Premier Nepalu, K.P. Sharma Oli, złożył dymisję dzień po tym, jak kraj pogrążył się w gwałtownych protestach. Demonstracje zakończyły się tragicznie — zginęło 19 osób, a setki zostały ranne. W Katmandu tłumy szturmowały parlament, a policja, po użyciu armatek wodnych i gazu łzawiącego, otworzyła ogień do protestujących.
Bezpośrednim powodem protestów była decyzja Nepalu z ubiegłego tygodnia o zablokowaniu platform społecznościowych, takich jak Facebook, X i YouTube, które nie zastosowały się do rządowych wymogów rejestracyjnych. Tydzień przed protestami rząd Nepalu zdecydował się zablokować platformy medialne — Facebook, X, YouTube oraz inne — w ramach przepisów wymagających rejestracji i lokalnych punktów kontaktowych. Rząd tłumaczył to koniecznością kontroli dezinformacji, jednak młode pokolenie odebrało to jako otwarte ograniczenie wolności słowa. Tym bardziej, że równocześnie w mediach społecznościowych ruszyła kampania pod nazwą „nepo kid”, wymierzoną w uprzywilejowane dzieci elit politycznych, która wzywała do udziału w poniedziałkowych demonstracjach.

Nepal od dawna boryka się z chroniczną niestabilnością polityczną — od upadku monarchii w 2008 roku kraj miał aż 14 rządów, z których żaden nie ukończył pełnej kadencji. Wojna domowa maoistów (1996–2006) oraz potem przemiany ustrojowe i konstytucyjne z 2008 i 2015 roku nie przyczyniły się do stabilności kraju. W 2015 roku przyjęto nową konstytucję, jednak rządy były stale osłabiane przez korupcję, nepotyzm oraz słabą odpowiedzialność polityczną. W kraju rośnie frustracja, szczególnie wśród młodzieży, która musi migrować za pracą – bezrobocie przekracza 20 proc, a wśród młodych sięga ponad 22 proc. Frustracja przełożyła się na potrzebę protestów, które już zostały określone jako „Rewolucja Pokolenia Z”. Nie sposób nie dojrzeć tu analogii do protestów na Sri Lance (2022) i w Bangladeszu (2024), gdzie obywatelskie protesty (również głównie młodzieży) doprowadziły do zmiany władzy.

Powszechna nieufność społeczna ujawniła się na początku tego roku podczas masowych demonstracji wzywających do przywrócenia monarchii. W maju dziesiątki tysięcy ludzi wyszły na ulice, domagając się odtworzenia zniesionej monarchii i przywrócenia byłego króla jako głowy państwa w himalajskim kraju. Niosąc flagi i skandując hasła, protestujący żądali także, by hinduizm ponownie stał się religią państwową. Wydawało się jednak, że protesty te były mniej wyrazem realnego poparcia dla rządów królewskich, a bardziej manifestacją głębokiej frustracji wobec systemu demokratycznego, który — w ich ocenie — nie odpowiada na potrzeby zwykłych obywateli. Zaledwie kilkaset metrów dalej zwolennicy premiera K.P. Oliego zgromadzili się na terenach wystawowych, aby świętować Dzień Republiki. Władze obawiały się starć pomiędzy dwiema rywalizującymi grupami, dlatego na miejsce skierowano setki policjantów w pełnym rynsztunku. Obie strony otrzymały również pozwolenie na organizację wieców w różnych godzinach.

Tym razem jednak sprawy obrały znacznie poważniejszy obrót. W poniedziałek tłumy w Kathmandu ruszyły w kierunku parlamentu, przecierając kordon policyjny. Początkowo policja użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego, ale następnie, wedle oficjalnych źródeł, otworzyła ogień do demonstrantów — zginęło co najmniej 19 osób, a setki zostało rannych. Demonstranci podpalili parlament, domy polityków i inne budynki państwowe, co stanowiło najpoważniejszy akt protestu od wielu lat . Do działań przystąpiły wojsko i policja – wprowadzono godzinę policyjną, patrole ulic. Przeprowadzono ewakuację wielu polityków i ich rodzin. Premier Oli wraz z częścią ministrów złożył rezygnację, pozostaje on jednak u władzy jako pełniący obowiązki szef rządu.

Sąsiednie państwa i wspólnota międzynarodowa – w tym Indie – wyraziły poważne zaniepokojenie niestabilnością i wezwały do przywrócenia pokoju oraz dialogu. O zaniechanie użycia siły, ale też niezależne śledztwo w sprawie tłumienia zamieszek apelują organizacje międzynarodowe, w tym Amnesty International i organy ONZ. Wydaje się jednak, że rezygnacja premiera miała niewielki wpływ na ogólnokrajowe. Tysiące ludzi pozostaje na ulicach, a przyszłość polityczna kraju stoi pod jeszcze większym znakiem zapytania.
Krzysztof Gutowski
