Donald Trump ogłasza “potężną i rozstrzygającą” operację przeciwko Hutim, Huti ogłaszają, że zaatakowali amerykański lotniskowiec. W tle Iran i negocjacje w sprawie programu nuklearnego prowadzonego przez Teheran.
W niedzielę wieczorem jemeńscy rebelianci ogłosili, że zaatakowali rakietami stacjonujący na Morzu Czerwonym amerykański lotniskowiec USS Harry S. Truman i towarzyszące mu okręty. To odpowiedź na sobotnie naloty amerykańskiego wojska na Jemen w ramach rozpoczętej kampanii Waszyngtonu przeciwko Hutim. O co w tym wszystkim chodzi?
Ruch Huti, zwany także Ansar Allah, czyli wyznawcami Boga, zrzesza kilka szyickich plemion i dąży do uzyskania autonomii dla północnego regionu Jemenu. Sprzeciwia się – jak twierdzi – dyskryminacji ze strony sunnickiego rządu. Grupa ta brała udział w powstaniu przeciwko byłemu prezydentowi Jemenu Alemu Adballahowi Salehowi podczas Arabskiej Wiosny. Huti uważają się za rząd Jemenu – nie bez powodu, kontrolują bowiem obszary kraju, w których mieszka większość ludzi, w tym stolicę, czyli miasto Sana. Od początku wojny w Jemenie są wspierani przez Iran – zbrojnie i finansowo – w kontrze do uznawanych na arenie międzynarodowej władz wspieranych przez Arabię Saudyjską. Huti deklarują się jako ruch skrajnie antyizraelski i antyżydowski.

Dla świata stali się problemem jesienią 2023 roku. 7. października Hamas przeprowadził zamach terrorystyczny w Izraelu, w wyniku którego zginęło ponad tysiąc osób. W odpowiedzi Tel Awiw rozpoczął operację, której celem jest całkowite zniszczenie Hamasu, a wynikiem której jest przede wszystkim śmierć dziesiątek tysięcy cywilów. Ataki Hutich na statki handlowe przepływające przez cieśninę Bab al-Mandab na południowym krańcu Morza Czerwonego miały być formą wsparcia dla ludności palestyńskiej. Pomijając fakt, że terroryzm jest fatalną formą okazywania wsparcia, działania Hutich zdają się coraz bardziej oddalać od pierwotnego celu. Atakowane miały być bowiem wyłącznie statki towarowe należące do kapitału izraelskiego lub płynące do Izraela. Tymczasem ofiarą Hutich coraz częściej padają jednostki nie mające żadnych powiązań z Izraelem. Efektem jest coraz bardziej niebezpieczna sytuacja na szlaku tranzytowym, który obsługuje do 12 proc. światowego handlu. Nic więc dziwnego, że wiele przedsiębiorstw zdecydowało się na zmianę tras swoich statków, mimo że oznacza to wydłużenie czasu żeglugi. W ostatnich dniach Maersk przywrócił wprawdzie swoje statki na starą trasę, po ataku na kontenerowiec Maersk Hangzhou ponownie zawiesił jednak czasowo kursowanie przez cieśninę Bab el-Mandab, której nazwa wydaje się w tym kontekście wyjątkowo adekwatna – przetłumaczyć ją można bowiem jako wrota płaczu.

Do istotnego incydentu doszło 23 grudnia. Dron kamikadze uszkodził wówczas przepływający przez Morze Arabskie statek należący do japońskiego armatora. Co w tym szczególnie istotnego? Otóż o przeprowadzenie ataku Amerykanie oskarżyli nie jemeńskich Hutich, a wojsko irańskie – Waszyngton podkreślał, że dron został wystrzelony bezpośrednio z terytorium Iranu, a nie z Jemenu. Teheran oskarżenia te – rzecz jasna – odrzucił. Nasser Kanaani, rzecznik irańskiego ministerstw spraw zagranicznych, stwierdził:
Z prawnego, międzynarodowego i moralnego punktu widzenia rząd amerykański nie jest w stanie wysuwać oskarżeń wobec innych stron w regionie lub poza nim. Uważamy te twierdzenia za całkowicie bezwartościowe.
Druga kwestia to miejsce ataku – doszło do niego na Morzu Arabskim, u wybrzeży Indii, a więc daleko od poprzednich akcji jemeńskich Hutich. To także potwierdza tezę, że kwestia palestyńska staje się wyłącznie pretekstem do siania zamętu w regionie – zamętu, który wkrótce może uderzyć w gospodarkę nie tylko Izraela (już i tak mocno obciążoną przez wojnę w Gazie), ale też państw arabskich (zwłaszcza Egiptu) oraz zachodnich. Nic więc dziwnego, że Waszyngton zaproponował utworzenie wielonarodowej morskiej grupy zadaniowej w celu ochrony żeglugi na Morzu Czerwonym. 19 grudnia sekretarz stanu USA Lloyd Austin ogłosił wspólną inicjatywę w zakresie bezpieczeństwa morskiego pod nazwą Operation Prosperity Guardian, mającą na celu pomoc w bezpiecznym przepływie statków. Działała ona z różnym skutkiem, tymczasem Huti, którze zniszczenie trzech ich statków i zabicie dziesięciu bojowników przez wojsko amerykańskie określiły “otwarciem drzwi do piekła”, kontynuowali ataki. Według danych Pentagonu zaatakowali w sumie ponad trzysta razy – zarówno amerykańskie statki handlowe, jak i jednostki bojowe.

