Dobre wyniki w box office’ach i…kontrowersje. W Indiach prawica protestuje przeciwko niezbyt fortunnemu wykorzystaniu w filmie Oppenheimer cytatu ze świętej księgi hinduizmu, w Japonii wciąż nie wyznaczono daty premiery.
Wprawdzie rywalizuje z Barbie Grety Gerwig, ale i tak bije rekordy finansowe. W dodatku nie tylko w USA: w weekend otwarcia Oppenheimer zarobił ponad 3,9 mln dolarów w Arabii Saudyjskiej, 2,8 mln dolarów w Zjednoczonych Emiratach Arabskich oraz 7 mln dolarów w Indiach. Zaskakują zwłaszcza wyniki znad Gangesu biorąc pod uwagę kontrowersje, jakie film Christophera Nolana tam wywołał. Chodzi o przywołanie przez tytułowego bohatera jednego z wersetów hinduskiego tekstu religijnego Bhagawadgity właśnie w kontekście niszczycielskiej siły bomby atomowej.

Ale od początku. Historycznie wiadomo, że fizyk zafascynowany był myślą Wschodu, uczył się nawet starożytnego sanskrytu i poznawał filozoficzne i religijne traktaty hinduizmu – w tym najpopularniejszy na Zachodzie: Bhagawadgitę. Tekstem był zafascynowany, Gita odegrała w jego życiu niezwykłą rolę. I właśnie konkretny fragment z Bhagawadgity miał przyjść na myśl Oppenheimerowi, gdy był świadkiem eksplozji Trinity w 1944 roku. Tekst ten po angielsku przywoływany jest jako:
If the radiance of a thousand suns were to burst at once into the sky, that would be like the splendor of the mighty one… Now I am become Death, the shatterer of worlds.
Po polsku jeden z przekładów – autorstwa Anny Rucińskiej – oddaje go jako:
Gdyby tysiące słońc nagle wraz zajaśniało na niebie,
To blask ich mógłby się równać z blaskiem tej wielkiej istoty! (XI.12)
Jam Czas wyrosły na zniszczenie świata […], (XI.32)
Ale czym jest Bhagawadgita i dlaczego właśnie ten tekst, a nie inny tak przypadł do gustu Oppenheimerowi? Bhagawadgita – Pieśń Pana – to traktat filozoficzno-teologiczny będący częścią staroindyjskiego eposu Mahabharata (IV w. p.n.e- IV w. n.e.). Epos opowiada o konflikcie dwóch gałęzi wielkiego klanu i bitwie będącej tego konfliktu efektem. Wśród walczących jest bohater Ardźuna, który przed finałową bitwą przeżywa egzystencjalny dramat. Nie chce walczyć i zabijać swoich krewnych, nauczycieli, przyjaciół. Towarzyszy mu – w roli woźnicy jego rydwanu – Kryszna będący inkarnacją najwyższego bóstwa Wisznu – tożsamego z Absolutem. Bhagawadgita jest tekstem wielopłaszczyznowym i niejednorodnym, ale podstawowym przesłaniem tekstu jest potrzeba działania i realizowania swojej powinności niezależnie od osobistego do niej stosunku. Oprócz pouczeń moralnych Kryszna objawia się Ardźunie pod wieloma postaciami, ostatecznie również w postaci Czasu-Śmierci – niszczycielskiej siły, ostatecznej instancji, której całe stworzenie podlega. I właśnie Księga XI zawiera opis epifanii, której doświadcza Ardźuna i rozlicznych postaci pod jakimi ukazuje się mu Kryszna-Absolut. Nie jest zatem niczym dziwnym, że właśnie tak obrazowe przedstawienie boskich przejawów zapadło w pamięć Oppenheimerowi i powróciło przy okazji obserwowanego testu jądrowego.

