Wybory – jak wiemy doskonale – wzbudzają wiele emocji i potrafią diametralnie odmienić oblicze demokratycznego kraju. Czasem jednak nie mają takiej mocy sprawczej, choć nie oznacza to, że nie mają znaczenia. Z początkiem nadchodzącego roku do urn pójdą obywatele Bangladeszu. Problem w tym, że będą to wybory wprawdzie demokratyczne, ale… bez opozycji.
Zaplanowane na 7. stycznia wybory powszechne wpisują się w cykl głosowań, które nie są w stanie wpłynąć na to, kto sprawować będzie władzę w kraju przez kolejne lata. Będą to bowiem trzecie z rzędu wybory (po tych w 2014 i 2018 roku) zbojkotowane przez opozycję.
Rządząca krajem Liga Awami, której liderką jest obecna premier Sheikh Hasina, jest u władzy od 2008 roku. Przez pierwsze lata rządów politycy tej formacji dołożyli wszelkich starań, by zniechęcić obywateli do wyborów, a opozycję do działania. Po pierwszej kadencji kontynuowali sprawowanie rządów, ponieważ główne partie opozycyjne spodziewając się fałszerstwa wyborczego zbojkotowały wybory w 2014 roku. Tak samo jak te w 2018 roku oraz przyszłoroczne.

Jak wygląda demokracja w Bangladeszu i dlaczego opozycja nie chce podjąć walki o głosy wyborców, jednocześnie walcząc o ich sumienia, serca i umysły? Wydaje się, że problem tkwi nie tylko w niedemokratycznych zapędach Ligi Awami, na której zlecenie służby dokonują łamania praw człowieka (łącznie z prześladowaniami opozycji, niewyjaśnionymi zniknięciami działaczy praw człowieka i polityków, a także wykonywaniem bezpodstawnych wyroków śmierci), ale i w samym systemie wyborczym.

System wyborczy w Bangladeszu opierał się na tzw. rządzie tymczasowym – sprawowanym przez urzędników w czasie wyborów. Miał on stanowić jedynie techniczny, ale wygodny mechanizm przejmowania władzy w przypadku zmiany tejże. W 2011 roku zdecydowano jednak, że system wymaga zmiany, a Liga Awami wykorzystała swoją dominację polityczną do likwidacji dotychczasowego systemu i wprowadzenie nowego, w ramach którego wybory koordynują i w rzeczywistości przeprowadzają urzędnicy ściśle związani z konkretną administracją. To oni w swoich regionach decydują o przebiegu głosowania, akceptacji kandydatów(!) oraz mają decydujący głos w przypadku „problemów z liczeniem głosów”. Niedemokratyczność takiego rozwiązania jest bardziej niż oczywista, w związku z czym partie opozycyjne nie widzą po prostu sensu uczestniczenia w wyborach. Podobnie jak wielu obywateli – frekwencja w Bangladeszu nie należy do wysokich. Dodatkowo wielu liderów i szeregowych polityków opozycji albo ma postawione zarzuty albo otrzymała wyroki, by uniemożliwić im kandydowanie. Taki los spotkał między innymi sekretarza największej opozycyjnej partii (BNP, Bangladesh Nationalist Party – Bengalska Partia Narodowa) Mirzę Fakhrula Islama Alamgira. Rząd Hasiny ma zatem 100 proc. szans na wygraną w „wyborach”.

(fot. Commonwealth Secretariat)
Rządy Ligi Awami spotkały się z ogromną krytyką znacznej części społeczności międzynarodowej – na czele z USA i UE. USA dwa lata temu zdecydowały się nałożyć sankcje na część urzędników i przedstawicieli bangladeskich służb w związku z łamaniem praw człowieka, a także ograniczenia wizowe. Unia Europejska dyskutowała wielokrotnie temat Bangladeszu, co zakończyło się nawet rezolucją potępiającą niedemokratyczne praktyki rządzących. Jednocześnie Liga Awami rozpoczęła działania obronne. W ramach kontrataku wdrożono kampanię przeciwko dezinformacji, która oparta była niemal wyłącznie na dezinformacji właśnie. Służby Bangladeszu oraz politycy rządzącego obozu skompromitowali się przygotowując szeroko zakrojoną kampanię w zagranicznych mediach i instytucjach, realizowaną przez ekspertów i publicystów, którzy…okazali się nie istnieć. Na świecie zidentyfikowano kilkaset artykułów prasowych i wypowiedzi fałszywych ekspertów wychwalających rządy Ligi Awami. Oczywiście w obronie rządów Hasiny stanęły Chiny, Rosja i Iran, uznając działania świata zachodniego za „ingerencję w sprawy wewnętrzne” Bangladeszu.

