Wybory parlamentarne w Indiach: trzecia kadencja premiera Modiego i nadzieja dla opozycji

Prawie miliard osób uprawnionych do głosowania, ponad 2600 zgłoszonych ugrupowań politycznych, 15 milionów pracowników i wolontariuszy i niemal półtora miesiąca na wybór 543 reprezentantów parlamentu Lok Sabha – to zakończone dwa tygodnie temu indyjskie wybory parlamentarne w liczbach.

Miała to być formalność umacniająca hegemonię rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP), choć niektórzy oczekiwali powrotu do gry zjednoczonej opozycji. Wszelkie znaki na niebie i ziemi w postaci sondaży zapowiadały druzgocącą klęskę tej drugiej i historyczne zwycięstwo partii premiera Narendry Modiego, który mierzył nawet w 400 miejsc na 543. Tymczasem stało się zupełnie inaczej: ku zaskoczeniu wszystkich BJP zdobyła zaledwie 240 miejsc i straciła większość w parlamencie, natomiast opozycyjna koalicja INDIA uzyskała bardzo korzystny wynik. Co stoi za tym niespodziewanym wynikiem i jakie ma on znaczenie dla indyjskiej demokracji? Poniżej omawiamy przebieg wyborów oraz analizę wyników.

Głosowanie w mieście Erode w stanie Tamil Nadu 


W jednym z poprzednich tekstów opisaliśmy kontekst, w jakim miały się odbyć indyjskie wybory, a także rokowania bazujące na opinii ekspertów i mediów. W osobnym tekście opowiedzieliśmy również o historii demokracji w Indiach przed przejęciem władzy przez BJP i Narendrę Modiego w 2014 roku. Dość powszechna była opinia, iż w tegorocznych wyborach ważyły się losy indyjskiej demokracji po dziesięciu latach hegemonii BJP, która utwierdziła partię premiera Modiego w przekonaniu, że nic nie może jej zagrozić. Ośmielony taką dominacją premier w niedawnym wywiadzie stwierdził, iż wykonuje zlecenia samego boga na ziemi. Dodał też, że jest przekonany, iż nie jest “biologiczny”, sugerując pierwiastek boski. Arogancja i poczucie bezkarności BJP przełożyły się na autorytaryzm, jakiego Indie nie doświadczyły być może od czasu zawieszenia praw obywatelskich w 1975 roku w ramach stanu wyjątkowego wprowadzonego przez premier Indirę Gandhi. Aresztowania i prześladowanie opozycjonistów, aktywistów i dziennikarzy z wykorzystaniem ustawy o walce z terroryzmem są dziś w Indiach na porządku dziennym. Kilka tygodni przed wyborami aresztowany został między innymi przywódca opozycyjnej Aam Aadmi Party Arvind Kejrival, w czym wielu doszukuje się politycznie motywowanej próby unieszkodliwienia oporu wobec BJP.

Głosowanie w mieście Erode w stanie Tamil Nadu 

W ostatnich latach potężni magnaci powiązani z partią Narendry Modiego tacy jak Gautam Adani i Mukesh Ambani przejęli kontrolę nad mediami do tego stopnia, że dzisiaj tradycyjne media niemal jednogłośnie zachwalają BJP i jej działania. W obliczu takiej władzy nad oficjalnym dyskursem, hinduscy nacjonaliści zaostrzyli ataki na mniejszości religijne, a w szczególności na muzułmanów. Najważniejsze ze zmian uderzających w wyznawców islamu to między innymi prawo ułatwiające zdobycie indyjskiego obywatelstwa przez prześladowane mniejszości z Bangladeszu, Pakistanu i Afganistanu, wśród których nie uwzględnia się muzułmanów, również nękanych z różnych powodów nawet w tych trzech państwach. Falę protestów wywołało też zniesienie specjalnego statusu Kaszmiru. Niegdyś utrzymanie tego statusu stanowiło warunek jaki postawił ostatni maharadża Kaszmiru godząc się na wcielenie terytorium do Indii. Narendra Modi i jego rząd nie uszanowali jednak tej umowy, dającej regionowi z muzułmańską większością pewną autonomię. W ogólnym rozrachunku dziesięć lat rządów hinduskich nacjonalistów z jednej strony dały Indiom znaczący wzrost gospodarczy, ale z drugiej były burzliwym czasem, pełnym nietolerancji na tle religijnym, protestów rolników i coraz większego autorytaryzmu włodarzy kraju. Za rządów Narendry Modiego kraj spadał coraz niżej we wszystkich rankingach wolności słowa i prasy.

