Komisariat Gia-Gun nie wymaga myślenia, sprawdzi się więc jako lekka rozrywka na jesienny wieczór po ciężkim dniu. Wiele nie ma widzowi do zaoferowania: głównie głupie żarty i słabo zarysowane postaci. Szkoda, bo był w tym potencjał na dobry, mroczny thriller.
Chang Yung-kang (Ma Nien-hsien) może być najkrócej sprawującym swoją funkcję komisarzem policji w Tajpei. W mieście dochodzi do serii morderstw, tymczasem jego podwładni zajęci są wszystkim, tylko nie dochodzeniem. Wu Ming-han (Greg Hsu) i Lin Tzu-ching (Gingle Wang) walczą między sobą o dominację, Shao-nien (NG Ki-pin) usiłuje uwolnić się od narkotykowego nałogu, myśli Grubcia (Flower Chen) natomiast zajęte są kolejnymi posiłkami. Gdy szefostwo zaczyna naciskać na szybkie rozwiązanie sprawy Chang decyduje się na desperacki krok.

Mroczny thriller i niemal slapstickowa komedia – znajdą się zapewne osoby, którym takie połączenie przypadnie do gustu, ja jednak do nich nie należę. I ubolewam nad tym, bo poprzednie dzieło twórców Komisariatu Gia-Gun – pomijając oczywiste niedociągnięcia – oglądałam nie tylko bez bólu, ale i z prawdziwą przyjemnością, co więcej: do dziś polecam je wszystkim zainteresowanym kulturą współczesnego Tajwanu. Zanim jednak zapytam, co w najnowszej produkcji poszło nie tak, muszę wyjaśnić, że Komisariat Gia-gun to spin-off całkiem udanej komedii Czy poślubisz moje zwłoki, również dostępnej na platformie Netflix. Główny jej bohater, policjant Wu Ming-han zmuszony jest zawrzeć małżeństwo z duchem przedwcześnie zmarłego Mao Mao (Austin Lin). Jednocześnie wraz z koleżanką z posterunku Lin Tzu-ching próbuje zamknąć za kratkami groźny gang działający w jego okolicy. Czy trzeba znać film, by podążać za fabułą serialu? Absolutnie nie, składająca się z sześciu odcinków całość zawiera bowiem zaledwie dwa nawiązania do filmu – pierwsze zostaje wyjaśnione poprzez retrospekcję, drugie nie ma żadnego związku z narracją.

Fabuła Komisariatu Gia-Gun zbudowana jest na dwóch płaszczyznach. Pierwszą scenarzyści utrzymali w klimacie mrocznego thrillera i gdyby poszli całkowicie tą drogą mogliby odnieść sukces. Macie czasami ochotę zabić kogoś, kto mówi bynajmniej zamiast przynajmniej lub półtorej miesiąca? Ja nawet często, na myślach jednak poprzestaję – w przeciwieństwie do zabójcy ściganego przez policjantów z komisariatu Gia-Gun. Idiomowy morderca kocha czystość języka i zabijał, by ją zachować, od lat siedzi jednak za kratkami, a zabójstwa ponownie mają miejsce. Świetny pomysł na fabułę, aż szkoda, że został wrzucony w konwencję głupawej komedii. I tu przechodzimy do płaszczyzny drugiej, budzącej we mnie uczucia co najmniej mieszane. Aby komedia spełniała wymogi gatunku musi śmieszyć. Komisariat Gia-Gun śmieszy sporadycznie, choć wysiłki scenarzystów, by wyszło zabawnie są mocno widoczne – w rezultacie serial ogląda się trzymając kciuki, by wreszcie im się udało o gdy na ekranie pojawia się wreszcie faktycznie zabawny żart ma się poczucie ulgi i sukcesu. Bo mimo wszystko w Komisariacie Gia-Gun jest sympatycznego, co sprawia, że włącza się kolejne odcinki – raczej jako produkcję na wieczór po ciężkim dniu, gdy ostatnia nie pogrążona jeszcze we śnie szara komórka pokazuje nam środkowy palec, ale się włącza. Przede wszystkim jest to zasługa głupich, bo głupich, ale sympatycznych bohaterów, dzięki którym można przymknąć oko na niedoskonałości, oraz kilku naprawdę świetnie zainscenizowanych scen – niestety, głównie tych związanych z krwawymi zabójstwami.
Komisariat Gia-Gun nie boli, ale też niewiele emocji budzi w widzu. jeśli macie mało czasu i stoicie przed wyborem: Czy poślubisz moje zwłoki czy jego spin off, wybierzcie film. Nie będziecie żałować.
Blanka Katarzyna Dżugaj
