Jednostka (nie)specjalna: recenzja serialu “Indyjskie siły policyjne” Prime Video

Kinematografia znad Gangesu ma na swoim koncie co najmniej kilka naprawdę dobrych seriali policyjnych. Indyjskie siły policyjne – niestety – do tego grona nie należą.

W Delhi dochodzi do serii zamachów bombowych. Policja nie potrzebuje wiele czasu, by ustalić, że stoją za nimi terroryści z grupy o nazwie Indyjscy Mudżahedini. Sprawę prowadzi oddział specjalny stołecznej policji z Kabirem (Sidharth Malhotra) i Vikramem (Vivek Anand Oberoi) na czele. Z czasem dowodzenie śledztwem przejmuje jednak Tara (Shilpa Shetty) z równie elitarnej jednostki policji ze stanu Gudźarat, co prowadzi do ustawicznych napięć i walki o przywództwo.

W tym serialu jest wszystko, tylko sensu brak. Wystarczy kilkanaście pierwszych minut, by zorientować się, że Indyjskie siły policyjne będą kolejnym akcyjniakiem w stylu Rohita Shetty’ego. Główny zarzut indyjskiej krytyki? Produkcja Prime Video nie wnosi nic nowego ani do kina policyjnego, ani do problematyki walki władz Indii z terroryzmem. Pełna zgoda, choć serial nie musi być nowatorski, by zapewniać rozrywkę na poziomie – tym, co decyduje o powodzeniu wśród widzów jest bowiem przede wszystkim dobrze skonstruowana fabuła, pełnokrwiści bohaterowie oraz dynamika narracji. Z tym ostatnim elementem Rohit Shetty poradził sobie całkiem nieźle, dzieje się bowiem dużo, gorzej poszło mu z pozostałymi. Znacznie gorzej.

Zacznijmy jednak od zalet: serial Indyjskie siły policyjne przyciąga oko dobrymi zdjęciami i niezłym, dynamizującym akcję montażem. I to by było…na tyle, jeśli o zalety chodzi. W dodatku montaż też momentami woła o pomstę do nieba – zdecydowanie za dużo tu slow motion upodabniającego serial do filmowych blockbusterów spod znaku masala movie. Idźmy jednak dalej.

Scenariusz ma więcej dziur niż drogi w Starym Delhi, a liczba nonsensów przekracza normy dopuszczalne nawet w komercyjnym kinie z południa Indii. Dobre chęci były, co widać choćby w scenie retrospekcji dzieciństwa jednego z terrorystów, która mogłaby ciekawie pokazać proces radykalizacji młodych indyjskich muzułmanów. Cóż z tego jednak, skoro wątek ten został potraktowany per noga, na rzecz scen bijatyk i pościgów. Tak długich w dodatku, że nawet jeśli wyjdziemy zrobić sobie herbatę niewiele z akcji stracimy. Choreografie walk w pierwszym odcinku wydają się całkiem niezłe, z czasem jednak uwagę widza przykuwa jednak wyłącznie niezwykłe prawo fizyki, które sprawia, że nienaganny kucyk Tary pozostaje nienaganny mimo manta, jakie niezłomna policjantka sprawia bandytom. Scenarzyści nie oszczędzili widza nawet w partiach dialogowych – rozmowy między bohaterami są do bólu drętwe, momentami wprowadzają nawet – raczej niezamierzony element komiczny: Toczeń to rzadka choroba, rzadka jak ona (czyli kobieta, którą rzeczony toczeń zabił). Serio? Niestety, serio. Frazesy o miłości do ojczyzny przestałam liczyć po pierwszym odcinku – od pseudo patriotycznego lukru zęby bolą mnie do dzisiaj. Może nie brzmiałoby to wszystko aż tak tragicznie, gdyby frazesy te wygłaszali bohaterowie z choćby odrobiną psychologicznej głębi – niestety, na tym polu scenarzyści również całkowicie polegli.

Na koniec ostrzeżenie: niech Was ręka Wisznu broni przed oglądaniem tego serialu z polskim lektorem. Jest w tej wersji masa błędów językowych, które budzą obawy, że produkcja nie dość, że nie była tłumaczona z języka oryginału, czyli hindi, ale też, że owo tłumaczenie nie było konsultowane z ekspertem. Muszę odszczekać moje dawne utyskiwania, że to Netflix wiedzie prym w błędach tłumaczeniowych, Prime Video zdystansował go jak niegdyś Usain Bolt rywali. Najgorsze jednak, że finał aż nadto wyraźnie sugeruje, że serial Indyjskie siły policyjne będzie miał kontynuację. A to oznacza, że będę musiała go obejrzeć – choćby po to, byście Wy nie musieli.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Dodaj komentarz