Plakaty zachęcające do głosowania w stanie Tamil Nadu


Jednak duża część hinduskiej większości dość entuzjastycznie przyjmowała politykę BJP, popartą skuteczną propagandą sukcesu i dobrobytu. W obecnych wyborach hinduscy nacjonaliści dysponowali też o wiele większym budżetem na prowadzenie kampanii wyborczej niż partie koalicji INDIA. W związku z tym trudno było sobie wyobrazić, że partia premiera Modiego będzie miała jakikolwiek problem z wygraniem wyborów. Podobnie jak większość mediów i ekspertów, my również zwiastowaliśmy miażdżące zwycięstwo partii rządzącej i klęskę opozycji. Jak się okazało, nie doceniliśmy siły indyjskiej demokracji i jej odporności na wszelkie autorytarne działania mające na celu osiągnięcie niekwestionowanej hegemonii w państwie. Większość obserwatorów być może zapomniała, iż indyjskie społeczeństwo jest niczym kalejdoskop grup społecznych, dla których kwestie tożsamościowe, takie jak wiara, to nie jedyne kryteria przy wyborze przedstawicieli do parlamentu. Nawet bardzo wysokie temperatury nie powstrzymały obywateli Indii przed użyciem swojego prawa do głosu. Frekwencja wyniosła ponad 65 proc. i ku zdziwieniu większości obserwatorów wyborcy zagłosowali zupełnie inaczej niż wskazywały na to oficjalne sondaże.

Narendra Modi

Indyjska Partia Ludowa co prawda dogadała się z koalicjantami, z którymi wspólnie uzyskali 294 miejsca, i będzie rządziła krajem przez kolejnych pięć lat, lecz wynik wyborów daje dużą nadzieję wszystkim tym, którzy nie zgadzają się z polityką partii Narendry Modiego. Ku wielkiemu zaskoczeniu zarówno zagranicznych, jak i indyjskich ekspertów, BJP uzyskała zaledwie 240 miejsc na 543 i straciła zdolność do samodzielnego rządzenia Indiami, którą daje przekroczenie progu 272 miejsc. Oznacza to utratę aż 60 mandatów dla hinduskich nacjonalistów. Wciąż jest to najlepszy wynik, gdyż drugi Indyjski Kongres Narodowy znajduje się daleko w tyle z 99 miejscami, lecz przez następnych pięć lat BJP będzie musiała konsultować swoje decyzje z sojusznikami, co może się okazać niewygodne dla partii premiera Modiego. Co ważne, kilku partnerów BJP nie podziela jej ideologii hinduskiego nacjonalizmu. Koalicja Narodowy Sojusz Demokratyczny, której przewodniczy, będzie czuła na karku oddech opozycyjnej koalicji INDIA z 234 miejscami w parlamencie. Z pewnością jest to bolesny cios od rzeczywistości dla BJP, która przecież prowadziła kampanię pod sloganem Abki baar, 400 paar, czyli “Teraz przekraczamy 400”, nawiązując oczywiście do 400 miejsc w parlamencie, do których w końcu zabrakło aż 160.