Jednak nie samo zacytowanie Bhagawadgity – będące zresztą faktem historycznym (a przynajmniej powszechnie akceptowaną historyczną anegdotą) – okazało się dla części społeczności hinduskiej problemem. Problemem okazał się kontekst w jakim Bhagawadgita pojawia się w filmie. A pojawia się w scenie erotycznej, w której Oppenheimer czyta z niej w trakcie przerwy w seksie ze swoją kochanką. Co wrażliwsze środowiska hinduskie, często związane z hinduskim nacjonalizmem i prawą stroną indyjskiej sceny politycznej (aktywnej również w diasporze) zareagowały i zaprotestowały. Najgłośniej zabrzmiał głos organizacji „Save Culture Save India Foundation”, której lider -Uday Mahurkar – zarządał bojkotu i cenzury dla filmu oraz zadośćuczynienia ze strony twórców za obrażanie uczuć religijnych hindusów. Rzeczywiście umieszczenie świętego tekstu w kontekście stosunku seksualnego nie jest przejawem szczególnej wrażliwości scenarzystów, ale wiadomo, że seks się sprzedaje. Zapewne na umieszczenie w takiej scenie Koranu czy nawet Biblii nikt by się nie zdecydował. Hinduizm wydawał się „bezpieczniejszy”. Niezależnie od dyskusji na temat wolności ekspresji oraz uczuć religijnych protesty niektórych środowisk hinduskich są faktem. Wpisują się one zresztą w próby nacisków i „cenzurowania” wielu dzieł artystycznych powstających poza Indiami, a które w jakiś sposób indyjską (czy właściwie „hinduską”) kulturę portretują.

Opinie w Indiach są jednak mieszane i nie wszyscy mają z takim zaprezentowaniem Gity problem. W mediach bardziej liberalnych pojawiają się recenzje, czasem również mniej pochlebne, ale zwracające uwagę na to, że film jest po prostu przegadany. Kwestia obecności religijnego traktatu jest – o dziwo – bardzo często w recenzjach indyjskich pomijana. Rozdźwięk między reakcjami to kolejny dowód na to, o czym pisaliśmy wielokrotnie: Indie są krajem niezwykle spolaryzowanym. Silnie dochodzą do głosu środowiska nacjonalistyczne, co nie oznacza, że jest to głos większości wyznawców hinduizmu. Najgłośniej słychać tych, którzy krzyczą… najgłośniej.
Indusi mieli przynajmniej szansę Oppenheimera obejrzeć, film wszedł bowiem na ekrany indyjskich kin mniej więcej w tym samym czasie, co w kinach na całym świecie. Chociaż, nie – poprawka: prawie na całym świecie, bo nie w Japonii. Oppenheimer – wbrew sensacyjnym doniesieniom niektórych mediów nie został wprawdzie w Kraju Kwitnącej Wiśni zakazany, wciąż jednak nie wyznaczono daty jego kinowej premiery. I nie ma się co dziwić, na dniach będzie miała bowiem miejsce rocznica zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki – premiera filmu Christophera Nolana w tym czasie mogłaby zostać źle odebrana. Jest to – koniec końców – film amerykański, a więc opowiedziany z perspektywy państwa, które za ataki atomowe na Japonię ponosi odpowiedzialność. Co innego, gdyby tematyka ta został poruszona w filmie twórcy japońskiego.

