskim Wschodzie. Którą obecnie rozbija właśnie opętany żądzą wojny Benjamin Netanjahu. 

Fot. Saudi Press Agency

A izraelski premier ma jeszcze inne powody do niepokoju. W Rijadzie rozmawiał o inwestycjach w saudyjski sektor energetyki nuklearnej. Saudowie od dawna chcą pozyskać amerykańskie know how w tym zakresie, Joe Biden uzależniał jednak umowę od unormowania przez Arabię Saudyjską relacji z Izraelem. Według medialnych doniesień Trump chce z tego warunku zrezygnować, co niepokoi Tel Awiw, który nie zgadza się, by jakiekolwiek państwo Bliskiego Wschodu rozwijało program nuklearny. Nawet jeśli ma on służyć wyłącznie celom cywilnym – te bowiem, jak argumentuje Izrael, łatwo można bowiem zmienić na cele militarne. Bólu głowy dostarczają więc władzom Izraela także wznowione niedawno rozmowy z Iranem w sprawie programu nuklearnego. Tel Awiw mówi wprost: nie może być zgody na żaden poziom wzbogacania uranu przez Iran. Teoretycznie takie jest też stanowisko Donalda Trumpa, w kuluarach Białego Domu mówi się jednak ponoć, że prezydent jest skłonny zgodzić się na limit 3,67 proc., do jakiego Iran mógłby wzbogacać uran. Ile może być w tym prawdy? Trudno powiedzieć, Donald Trump jednego dnia mówi bowiem, że delegacja irańska zachowuje się podczas negocjacji rozsądnie, drugiego natomiast że Iran to najbardziej niszczycielska siła w regionie. Iran z kolei zapewnia jednocześnie, że jest skłonny do ustępstw i że nie ugnie się przed żadnym tyranem. Na ile to po prostu przeciąganie liny, a na ile realne przeszkody w osiągnięciu porozumienia przekonamy się za jakiś czas. 

Fot. Saudi Press Agency

Wróćmy jednak do Izraela, bo to nie koniec ciosów ze strony Waszyngtonu. Otóż, dzień przed wyjazdem na Bliski Wschód Donald Trump oznajmił, że za dwie godziny Hamas uwolni Edana Alexandra, 21-latka o amerykańsko-izraelskim obywatelstwie. Został on  porwany z jednostki piechoty przy granicy ze Strefą Gazy 7 października 2023 roku. W poniedziałek Hamas przekazał go pracownikom Czerwonego Krzyża. Benjamin Netanjahu stwierdził wówczas:

Osiągnęliśmy to dzięki naszemu wysiłkowi militarnemu i wysiłkowi dyplomatycznemu prezydenta Trumpa. To zwycięska kombinacja.

Tyle, że izraelska prasa donosi, że izraelski premier nie wiedział o bezpośrednich negocjacjach Białego Domu z Hamasem. Co gorsza matka uwolnionego zakładnika publicznie podziękowała Donaldowi Trumpowi i wysłannikom jego administracji, nie wspominając o Netanjahu, co wywołało furię izraelskiej prawicy i przychylnych jej mediów. Odrażający pokaz niewdzięczności i braku kultury, który może się zdarzyć tylko w toksycznej i niespokojnej atmosferze tworzonej przez lewicę i jej media – to jeden z komentarzy pod adresem Yael Alexander. Hamas nie krył, że uwolnienie 21-latka to gest dobrej woli wobec Donalda Trumpa, a jeśli Netanjahu faktycznie został w negocjacjach pominięty, może to oznaczać, że Waszyngton zaczął uważać go za przeszkodę w uwolnieniu zakładników a nawet szerzej: doprowadzeniu do rozejmu w Gazie. Dla Benjamina Netanjahu nie jest to dobra wiadomość. Niestety, oprócz wygłoszenia kilku ładnie brzmiących haseł o pokoju, Trump nie podjął żadnych rozmów na temat zakończenia wojny w Gazie. Najwyraźniej kwestia ta utonęła w powodzi petrodolarów. 

Fot. Saudi Press Agency

Kierunki, które wybrał Trump i jego administracja oraz prowadzona przez niego narracja dotycząca Bliskiego Wschodu to dowody na nowe podejście do relacji z regionem. A przynajmniej powrót do dawnego trumpowskiego podejścia w kontrze do polityki Demokratów. Nie sposób nie zauważyć, że partnerzy pozaeuropejscy okazują się w oczach Trumpa znacznie ważniejsi i bardziej wartościowi (i to dosłownie) niż Europa. Czy pozostanie tak na dłużej? Z perspektywy Europy lepiej, by tak się nie stało. Amerykański prezydent zmiennym jednak jest, więc czas pokaże czy trumpowskie oko na długo pozostanie tak zapatrzone w stronę bogactwa państw Półwyspu Arabskiego.

Blanka Katarzyna Dżugaj 

Dodaj komentarz