Dzień czy noc? Irańczycy wybrali nowego prezydenta

Idźcie do urn, by nie dać Jaliliemu wygrać – nawoływali członkowie obozu Masouda Pezeshkiana na ostatniej prostej kampanii, podkreślając, że Irańczycy wybierają między dniem a nocą. Strategia najwyraźniej przyniosła efekt: Pezeshkian zwyciężył w drugiej turze. O znaczeniu wyborów zarówno dla Iranu, jak i świata zachodniego rozmawiamy z Marcinem Krzyżanowskim, orientalistą i byłym konsulem Polski w Kabulu.

Kulturazja: Zacznijmy od tego, kim jest prezydent-elekt Iranu?

Marcin Krzyżanowski: Masoud Pezeshkian jest weteranem irańskiej polityki. Niemal siedemdziesięcioletni prezydent-elekt Iranu jest obecny w polityce już od ponad dwudziestu kilku lat. Początkowo zajmował stanowiska na niższych szczeblach, następnie został wieloletnim reprezentantem Azerbejdżanu w irańskim parlamencie. Najwyższym politycznym urzędem, jaki pełnił, był urząd ministra zdrowia za prezydentury Chatamiego. Potem zrezygnował z wysokich stanowisk rządowych, koncentrując się na praktyce medycznej i pracy parlamentarnej.

Masoud Pezeskhian zdobył 53,3 proc. głosów, jego przeciwnik 44,3 proc.. Co ten wynik mówi o Iranie i Irańczykach?

Biorąc pod uwagę niską frekwencję, wynik ten mówi, że Irańczycy w większości są rozczarowani stanem, w jakim znajduje się Republika Islamska. Z jednej strony represje społeczne, z drugiej kłopoty gospodarcze sprawiły, że większość społeczeństwa po prostu straciło zainteresowanie udziałem w wyborach. Jednakże zwycięstwo Pezeshkiana świadczy o tym, że większość Irańczyków nie popiera kursu, który Republika Islamska obrała pod przywództwem pryncypialistów.

Masoud Pezeskhian

Mam wrażenie, że Pezeshkian został dopuszczony do wyborów przez Korpus Strażników Rewolucji jako kandydat w miarę bezpieczny, bo bez większych szans na zwycięstwo – wszyscy pozostali kandydaci wywodzili się z obozu tzw. twardogłowych. Tymczasem społeczeństwo irańskie sprawiło władzom niespodziankę.

To całkiem możliwe. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że pomimo iż Pezeshkian zdecydowanie nie był anonimowym politykiem – wręcz przeciwnie, był postacią całkiem znaną i dość popularną – to jednak nie był politykiem z czołówki. Faktycznie, mogło się wydawać, że ten znany, ale pozbawiony charyzmy czy genu lidera polityk może namiesza, ale jednak nie wygra. Z drugiej strony należało się liczyć z ryzykiem mobilizacji elektoratu sprzyjającego centrystom i reformistom. Pojawiły się też spekulacje, że dopuszczenie Pezeshkiana do wyborów było świadomym ryzykiem otoczenia najwyższego przywódcy – słychać było głosy mówiące, że Chamenei z niesmakiem obserwuje konflikt toczący się w łonie pryncypialistów, którzy mieli odnawiać ideały rewolucji a zajęli się kłótniami frakcyjnymi po tym, jak działania Rady Strażników Rewolucji zapewniły im niemal niepodzielną władzę.

Hasłem kampanii Pezeshkiana było “Uratować Iran” – przed czym chciał on ratować swój kraj? Jaką wizję Iranu roztaczał w kampanii?

Pezeshkian roztaczał wizję Iranu, który – oczywiście – dalej jest Republiką Islamską i nie będzie podlegał głębokim reformom, ale jednocześnie Iranu bardziej przyjaznego swoim obywatelom i krajom Zachodu. Nie oznacza to oczywiście, że Pezeshkian jest prozachodni i jest liberałem w europejskim tego słowa rozumieniu, biorąc jednak pod uwagę jego konkurentów, był kandydatem, który z punktu widzenia krajów zachodnich dawał szansę na pewne odprężenie. Jeśli natomiast chodzi o jego hasło “Uratować Iran” czy też drugie “Dla Iranu”, chodziło o ratunek przed marazmem politycznym, przed twardogłowymi, którzy – i to zostało oczywiście niedopowiedziane – zawłaszczają Republikę Islamską dla siebie i kierują ją w stronę, której większość społeczeństwa po prostu nie chce.

Plakat wyborczy Masouda Pezeskhiana

Pezeshkian przyciągnął młodych ludzi – nieco paradoksalnie, sam bowiem był najstarszym kandydatem. Czy młodych Irańczyków przekonała jego chęć zbliżenia z Zachodem?

