Wrota płaczu czy drzwi piekła? Coraz bardziej niebezpiecznie na Morzu Czerwonym

Nowy kryzys sueski – tak o sytuacji na Morzu Czerwonym pisze The Economist. Jemeńscy Huti atakują statki handlowe dążąc do destabilizacji gospodarczej regionu. Zachodnia koalicja, zainicjowana przez USA, jest natomiast mocno podzielona.

Amerykańskie wojsko poinformowało w niedzielę o zatopieniu trzech statków należących do jemeńskich Huti. Stało się to w trakcie ataku na kontenerowiec Maersk Hangzhou pływający pod banderą Singapuru i będący własnością Danii. Jednostka została napadnięta dwukrotnie w ciągu doby – najpierw została trafiona rakietą, a następnie zaatakowana przez cztery łodzie Hutich. Podczas drugiego ataku załoga wysłała sygnał alarmowy, na który zareagowała marynarka wojenna USA. Huti ostrzelali nadlatujące z pomocą amerykańskie śmigłowce, te zaś odpowiedziały ogniem, na skutek czego trzy łodzie Huti zostały zatopione – czwartemu udało się uciec. To kolejny atak Huti na statek towarowy na Morzu Czerwonym. Dlaczego do niego doszło? Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy najpierw wyjaśnić, kim są Huti, a następnie cofnąć się do 7 października.

Demonstracja Hutich w Jemenie

Ruch Huti, zwany także Ansar Allah, czyli wyznawcami Boga, zrzesza kilka szyickich plemion i dąży do uzyskania autonomii dla północnego regionu Jemenu. Sprzeciwia się – jak twierdzi – dyskryminacji ze strony sunnickiego rządu. Grupa ta brała udział w powstaniu przeciwko byłemu prezydentowi Jemenu Alemu Adballahowi Salehowi podczas Arabskiej Wiosny. Huti uważają się za rząd Jemenu – nie bez powodu, kontrolują bowiem obszary kraju, w których mieszka większość ludzi, w tym stolicę, czyli miasto Sana. Od początku wojny w Jemenie są wspierani przez Iran – zbrojnie i finansowo – w kontrze do uznawanych na arenie międzynarodwej władz wspieranych przez Arabię Saudyjską. Huti deklarują się jako ruch skrajnie antyizraelski i antyżydowski.

Demonstracja Hutich w Jemenie

I tu dochodzimy do dnia 7. października, gdy Hamas przeprowadził zamach terrorystyczny w Izraelu, w wyniku którego zginęło ponad tysiąc osób. W odpowiedzi Tel Awiw rozpoczął operację, której celem jest całkowite zniszczenie Hamasu, a wynikiem której jest przede wszystkim śmierć dziesiątek tysięcy cywilów. Ataki Hutich na statki handlowe przepływające przez cieśninę Bab al-Mandab na południowym krańcu Morza Czerwonego miały być formą wsparcia dla ludności palestyńskiej. Pomijając fakt, że terroryzm jest fatalną formą okazywania wsparcia, działania Hutich zdają się coraz bardziej oddalać od pierwotnego celu. Atakowane miały być bowiem wyłącznie statki towarowe należące do kapitału izraelskiego lub płynące do Izraela. Tymczasem ofiarą Hutich coraz częściej padają jednostki nie mające żadnych powiązań z Izraelem. Efektem jest coraz bardziej niebezpieczna sytuacja na szlaku tranzytowym, który obsługuje do 12 proc. światowego handlu. Nic więc dziwnego, że wiele przedsiębiorstw zdecydowało się na zmianę tras swoich statków, mimo że oznacza to wydłużenie czasu żeglugi. W ostatnich dniach Maersk przywrócił wprawdzie swoje statki na starą trasę, po ataku na kontenerowiec Maersk Hangzhou ponownie zawiesił jednak czasowo kursowanie przez cieśninę Bab el-Mandab, której nazwa wydaje się w tym kontekście wyjątkowo adekwatna – przetłumaczyć ją można bowiem jako wrota płaczu.