Źródło: (X)@tawhidul120
I tu pojawia się kwestia tego, dlaczego nie powinniśmy być obojętni wobec sytuacji w Bangladeszu. Nie tylko troska o prawa człowieka, co samo z siebie jest oczywiste, powinna motywować do przyglądania się poczynaniom rządu w Dhace, nie sposób też bowiem pominąć – jak zawsze w globalnym świecie – roli Bangladeszu w geopolitycznej układance. Kraj ten staje się w końcu ważnym graczem w regionie. Za rządów Ligi Awami – co nie oznacza, że wyłącznie dzięki tym rządom – Bangladesz ma znaczenie. Rzeczywiście, zmiany gospodarcze w kraju są ogromne. Bangladesz nadal ma wielkie problemy, ale mniejsze niż 15 lat temu. Kraj, który z trudem był w stanie wyżywić obywateli obecnie żywność eksportuje, a postęp widoczny jest w skoku PKB z 71 mld dolarów w 2006 roku do 460 mld w 2022. Poprawiają się warunki życia, poziom wykształcenia, dostęp do opieki medycznej i edukacji (rekordowe 98 proc. dziewcząt, które otrzymują wykształcenie zawodowe). Bangladesz wreszcie oprócz bycia „szwalnią świata” powitał u siebie zakłady produkcyjne technologii wysokich. Również międzynarodowo staje się – mimo krytyki dla władz – krajem liczącym się. Warto wspomnieć, że jako jeden z niewielu państw Globalnego Południa potępił rosyjską agresję na Ukrainę. Jednocześnie Bangladesz ma największy liczebnie wkład w siły pokojowe ONZ!

Nic zatem dziwnego, że kraj ten staje się areną coraz intensywniejszej walki między światowymi mocarstwami. Jak wspomnieliśmy, USA, UE, Australia, Kanada i inne szeroko rozumiane „kraje zachodnie” domagają się poprawy sytuacji politycznej oraz respektowania praw człowieka. Teoretycznie zachowując neutralność starają się wywrzeć wpływ na – chyba nie należy się obawiać tego określenia – reżim Hasiny. Poparcie to wykorzystywane jest w wewnętrznym dyskursie przez opozycję.
Widoczne jest to chociażby w konsekwencjach wielkiego wiecu, który zorganizowała bangladeska opozycja pod koniec października. Cel wiecu był jeden – opozycja żąda niezależnej politycznie administracji wyborczej. Doszło do brutalnej konfrontacji, a liderzy opozycji – w geście rezygnacji, ale i geopolitycznej rozwagi – orzekli, że rząd Hasiny będzie rozliczony przez cały demokratyczny świat. Innym państwom regionu zależy jednak na braku rewolucyjnych zmian w Bangladeszu. W tym przypadku podobne interesy mają i Chiny i Indie. Chiny uznają wybory za wewnętrzną sprawę Bangladeszu, jednocześnie skupiając się na krytyce amerykańskiego zaangażowania w regionie. Jak wiadomo, nie zawsze po drodze z polityką amerykańską jest również w ostatnich czasach Indiom. New Delhi oczywiście podkreśla potrzebę demokratycznych wyborów, ale również zaznacza, że to „wewnętrzna sprawa Bangladeszu”. Stany Zjednoczone mają świadomość ekonomicznej ekspansji Chin i próbują jej przeciwdziałać poprzez swoje zaangażowanie polityczne w sytuację w Azji Południowej i Południowo-wschodniej. Bangladesz nie jest już państwem, które można w tej sytuacji pominąć.

Czy w tej sytuacji demokracja w Bangladeszu ma szanse się w pełni zrealizować? Wspomnieliśmy, że Liga Awami wybory wygra, ale… czy oznacza to, że utrzyma władzę? Możliwość eskalacji konfliktu wewnętrznego nie wynika tylko z determinacji opozycji. Kraj w perspektywie ostatnich dekad ma się lepiej niż kiedykolwiek, ale nie oznacza to, że ma się lepiej niż kilka lat temu, chociażby przed pandemią. Bangladesz doświadcza problemów gospodarczych, konsekwencji zmian klimatycznych, którym władze nie są w stanie przeciwdziałać. Łamane są prawa człowieka, czego świadomi są obywatele. Amerykańska rezygnacja z części ekonomicznej współpracy jest z pewnością odczuwalna. Może się okazać, że znaczna część obywateli będzie gotowa walczyć o odsunięcie rządzącej Ligi Awami ponosząc wszystkie konsekwencje takiej walki.
Krzysztof Gutowski