W trakcie kampanii Pezeshkian przedstawiał propozycje, które najbardziej trafiały właśnie do ludzi młodych – najważniejsze, czy też najczęściej powtarzane, najgłośniejsze elementy jego kampanii to przede wszystkim przyłączenie się do FATF, czyli Financial Action Task Force, co ma w założeniu pozwolić chociażby Chinom – bo o Chinach Pezeshkian najczęściej mówił – na inwestowanie w Iranie bez obawy o oskarżenia dotyczące prania brudnych pieniędzy lub finansowania terroryzmu. Kolejnym postulatem było wznowienie rozmów w sprawie porozumienia nuklearnego, które miałoby przyczynić się do zniesienia sankcji, co z kolei miałoby doprowadzić do poprawy sytuacji gospodarczej kraju. I wreszcie, chociaż na początku kampanii nie wybrzmiewało to zbyt głośno, Pezeshkian zaczął grać na nastrojach społecznych – jasno i wyraźnie, oczywiście na ile to możliwe w ramach dyskursu politycznego w Republice Islamskiej, potępił brutalne tłumienie protestów, zaznaczył też, że nie powinno być mowy o zmuszaniu kogokolwiek do przestrzegania hidżabu, czy szerzej nakazów religii, powinno to bowiem wypływać z serca. W związku z tym ci spośród młodych ludzi, którzy jeszcze nie stracili nadziei na możliwość reform oddała głosy na Pezeshkiana, przy czym trzeba zauważyć, że nie jest tak, że 100, 90, czy nawet 80 proc. młodych Irańczyków zagłosowała na Pezeshkiana – aż tak dużej przewagi w tej grupie wyborców nie miał. Niemniej, był tam wyraźnie lepszy od kontrkandydatów.

Słyszałam wypowiedzi Iranczyków, którzy mówili, że będą głosować na Pezeshkiana, bo inaczej Republika Islamska nie zostanie obalona. Ale Pezeshkian samej idei republiki nie krytykował…

Pezeshkian nie krytykował, bo żaden irański polityków idei Republiki Islamskiej krytykować nie może. Można krytykować poszczególnych polityków, oczywiście z wyjątkiem rahbara, który zresztą politykiem per se nie jest. Można krytykować rozwiązania stosowane przez tego czy innego prezydenta lub parlament, natomiast nie samej Republiki. Republika Islamska jest święta – jeśli ktoś ją krytykuje momentalnie wkracza do akcji Rada Strażników i stwierdza: jeśli się panu Republika nie podoba, to nie może pan być deputowanym w jej parlamencie albo jej prezydentem, więc temu panu już dziękujemy.

Tym niemniej, im dłużej trwała kampania, tym częściej Pezeshkian wskazywał na błędy poprzedników i tym mocniej odwoływał się do dziedzictwa Chatamiego, w którego rządzie był ministrem zdrowia. Co do tego, że Pezeshkian jest szansą na obalenie Republiki Islamskiej – przyznam, że nie wiem, jaka logika za tym stoi, ale od różnych grup Irańczyków słyszałem mniej lub bardziej zabawne teorie, z których jedna z lepszych głosi, że rewolucję islamską w 1979 roku wywołali – uwaga! – Amerykanie. To Amerykanie postanowili obalić szacha ponieważ pod jego światłymi i sprawiedliwymi rządami Iran stawał się zbyt potężny i za kilka, może kilkanaście lat zdetronizowałby wszystkie światowe potęgi i sięgnął po absolutną hegemonię co najmniej w regionie, na co USA zgodzić się nie mogły. Dlatego doprowadziły do jego obalenia.

Natomiast, kiedy okazało się, że Pezeshkian nie tylko wszedł do drugiej tury, ale wygrał pierwszą, pojawiła się opcja, że faktycznie pozwolą mu zwyciężyć, wię nadzieja na zmiany – trzeba tu pamiętać o specyfice irańskiego systemu politycznego, który wszelkie zmiany utrudnia – skumulowała się z chęcią zagrania na nosie establishmentowi Republiki Islamskiej.

Irańczycy przy urnach wyborczych

W pierwszej turze frekwencja była rekordowo niska – wielu Irańczyków zbojkotowało głosowanie w akcie protestu, w mediach społecznościowych nawoływano do bojkotu wyborów. W piątek do urn poszło nieco więcej Irańczyków. Czy to nadzieja na zmianę sprawiła, że jednak wyszli z domu?

