Pozornie prosta historia ucznia gnębionego przez nauczyciela, w której jak się z czasem okazuje, nie ma nic prostego. Po flircie z kinem francuskim i koreańskim Hirokazu Koreeda powrócił do Japonii i jak zwykle pokazał się jako twórca tyleż utalentowany, co wrażliwy na ludzkie słabości.
Minato (Kurokawa Soya) to wrażliwy nastolatek, który właśnie zaczyna naukę w piątej klasie szkoły podstawowej. Pozornie wszystko jest w porządku, matka Saori (Andō Sakura) dostrzega jednak w chłopcu niepokojącą zmianę. Minato coraz bardziej zamyka się w sobie, staje się ponury i irracjonalnie się zachowuje, np. wyskakuje z jadącego samochodu matki. Saori odkrywa, że przyczyną zmiany zachodzącej w chłopcu jest jego nowy nauczyciel, pan Hori (Nagayama Eita). Ten broni się oskarżając Minato o znęcanie się nad kolegą z klasy Yorim (Hiiragi Hinata).

Będę szczera: w twórczości Hirokazu Koreedy uwielbiam głównie jego wcześniejsze filmy, z czasów, gdy nie był on jeszcze twórcą rozpoznawalnym na zachodzie. Czy to oznacza, że późniejsze produkcje, te wychwalane przez krytyków i kinomanów europejskich uważam za słabe? Absolutnie nie – to przecież wciąż Hirokazu Koreeda, niekwestionowany mistrz kameralnych dramatów rodzinnych i opowieści o zwyczajnych ludziach i ich jakże zwyczajnych problemach, a także tyleż uważny, co czuły obserwator dziecięcego świata. Monster stanowi kolejny dowód jego talentu i owej uważności na drugiego człowieka. Przez blisko trzy dekady pracy twórczej Hirokazu Koreeda dał się poznać jako wnikliwy i wrażliwy obserwator relacji rodzinnych i z roli tej nie zrezygnował przy swym najnowszym filmie. Nie mam tu na myśli wyłącznie relacji Saori z Minato – matki samotnie wychowującej syna po śmierci męża. Szkoła, która staje się centrum wydarzeń, z punktu widzenia konfucjanizmu to także rodzina, w której obowiązuje ścisła hierarchia i jasno określony zestaw powinności.

Monster to pozornie prosta historia ucznia gnębionego przez nauczyciela, w której jak się z czasem okazuje, nie ma nic prostego. Przedstawiając całą historię z trzech perspektyw: matki, nauczyciela, a wreszcie samego Minato, Koreeda krok po kroku odsłania przed widzem prawdę o wydarzeniach w szkole. Prawdę bolesną, której odkrywanie porusza emocje i zmusza do refleksji. A jaka to prawda? Banalna: nawet najbardziej oczywista sytuacja nie ma w sobie najczęściej nic oczywistego, a zanim określi się kogoś mianem potwora warto kilka razy się zastanowić – prawdziwy potwór może bowiem czaić się w nas samych. Z tej banalnej prawdy Hirokazu Koreeda robi jednak głębko humanistyczną opowieść o człowieku, jego pragnieniach, potrzebach i słabościach. Z charakterystyczną dla swojej twórczości pasją przedstawia dorosłych, którzy niosąc bagaż uprzedzeń i stereotypów oraz skłonność do postrzegania świata wyłącznie w czerni i bieli, nie są w stanie zrozumieć i zaakceptować nieskrępowanej konwenansami emocjonalności swych dzieci. Bezradność rodziców jest w filmie Monster wręcz przytłaczająca, momentami trudna do zniesienia.

Struktura fabularna nie oddziela perspektyw trójki bohaterów grubą kreską – raczej nakłada je na siebie niczym kolejne wartstwy szkła, tak że jedna warstwa prześwituje przez poprzednią. Stopniowo zmienia postrzeganie tego, kto jest ofiarą, a kto prześladowcą, na koniec zostawiając widza z poczuciem dojmującego, lecz oczyszczającego smutku. Monster to piękne kino, opowiadające o brudzie ludzkiej natury w subtelny, momentami wręcz wyrafinowany sposób. Głęboko ludzkie, poruszające najbardziej ukryte emocje, przywracające wiarę w niezywkłą moc miłości – także, a może przede wszystkim, rodzicielskiej. Wszystko tu współgra: doskonałe aktorstwo, świetnie napisany scenariusz, nostalgiczna muzyka, świetnie poprowadzona opowieść.

Jest jeszcze jedna kwestia – mniej może oczywista dla zachodniego widza, dla fabuły równie jednak istotna. To wyraźnie zaznaczona niezwykle istotna cecha japońskiego społeczeństwa, jaką jest kolektywizm, czyli zorientowanie na grupę. Wynika on z konfucjańskiej idei pięciu powinności: syna wobec ojca, poddanego wobec władcy, żony wobec męża, młodszego brata wobec starszego, przyjaciół wobec siebie. Odnosi się to do państwa, grup społecznych, rodziny etc. W odniesieniu do kultury japońskiej Doi Takeo, pisarz i psychoanalityk ukuł niegdyś określenie amae, oznaczające bezbronność, uzależnienie (jednostki od grupy). Słowo to pochodzi od czasownika amaeru – być rozpieszczanym, być zależnym. Relacje między niemowlęciem a matką Doi Takeo przeniósł na relacje społeczne: grupa jako matka i jednostka, która kosztem własnej wolności podporządkowuje się grupie, ponieważ potrzebuje poczucia bezpieczeństwa. Stąd w japońskiej kulturze brak jest silnego zaznaczenia własnej osoby wobec grupy, a także brak potrzeby postawy konfrontacyjnej. Ów kolektywizm doskonale pokazuje scena, w której pan Hori przeprasza matkę Minato w pokoju nauczycielskim. Nie przeprasza sam – wraz z nim w ukłonie gnie się znaczna część ciała pedagogicznego, odpowiedzialność się rozmywa, Saori odczuwa natomiast dyskomfort jako ta, która zburzyła porządek w ramach wspólnoty. W jednym z wywiadów Hirokazu Koreeda zaznaczał, że jego celem była nie tyle krytyka kolektywizmu, lecz pokazanie “jak konflikt potrafi eskalować, gdy sprzyja mu silna świadomość grupy”. Fascynujące, i jak zwykle trafne spostrzeżenie, doskonale oddane w języku filmowym.

Monster to kolejny mądry, ciepły film o dylematach rodzicielstwa i człowieczeństwa w dorobku Hirokazu Koreedy. Niezwykle emocjonalny, a jednocześnie wolny od taniego sentymentalizmu, oszczędny w wyrazie. Japoński reżyser doskonale odnalazł się we francuskich i koreańskich klimatach – zarówno Prawda z doskonałą rolą Catherine Deneuve, jak i Baby Broker to filmy bardzo udane – cieszę się jednak, że Koreeda powrócił do Japonii.
Blanka Katarzyna Dżugaj
