Język i tożsamość: recenzja powieści “Wyspa pajęczych lilii” Li Kotomi

Z jednej strony eksperyment lingwistyczny, z drugiej feministyczna przypowieść o przemocy, wykluczeniu i języku, który buduje tożsamość. Wyspa pajęczych lilii to literacka przygoda – tyleż niełatwa, co fascynująca. 

Młoda dziewczyna budzi się na plaży porośniętej dziwnymi kwiatami. Nie pamięta jak się nazywa, skąd pochodzi ani w jaki sposób dostała się na wyspę. Znajduje ją miejscowa dziewczyna, Yona, i zabiera do swego domu. Tam nadaje jej nowe imię: Umi, co po japońsku oznacza morze lub ocean. Między dziewczętami rodzi się przyjaźń, a Umi stopniowo poznaje tyleż fascynujące, co niezrozumiałe aspekty życia na wyspie rządzonej przez kapłanki noro, gdzie kobiety (i tylko kobiety) posługują się odrębnym językiem. Wyłącznie kobiety znają też historię świata i mogą ją przekazywać. Noro natomiast pełnią nie tylko duchową posługę, ale i zapewniają mieszkańcom wyspy kontakt z niraikanai – światem bogów. 

Jedna z najbardziej zaskakujących powieści mijającego roku – oczywiście, w najlepszym tego słowa rozumieniu. Z jednej strony eksperyment lingwistyczny, z drugiej feministyczna przypowieść o przemocy, wykluczeniu i języku, który buduje tożsamość. A przy tym wszystkim powieść zdaniem wielu nieprzetłumaczalna – tu jednak cały na biało wchodzi Dariusz Latoś i mówi: potrzymaj mi sake. W czym problem? W języku, który Latoś określił mianem głównego bohatera Wyspy pajęczych lilii – w dodatku występującego w trzech wariantach. Li Kotomi pochodzi z Tajwanu, świetnie posługuje się jednak nie tylko językiem chińskim, ale i japońskim. Pokazała to w tej powieści, każąc mieszkańcom wyspy porozumiewać się aż trzema językami. Pierwszym z nich jest oparty na klasycznym języku japońskim jogo, którym mówią wyłącznie kobiety. Drugi to Mowa Wschodzącego Słońca, czyli język z kraju pochodzenia Umi – to japoński pozbawiony chińskich naleciałości, za to nasycony zapożyczeniami z angielskiego. Wreszcie trzeci język to język zwykłych mieszkańców wyspy, stanowiący miks japońskiego i chińskiego. Mieszanka tyleż fascynująca, co zabójcza dla tłumacza, Dariusz Latoś dokonał jednak translatorskiego cudu i sprawił, że powieść Li Kotomi nie tylko da się przeczytać, ale można mieć z tego ogromną przyjemność i satysfakcję. Co nie znaczy, że jest łatwo – zwłaszcza na początku. Uproszczone zadanie mają osoby znające chiński lub japoński bądź przynajmniej się któregoś z tych języków uczące – przy takiej “bazie” dość szybko można się zorientować w językowych zawiłościach Wyspy pajęczych liii. Pozostałym czytelnikom zajmie to chwilę dłużej, ale nie warto się zniechęcać – powieść Li Kotomi to wspaniała przygoda i gwarancja poznania nowego oblicza literatury. 

A dlaczego feministyczna przypowieść, a nie opowieść? Bo tak jak przypowieść Wyspa pajęczych lilii nasycona jest symbolami i metaforami, które dominują nad uproszczoną fabułą, by przekazać uniwersalne prawdy. To utopia, a może raczej antyutopia, mówiąca o społecznej opresji, wykluczeniu i pozycji Innego. Tym Innym w powieści Li Kotomi są przedstawiciele społeczności LGBTQ oraz kobiety, przez wieki spychane do pozycji podrzędnej wobec mężczyzn i poddawane przemocy – fizycznej i psychicznej. Na wyspie mogą nie tylko odzyskać należną im pozycję społeczną, ale wręcz wybić się ponad dotychczasowych oprawców. Władzę sprawują jednak inaczej, chociaż…czy aby na pewno? Czy ukrywanie przed mężczyznami historii ludzkości, zabranianie im dostępu do języka świętych pism, wreszcie de facto trzymanie w izolacji na wyspie nie jest formą przemocy? Jak daleko można się posunąć w chęci chronienia jednych kosztem drugich? Wyspa pajęczych lilii to powieść otwartych pytań – Li Kotomi niczego czytelnikom nie ułatwia, im samym pozostawiając udzielenie odpowiedzi. A łatwe one nie są, wymagają bowiem oceny moralnych i etycznych działań ofiar wielowiekowej, systemowej przemocy. 

Jak cię widzą, tak cię piszą? A może raczej: jak cię piszą, tak cię widzą? Lingwiści i psychologowie od dawna przekonują, że język jest istotnym narzędziem budowania tożsamości jednostkowej, a Li Kotomi zdaje się tę opinię podzielać. To dlatego kazała kobietom ze swojej powieści stworzyć odrębny język, dzięki któremu mogły utrzymać Historię z dala od męskiej wiedzy i osiągnąć wyższy status w wyspiarskiej społeczności. Jego znajomość to klucz do władzy, bycia kimś nawet jeśli nie lepszym, to z pewnością wyżej stojącym w hierarchii społecznej. Z jednej więc strony znajomość języka kobiecego wywyższa, z drugiej wyklucza – staje się jednocześnie narzędziem do wyzwolenia, jak i do  zniewolenia, podporządkowania umysłów. To fascynujący aspekt powieści, pokazujący, że lekceważenie języka jako narzędzia budowania tożsamości oraz propagandy, może być niebezpieczne. 

Fascynujący, lecz nie jedyny. Wyspę pajęczych lilii można odczytywać wielorako, choćby jako powieść inicjacyjną. Poprzez podróż – zarówno w sensie geograficznym, jak i psychologicznym – Umi poznaje bowiem samą siebie i świat, w którym przyszło jej dojrzewać. Porzuca dzieciństwo, w którym rzeczywistość wydaje się czarno-biała, by stanąć przed dylematami dorosłości, nader często wymagającymi moralnego i etycznego relatywizmu. Pobyt na wyspie, dołączenie do grona kapłanek noro, przyjaźń z Yoną i Tatsu, to dla niej rytuał przejścia, prowadzący w kolejny etap życia. Ale Wyspa pajęczych lilii to także niesamowite źródło wiedzy o kulturze archipelagu Riukiu, powieściowa wyspa istnieje bowiem naprawdę, podobnie jak kapłanki noro, zaświaty niraikanai i wiele elementów obrzędowego życia bohaterów stworzonych przez Li Kotomi. To niemal podręcznik antropologii i etnologii – tyleż bardziej wartościowy, że napisany pięknym językiem. Jeśli czegoś żal, to niewykorzystanej symboliki tytułowych pajęczych lilii, o czym piszemy TUTAJ – akurat w tym aspekcie Li Kotomi zbyt dużo pozostawiła wyobraźni i wiedzy czytelnika. 

Wyspa pajęczych lilii nie jest powieścią dla osób, które w literaturze szukają przede wszystkim tempa – akcja toczy się tu wolno i jest raczej pretekstem do opowiedzenia zupełnie innej opowieści: o odmienności i wynikającej z niej przemocy. Warto dać tej opowieści szansę, mimo że wymaga ona od czytelnika nieco więcej niż większość obecnych na polskim rynku książek. 

Blanka Katarzyna Dżugaj

Egzemplarz książki otrzymałam od wydawnictwa bo.wiem. 

Dodaj komentarz