Cieśnina Bab el-Mandab

Do istotnego incydentu doszło 23 grudnia. Dron kamikadze uszkodził wówczas przepływający przez Morze Arabskie statek należący do japońskiego armatora. Co w tym szczególnie istotnego? Otóż o przeprowadzenie ataku Amerykanie oskarżyli nie jemeńskich Hutich, a wojsko irańskie – Waszyngton podkreślał, że dron został wystrzelony bezpośrednio z terytorium Iranu, a nie z Jemenu. Teheran oskarżenia te – rzecz jasna – odrzucił. Nasser Kanaani, rzecznik irańskiego ministerstw spraw zagranicznych, stwierdził:

Z prawnego, międzynarodowego i moralnego punktu widzenia rząd amerykański nie jest w stanie wysuwać oskarżeń wobec innych stron w regionie lub poza nim. Uważamy te twierdzenia za całkowicie bezwartościowe.

Druga kwestia to miejsce ataku – doszło do niego na Morzu Arabskim, u wybrzeży Indii, a więc daleko od poprzednich akcji jemeńskich Hutich. To także potwierdza tezę, że kwestia palestyńska staje się wyłącznie pretekstem do siania zamętu w regionie – zamętu, który wkrótce może uderzyć w gospodarkę nie tylko Izraela (już i tak mocno obciążoną przez wojnę w Gazie), ale też państw zachodnich. Nic więc dziwnego, że Waszyngton zaproponował utworzenie wielonarodowej morskiej grupy zadaniowej w celu ochrony żeglugi na Morzu Czerwonym. 19 grudnia sekretarz stanu USA Lloyd Austin ogłosił wspólną inicjatywę w zakresie bezpieczeństwa morskiego pod nazwą Operation Prosperity Guardian, mającą na celu pomoc w bezpiecznym przepływie statków.

Kontenerowiec firmy Maersk

Teoretycznie w operacji tej bierze udział dwadzieścia państw. Teoretycznie, ponieważ jak dotąd tylko dwa państwa, czyli Grecja i Wielka Brytania, rozmieściły okręty wojenne na wybrzeżu Jemenu. Natomiast Hiszpania, Włochy i Francja odmówiły przekazania dowództwa nad swoimi statkami Stanom Zjednoczonym Ameryki – ich floty patrolują wody Morza Czerwonego, ale pod dowództwem rodzimych kapitanów. Hiszpania sprzeciwia się ponadto rozszerzeniu misji Atalanta o obronę Cieśniny Bab al-Mandab i Zatokę Adeńską przed Huti. Misja Atalanta to zapoczątkowana w 2008 roku operacja wojskowa i morska Unii Europejskiej, której celem jest ochrona statków pływających u wybrzeży Somalii przed tamtejszymi piratami. Hiszpański premier Pedro Sanchez stwierdził:

To, co robimy w ramach operacji Atalanta dotyczy Oceanu Indyjskiego. To walka ze szczególnym zjawiskiem piractwa. Sytuacja na Morzu Czerwonym jest zupełnie inna. Ryzyko jest inne i oczywiście inny jest charakter wyzwania. Jedna operacja nie ma nic wspólnego z drugą. Jesteśmy otwarci na fakt, że nasi sojusznicy, zarówno Unia Europejska, jak i NATO, rozważają operację przeciwko Huti, ale oczywiście nie w ramach operacji takiej jak Atalanta.

Na liście uczestników operacji Prosperity Guardian brakuje także ważnych sojusznikow USA, czyli Australii i Japonii, a także państw arabskich, przy czym tym ostatnim trudno się dziwić. Większość państw arabskich, z Arabią Saudyjską na czele, potępia działania Izraela w Gazie, twierdząc, że naruszają one prawomiędzynarodowe. Waszyngton stara się Tel Awiw wspierać, krajom arabskim trudno więc byłoby wejść w koalicję z USA bez straty wizerunkowej. Wszystko to sprawia, że koalicja działa raczej niemrawo, bez większych szans na opanowanie sytaucji na Morzu Czerwonym.

Tymczasem Huti zapowiedzieli odwet za wspomnaine zniszczenie trzech ich statków i zabicie dziesięciu bojowników, twierdząc, że “USA otworzyły drzwi do piekła”. Lider Hutich uznał to za atak na Jemen i stwierdził, że jego ludzie będą atakować statki amerykańskie. A także kontynuować ataki na jednostki pływające po Morzu Czerwonym. Eskalacji konfliktu raczej to nie przyniesie, może jednak – w dłuższej perspektywie – doprowadzić do wzrostu cen towarów nie tylko w Izraelu, ale także w Europie.

Blanka Katarzyna Dżugaj

Dodaj komentarz