Walka z deepfake’ami, i wolność słowa, czyli o singapurskich przedwyborczych rozterkach

Niewielki Singapur to pod wieloma względami gospodarcza wizytówka Azji. Synonim nowoczesności. Dowód na to, że punkt ciężkości gospodarczego świata przesunął się na Azję. Czy jednak Singapur jest bajkową krainą dostatku? Dostatku może i tak, ale polityczne realia kraju prowokują do refleksji. Ostatnio do refleksji związanych z walką z dezinformacją, a jednocześnie z problemem wolności słowa.

Singapur jest krajem o ciekawej historii, lecz polityczne dzieje państwa nie obfitują w niespodzianki. Od założenia kraju w latach 60. władzę sprawuje People’s Action Party (PAP, Partia Działań Ludowych). Z nią też związany jest były premier Lee Hsien Loong, który stał się przedmiotem deepfake’owej afery, która z kolei może okazać się pretekstem do wprowadzania kolejnych rozwiązań prawnych – zdaniem wielu niezbędnych, lecz równocześnie kontrowersyjnych.

Lee Hsien Loong

Kilka tygodni temu w internecie pojawiły się filmy z udziałem byłego premiera Singapuru Lee Hsien Loonga komentującym kwestie zagraniczne oraz możliwości inwestycyjne kraju. Przyjęte zostały ze sceptycyzmem, lecz jednocześnie wywołały dyskusję na temat deepfake’ów i ich ewentualnego wpływu na politykę. Nagrania szybko zidentyfikowano bowiem jako deepfake właśnie. Wzbudziły podejrzenia internautów, były szef singapurskiego rządu znany jest bowiem z powściągliwości. 

Władze Singapuru rozważają kolejne ograniczenia związane z korzystaniem ze sztucznej inteligencji. A w tle – jak to bywa często – wybory. Ostatnie deepfake’i nie są bowiem pierwszymi, które wzbudziły obawy singapurskich polityków. Wcześniej pojawiały się nagrania z „udziałem” premiera Lawrence’a Wonga i prezydenta Tharmana Shanmugaratnama Powracający temat spreparowanych przy użyciu AI materiałów skłonił rządzących w Singapurze do wprowadzenia do czasu wyborów parlamentarnych zakazu generowania treści z użyciem sztucznej inteligencji. Na razie to pomysł, zobaczymy czy zostanie wprowadzony w życie. 

Lawrence Wong

Warto zaznaczyć, że Singapur nie byłby tu pionierem, szlaki w tej materii zaczęła bowiem  przecierać Korea Południowa. To właśnie tam w kwietniu wprowadzono – również przed wyborami – trzymiesięczny zakaz rozpowszechniania treści generowanych przez sztuczną inteligencję. Problem staje się globalny, a trend wytwarzania i upowszechniania politycznych deepfake’ów zaostrzył się w ostatnich miesiącach. Generatory AI stają się coraz szerzej dostępne praktycznie z dnia na dzień.

Przypadek Singapuru jest szczególnie wart odnotowania ze względu na istniejące już w tym kraju regulacje prawne. Obowiązuje kilka rozwiązań prawnych, które mają przeciwdziałać dezinformacji. Mogą one być – i bywają – stosowane również, gdy w grę wchodzą wprowadzające w błąd treści generowane przy pomocy sztucznej inteligencji. Chodzi przede wszystkim o Akt o ochronie przed fałszerstwami i manipulacjami w Internecie (Protection from Online Falsehoods and Manipulation Act – POFMA). Jest on wymierzony w szeroko rozumiane fakenewsy i daje ministrowi prawo uznania zawartych w sieci treści i materiałów za… fałszywe, co z kolei sprowadza się do obowiązku ich usunięcia przez podmiot publikujący. Brzmi kontrowersyjnie? Bez wątpienia. I za takie właśnie zostało to prawo powszechnie uznane. Nie pomaga fakt, że zastosowano je już ponad 160 razy, nierzadko przeciwko treściom uderzającym w singapurski rząd. Wykorzystywano je również w czasie wyborów w 2020 roku. I tu zbliżamy się do  kontekstu ważnego dla zrozumienia rządowych propozycji na nowe prawa ograniczające internetową dezinformację, czyli wspomnianych już nie raz wyborów, a także swobód obywatelskich w Singapurze.

Rzecz w tym, że Singapur jest nie tylko synonimem rozwoju i ekonomicznego wzrostu, ale też państwem, którego system polityczny nie wspiera pluralizmu, ani nie przywiązuje szczególnej uwagi do zabezpieczenia swobód obywatelskich. Jak wspomniano, jest to system od dekad zdominowany przez jedną partię, co sprawia, że realia polityczne Singapuru z definicji nie są przyjazne dla partii opozycyjnych. Partia rządząca nie grzeszy też tolerancją dla organizowanych przez krytyków jej władzy demonstracji, a wiele działań aparatu państwowego zmierza do ograniczenia wolności słowa. Wskazuje się również, że obecny system tak mocno faworyzuje rządzącą PAP, m.in. poprzez zasady finansowania czy propagandowe zaplecze medialne, że prawa opozycji, czy krytyka władzy w ogóle są utrudnione. Podobnie jak same możliwości startu w wyborach i szanse na stanięcie do walki z rządzącymi na równych prawach. W Singapurze zatem realnie zagrożona jest – często nawet ograniczana – wolność słowa.

Planowane kolejne działania, których celem jest walka z fałszywymi internetowymi materiałami jest oczywiście z jednej strony próbą zmierzenia się z rosnącymi w zatrważającym tempie problemami fakenewsów i deepfake’ów, z drugiej zaś strony nie sposób nie zadać sobie pytania, czy to jedyne motywacje kierujące rządzącymi Singapurem politykami. Prawa, które pozwalają ministrowi ograniczać dostęp do treści, które uzna się za fałszywe oraz wpływać na dostęp użytkowników do niektórych wirtualnych narzędzi to rozwiązania, które generują i z pewnością będą jeszcze generować pytania o politykę informacyjną oraz prawo internetowe. Są to też pytania, które dziś wybrzmiewają głośno w Singapurze, lecz nie unikniemy ich również i w naszej części świata. Być może właśnie już w kontekście którychś z kolejnych wyborów.

Krzysztof Gutowski 

Dodaj komentarz