Rahul Gandhi – jeden z liderów opozycji

Największym zaskoczeniem dla większości obserwatorów była porażka rządzącego ugrupowania w największym stanie Uttar Pradeś, który tradycyjnie dostarczał jej większość głosów. Ten północny region z populacją przekraczającą 240 milionów osób daje najwięcej miejsc w parlamencie. O ile w poprzednich wyborach Indyjska Partia Ludowa zmiażdżyła tam opozycję zdobywając 73 z 80 miejsc, o tyle tym razem mieszkańcy postanowili zagłosować inaczej i w rezultacie hinduscy nacjonaliści przegrali wybory z koalicją INDIA zdobywając zaledwie 33 miejsca na 37 opozycji. Wielu zaskoczyła szczególnie porażka BJP w Ajodhji, gdzie niedawno w podniosłej atmosferze rząd otworzył świątynię boga Ramy, będącą symbolem hinduizacji kraju i ucisku muzułmanów. Na otwarcie świątyni powstałej na miejscu wyburzonego XVI-wiecznego meczetu zjechały się tłumy pielgrzymów. Podczas uroczystości premier Modi nazwał inaugurację “początkiem nowej ery”. Jak się okazało, mieszkańców miasteczka bardziej martwiło wysokie bezrobocie i inflacja niż nowa świątynia. Indyjska Partia Ludowa tradycyjnie nie uzyskała też najlepszego rezultatu na południu kraju, mniej przychylnemu tworzącej podziały polityce tożsamościowej hinduskich nacjonalistów. Dla większości Tamilów, Keralczyków czy też Telugów jest to partia północna, która narzuca im hindi oraz kulturę północy kraju. BJP nie cieszy się też zbytnią popularnością w Bengalu Zachodnim, gdzie zdobyła tylko 12 miejsc na 42.

Przyczyn tak zaskakująco słabego wyniku hinduskiej prawicy jest wiele. Po pierwsze wydaje się, że zawiodła strategia kampanii wyborczej skupiona na samej osobie premiera Modiego, którego popularność nie mogła przechylić szali na korzyść koalicji NDA. Indyjska Partia Ludowa najwyraźniej nie wzięła pod uwagę wyników przedwyborczych sondaży, które wykazały, iż dla wielu wyborców polityka tożsamościowa BJP, inauguracja świątyni w Ajodhji i kult Narendry Modiego nie stanowią odpowiedzi na problemy trapiące obywateli Indii, takie jak wysokie bezrobocie wśród młodych oraz rosnące ceny. W przedwyborczych badaniach opinii publicznej wyborcy często okazywali zmęczenie i frustrację arogancją i oderwaniem od rzeczywistości partii rządzącej, która straciła szczególnie dużo głosów wśród rolników oraz najuboższych i zmarginalizowanych. Znajdujący się na samym dole hierarchii kastowej dalici obawiali się, iż BJP odbierze im kluczowe dla nich prawa gwarantujące równy dostęp do edukacji, pracy i instytucji. Antymuzułmańska retoryka Modiego, który podczas kampanii nazwał indyjskich wyznawców islamu dywersantami, przejmującymi kraj dzięki większej ilości dzieci, również nie trafiła do większości elektoratu. Indyjska Partia Ludowa nie doceniła też wpływu i zasięgu nowych mediów oraz niezależnego dziennikarstwa w sieciach społecznościowych, które pokazały społeczeństwu zgoła odmienny obraz niż tradycyjne media piejące peany na cześć rządu i premiera.

Narendra Modi na uroczystości poświęcenia świątyni w Ajodhji


Czy rozczarowujący wynik BJP jest punktem zwrotnym dla indyjskiej demokracji? To byłby raczej zbyt pochopny wniosek, ponieważ hinduscy nacjonaliści wciąż mają olbrzymią przewagę nad opozycją i mogą umocnić swoją pozycję przez następnych pięć lat. Z pewnością jest to jednak ważne ostrzeżenie dla premiera Modiego i jego partii: nie mogą dłużej przedkładać polityki hinduizacji kraju nad problemy zwykłych obywateli. Jest to też symboliczny cios dla wizerunku Narendry Modiego jako polityka niezwyciężonego. Modi zostanie na stanowisku na rekordową trzecią kadencję, ale coraz więcej Indusów i Indusek odrzuca jego siejącą podziały retorykę i domaga się polityki bardziej praktycznej. Przede wszystkim jednak jest to sygnał, iż indyjskie społeczeństwo nie odda demokracji bez walki i postawi trudne warunki każdemu, kto zechce ściągnąć kraj do poziomu bagna autorytaryzmu.

Filip Ramesh Mitra

Dodaj komentarz