Czy oznacza to, że Japończycy Oppenheimera w kinach nie zobaczą? Wątpię. I wątpi japońska prasa, słusznie zauważając, że dystrybutor, którym została znana japońska firma Toho-Towa, miałby zbyt dużo do stracenia. A konkretnie, zbyt dużo pieniędzy do stracenia. Film Christophera Nolana w sam weekend otwarcia zarobił w USA i Kanadzie 80,5 mln dolarów, przebijając oczekiwania producenta o ponad 500 tys. dolarów. W Japonii również mógłby liczyć na sukces, nawet mimo kontrowersyjnej z punktu widzenia historii tego kraju tematyki. Można się tego domyślać po doskonałych wynikach finansowych poprzednich filmów Christophera Nolana: Tenet z 2020 roku zarobił 2,73 miliarda jenów, czyli nieco ponad 19 mln dolarów, a wcześniejsza o dekadę Incepcja 3,5 mld jenów, czyli ok. 24 mln dolarów – i to mimo, że dla ułatwienia zrozumienia zawiłej fabuły nadawcy telewizyjni w Japonii postanowili umieścić tekst w lewym górnym rogu ekranu. Miało to pomóc widzom zrozumieć, na jakim poziomie snu rozgrywa się dana scena. Poza tym Japonia to nie Wietnam czy Chiny – niezwykle rzadko ma tu miejsce zakaz dystrybucji filmów.
Japońska prasa zwraca też uwagę na inną kwestię, a mianowicie debatę na temat broni atomowej. W USA film Nolana ponownie rozbudził dyskusję na temat konieczności użycia bomby atomowej w 1945 roku. Słuszną dyskusję, która mogłaby zaistnieć także w Japonii – kraju, który ma tendencję do unikania tego rodzaju rozważań, chyba poprzez popkulturę. Dyskusja ta mogłaby jednak w Japonii dotyczyć nie tylko przeszłości, ale i – co równie ważne, jeśli nie ważniejsze – przyszłości. Rosyjska agresja na Ukrainę, kolejne testy nuklearne Korei Południowej oraz coraz śmielsze poczynania Chin w regionie Indo-Pacyfiku sprawiły, że Tokio zaczęło redefiniować politykę bezpieczeństwa. Od ponad roku zacieśnia sojusze – zarówno z państwami regionu, jak i USA i aktywnie przeprowadza wspólne ćwiczenia wojskowe, w drugiej połowie grudnia 2022 gabinet Kishidy Fumio przyjął natomiast trzy nowe dokumenty, które wyznaczają nową erę w powojennej strategii bezpieczeństwa Japonii. Pięcioletni plan Tokio, jeszcze do niedawna nie do pomyślenia w pacyfistycznej Japonii, sprawi, że kraj ten stanie się trzecim co do wielkości krajem na świecie pod względem wydatków na zbrojenia po Stanach Zjednoczonych i Chinach. Zgodnie z nową strategią Japonia zamierza podwoić roczne wydatki na obronę do 2 proc. PKB w ciągu pięciu lat. W sumie do 2027 roku przeznaczy na ten cel około 315 mld dolarów. Japonia zamierza ponadto pozyskać zdolność do uderzania na bazy na terytorium potencjalnego przeciwnika, zakupić znaczną ilość sprzętu wojskowego i zwiększyć produkcję własnego, oraz stworzyć zintegrowany system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Japoński rząd zapewnia przy tym, że zdolność do kontrataku mieści się w zakresie pacyfistycznej konstytucji Japonii i prawa międzynarodowego i nie zmieni koncepcji polityki wyłącznie obronnej. Jakiekolwiek działania ofensywne zostaną ponadto użyte tylko wtedy, gdy sytuacja spełni nowe warunki użycia siły.

To jednak nie wszystko. W zeszłym roku Tokio było bliskie rozpoczęcia poważnej debaty na temat stosowności przyjętych w 1967 roku i wciąż obowiązujących w kraju trzech zasad niejądrowych, zgodnie z którymi rząd zobowiązuje się do nieposiadania, produkcji lub zezwalania na przywóz broni atomowej do kraju. Na początku 2022 roku były premier Shinzo Abe stwierdził w wywiadzie telewizyjnym, że Japonia powinna przełamać wieloletnie tabu i przeprowadzić aktywną debatę na temat broni jądrowej – w tym możliwego programu “dzielenia się bronią jądrową” podobnego do programu NATO. Obecny szef japońskiego rządu, Kishida Fumio, uznał jednak ten pomysł za nieakceptowalny, partia rządząca postanowiła jednak przeprowadzić wewnętrzną dyskusję na ten temat.

Nie był to pierwszy raz, gdy Shinzo Abe – od początku kariery w polityce zwolennik posiadania przez Japonię armii, a nie tylko Sił Samoobrony – wspomniał o perspektywie zmiany polityki nuklearnej Tokio. Ten pierwszy raz miał miejsce w połowie lat 70. XX wieku, wypowiedź Shinzo Abe została jednak szybko storpedowana przez politycznych przeciwników przyszłego premiera. Od tego momentu debata na temat tego, czy Japonia powinna posiadać bądź przynajmniej współdzielić broń jądrowa co pewien czas odżywa w dyskursie politycznym i medialnym. Mało prawdopodobne, by przyniosła rezultat, jakiego oczekiwał Shinzo Abe, zwłaszcza póki na czele rządu stoi pochodzący z Hiroszimy Kishida Fumio, w polityce – także międzynarodowej – nigdy jednak nie należy mówić “nigdy”. Dla przeciwników nuklearyzacji Japonii film Oppenheimer stanowiłby mocny argument, należy więc trzymać kciuki, by Toho-Towa zdecydowała się na jego dystrybucję. I może właśnie teraz – gdy na kilka dni w Japonii ponownie odżyje bolesna pamięć o wydarzeniach sprzed 78 lat.
Blanka Katarzyna Dżugaj