Trudno jednoznacznie określić, czy zwiększona w porównaniu z poprzednimi wyborami frekwencja wynikała z nadziei na zmianę na lepsze, czy też z chęci powstrzymania zmian na gorsze. Tutaj raz jeszcze przypomnę to, o czym wielokrotnie podczas naszych wcześniejszych rozmów wspominałem: Raisi otrzymał łatkę polityka ultrakonserwatywnego i najstraszniejszego z możliwych, ponieważ był szczególnie znany. Gdyby natomiast przyjrzeć się całości sceny politycznej Iranu, to możnaby zobaczyć, że nie plasował się on wcale w czołówce najbardziej twardogłowych – był raczej relatywnie średni. Natomiast Jalili był kilka oczek wyżej i jego prezydentura oznaczałaby prawdziwe dokręcanie śruby w zakresie np. polityki antyzachodniej czy politykę społeczną związaną z moralnością, hidżabem, etc. Do tego doszła też szansa na danie prztyczka establishmentowi, który do tej pory rządził Iranem, co też moim zdaniem zmobilizowało część wyborców.

Ta nadzieja na zmianę…czy coś się w ogóle może realnie zmienić pod rządami nowego prezydenta, który władzę ma przecież dość ograniczoną?

Prezydent, owszem, ma ograniczoną władzę, ale nie jest figurantem – ma w ręku wiele, mniej lub bardziej oficjalnych, prerogatyw. Nie jest samotną wyspą, tylko członkiem szerszego stronnictwa, często bardzo wpływowego na określonych obszarach czy w określonych kręgach. Jego wpływ na sytuację faktycznie jest dużo mniejszy niż np. wpływ prezydenta USA czy kanclerza Niemiec, natomiast sprowadzanie go do roli prostego figuranta, który tylko przyjmuje rozkazy od najwyższego przywódcy jest błędne.

Jeśli chodzi o realne zmiany, to tak – istnieje na to szansa, zwłaszcza w zakresie polityki wewnętrznej np. w kwestii ograniczenia internetu, nacisk na przestrzeganie zasad hidżabu itd. Ale też szansa na zmiany oznacza, że w najbliższych latach na tych polach będzie się toczyć zacięta bitwa ideologiczna, gdyż polityka społeczna Iranu wynika nie tyle z prostego widzimisię tej czy innej grupy polityków, ale – jakkolwiek dziwnie to brzmi dla zachodnich uszu – jest wynikiem refleksji religijnej. Jeśli więc Pezeshkian będzie próbował liberalizować społeczną politykę Iranu, zetknie się z bardzo ostrą krytyką.

Saeed Jalili

Wielu konserwatystów wymałamo się z dyscypliny partyjnej i głosowało na Pezeshkiana, ponieważ ich zdaniem Jalili był zbyt skrajny i pogłębiłby napięcia i podziały w kraju. Czy jest szansa na zakończenie podziału teraz, gdy Pezeshkian zostanie prezydentem?

Szanse na zakończenie podziału są bardzo niewielkie, tak niewielkie, że właściwie żadne. Fakt, że w obozie konserwatystów doszło do bardzo głębokiego podziału, z grubsza rzecz biorąc na tzw. technokratów i tzw. Jastrzębi – są to odpowiednio stronnictwa Mohammada Baghera Ghalibafa i Saeeda Jaliliego. Podziały jednak – zarówno w łonie stronnictwa pryncypialistów czy ogólnie na irańskiej scenie politycznej, jak i przede wszystkim w społeczeństwie Iranu są zbyt głębokie, żeby dało się je zakończyć w stosunkowo krótkim czasie. Musimy pamiętać, że Republika Islamska jest projektem tyleż politycznym, co – być może nawet przede wszystkim – ideologicznym. A podziały ideologiczne są szczególnie trudne do zakończenia.

Wyjaśniłeś co może czekać Iran za prezydentury Pezeshkiana, a co jego wybór oznacza dla Zachodu?

Dla Zachodu wybór ten oznacza najprawdopodobniej – o ile Pezeshkianowi uda się przekonać najwyższego przywódcę do swoich koncepcji – ponowne otwarcie się Iranu na negocjacje nuklearne, z tym, że Pezeshkian będzie miał za sobą bardzo potężny negatywny bagaż w postaci porzedniego JCPOA. Niemniej sądzę, że – zwłaszcza, jeśli prezydentem USA zostanie Donald Trump – najwyższy przywódca da zielone światło dla negocjacji, które złagodzą zwłaszcza europejskie stanowisko względem Iranu. Uważam jednak, że będzie on żądał zbyt dużo, dając jednocześnie zbyt mało. Nie mam więc nadziei na przywrócenie umowy nuklearnej, być może jednak – o ile negocjacje zostaną wznowione – uda się wypracować jakąś inną, nieco lepszą i lepiej zabezpieczoną od porzedniej umowę.

Rozmawiała Blanka Katarzyna Dżugaj

Dodaj komentarz