Ataki te ustały wraz z wejściem w życie zawieszenia broni między Izraelem a Hamasem – od początku roku nie odnotowano ani jednego. W miniony wtorek Huti zapowiedzieli jednak ich wznowienie. Powód? Zablokowanie przez Izrael dostaw pomocy humanitarnej dla mieszkańców Strefy Gazy.
Jemeńskie siły zbrojne potwierdzają, co następuje. Po pierwsze: wznowienie zakazu przepływu wszystkich izraelskich statków w wyznaczonym obszarze operacyjnym, w tym na Morzu Czerwonym, Morzu Arabskim, a także w Cieśninie Bab al-Mandab i Zatoce Adeńskiej. Po drugie: zakaz ten wejdzie w życie natychmiast po wygłoszeniu tego oświadczenia. Po trzecie: każdy izraelski statek próbujący naruszyć ten zakaz zostanie zaatakowany. Po czwarte: zakaz ten będzie obowiązywał do czasu, aż przejścia graniczne do Strefy Gazy zostaną ponownie otwarte, a pomoc – w tym dostawy żywności – będą mogły być tam wwożone – poinformował Yahya Saree, rzecznik wojskowy Hutich.
Być może w odpowiedzi na tę deklarację w sobotę Donald Trump wydał rozkaz rozpoczęcia “zdecydowanej i potężnej” operacji przeciwko Hutim. Celem nalotów były m.in. obiekty wojskowe Huti w mieście Taiz w południowo-zachodnim Jemenie oraz w prowincjach Saada, Damar i El-Beida. W Sanie bomby spadły na siedzibę Najwyższej Rady Politycznej Huti, magazyny z bronią oraz centra dowodzenia. Według informacji samych Hutich w nalotach zginęło co najmniej trzydzieści osób, w tym kilkoro dzieci, a ponad sto zostało rannych. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz twierdzi, że wśród ofiar było “kilku kluczowych dowódców Huti”.

Zarówno Donald Trump, jak i szef Pentagonu Pete Hegseth, zapewniają, że nie był to jednorazowy atak, lecz początek długiej kampanii wojskowej. Ostrzegają przy tym nie tylko samych Hutich, ale i Iran: ataki mają być sygnałem dla Teheranu, by wycofał poparcie dla jemeńskich rebeliantów.
Do Iranu: wsparcie dla terrorystów Huti musi się NATYCHMIAST zakończyć! NIE groźcie Amerykanom, ich prezydentowi, który otrzymał jeden z największych mandatów w historii prezydentury, ani światowym szlakom żeglugowym. Jeśli to zrobicie, UWAŻAJCIE, ponieważ Ameryka pociągnie was do pełnej odpowiedzialności i nie będziemy mili! – napisał Donald Trump w mediach społecznościowych.
Odpowiedź Iranu była błyskawiczna: Huti są samodzielnym ruchem i samodzielnie podejmują decyzje operacyjne. Z dopiskiem: Iran nie będzie prowadził wojny, ale jeśli ktoś będzie groził, udzieli odpowiednich, zdecydowanych i ostatecznych odpowiedzi. Tym “ktosiem” są – rzecz jasna – Stany Zjednoczone.

Trzeba przyznać, że jak do tej pory jest to jedyne nie dość, że łatwe do przewidzenia, to jeszcze sensowne posunięcie amerykańskiego prezydenta na Bliskim Wschodzie. Długotrwała kampania może faktycznie osłabić siły bojowe Hutich (w przeciwieństwie do pojedynczych ataków, które do tej pory nie przyniosły większego efektu), a tym samym ich możliwości dalszego atakowania statków. Donald Trump twierdzi, że w ten sposób zamierza bronić interesów handlowych – zarówno USA, jak i ich sojuszników, może to być jednak elementem szerszej gry. Prezydent USA wysłał w ubiegłym tygodniu pismo do najwyższego przywódcy Iranu – zawarł w nim propozycję negocjacji w zakresie irańskiego programu nuklearnego. Ali Chamenei oświadczył, że Teheran nie będzie negocjował pod przymusem – Waszyngton może więc próbować nieco osłabić jego pozycję negocjacyjną poprzez…osłabienie jego sojuszników. Atak na Hutich można więc – w szerszej perspektywie – odczytywać jako atak na Iran, tyle że już nie militarny.
Póki co odpowiedzieli Huti: w niedzielę poinformowali, że zaatakowali rakietami stacjonujący na Morzu Czerwonym amerykański lotniskowiec USS Harry S. Truman i towarzyszące mu okręty. Flota nie potwierdziła jednak tych doniesień. Przywódca jemeńskich rebeliantów Huti, Abdulmalik al-Huti zapowiedział, że ruch ten będzie kontynuował ataki na amerykańskie statki na Morzu Czerwonym, dopóki USA nie zaprzestaną nalotów na Jemen.
Blanka Katarzyna Dżugaj
