Pójdę sama zrobiła furorę w Japonii, nie trzeba być jednak Japończykiem, by powieścią tą się zachwycić. To poruszająca proza drugiej najstarszej laureatki prestiżowej nagrody im. Akutagawy.
Pani Momoko ma 74 lata i właśnie straciła męża. Dorosły syn wyjechał poza Tokio i nie utrzymuje z matką kontaktu, córka odwiedza ją tylko sporadycznie. Na tyle sporadycznie, że pani Momoko ledwo zna swoją wnuczkę. Samotna w opustoszałym nagle mieszkaniu wraca myślami do przeszłości, zastanawiając się nad podjętymi niegdyś decyzjami, straconymi marzeniami oraz lękiem przed upływającym czasem.
Pójdę sama zrobiła furorę w Japonii, nie trzeba być jednak Japończykiem, by powieścią tą się zachwycić. To historia nie dość, że luźno osadzona w kontekście kulturowym, to jeszcze opowiadająca o uniwersalnych emocjach, doskonale zrozumiałych pod każdą szerokością geograficzną. W dodatku, wbrew pozorom, łatwym do zinternacjonalizowania zarówno przez kobiety, jak i przez mężczyzn. Niech Was tylko nie zwiedzie niewielka objętość powieści – to wprawdzie niespełna 150 stron, wypełnionych jednak prozą gęstą od emocji i przemyśleń nad życiem, poszukiwaniem własnej tożsamości, społecznych i jednostkowych oczekiwaniach.

Każdy, kto z uwagą obserwuje japoński rynek wydawniczy bez trudu zauważy intrygującą tendencję w postaci późnych debiutów kobiecych. Coraz więcej pisarek swoją pierwszą powieść wydaje będąc po 50., a nawet 60. urodzinach – Chisako Wakatake jest właśnie jedną z nich. Pisać zaczęła wprawdzie jeszcze w szkole, a jako młoda żona zdobyła lokalną nagrodę za opowiadanie, nigdy nie zajmowała się jednak literaturą zawodowo. Zadebiutowała dopiero w wieku 55 lat i trudno oprzeć się wrażeniu, że w debiutanckiej powieści Pójdę sama zawarła sporo własnych emocji i doświadczeń dopiero co owdowiałej, dojrzałej kobiety. Jakie to emocje? Pierwsze strony książki sugerują, że będziemy mieć do czynienia z opowieścią o samotności i próbach jej obłaskawienia – samotności tak dojmującej, że nawet odgłosy myszy harcujących po kątach wita się z radością, przełamują bowiem martwą ciszą panującą w mieszkaniu. Już tych kilka stron, kilkanaście akapitów zaledwie pokazuje, jaki rodzaj prozy nas czeka – gęsty atmosfera niemal namacalnego smutku natychmiast chwyta czytelnika w objęcia wprowadzając go w melancholijny, skłaniający do refleksji nastrój. Z czasem jednak tematyka powieści nieco się zmienia – pani Momoko zaczyna bowiem snuć rozważania na temat swoich życiowych decyzji, roli kobiety w społeczeństwie i małżeństwie, swojego oddania rodzinie. Pierwsze wnioski nie są przyjemne, pani Momoko uznaje bowiem, że zmarnowała życie jako żona całkowicie poświęcająca się dla męża, wyrzekająca się własnej tożsamości, marzeń i zainteresowań. Jednocześnie tęskni za swym szczęśliwym przecież małżeństwem i ubolewa nad minionymi szansami – najmocniejszy moment powieści to chwila, gdy bohaterka mówi głośno, że odczuła ulgę, gdy została wdową, wreszcie może bowiem być sobą i poświęcić się wyłącznie samej sobie. Mocny, ale jakże prawdziwy, bolesny i oczyszczający zarazem. Chisako Wakatake pisze o starzejącej się wdowie, która w jesieni życia dokonuje bilansu dotychczasowych decyzji i doświadczeń. Dużo w tej opowieści uniwersalnych problemów kobiecego życia, w historii pani Momoko odnajdą się jednak także czytelnicy płci męskiej. Dominujące emocje to bowiem samotność, poczucie niespełnienia, żal za straconymi okazjami, strach przed upływającym czasem – te zaś nie znają granic płci.
W powieści Pójdę sama pojawia się jeszcze jeden, łatwy do przeoczenia przez zachodniego widza wątek. Dotyczy on zróżnicowania regionalnego Japonii – pani Momoko mieszka w Tokio, pochodzi jednak z Tōhoku, regionu położonego w północno-wschodniej części wyspy Honsiu. Nie bez powodu w swoim rodzinnym mieście w prefekturze Iwate, leżącej właśnie w regionie Tōhoku autorka zdobyła nagrodę za promowanie miejscowości w literaturze. Chisako Wakatake nie tylko pisze o różnicach między stolicą a prowincją, ale także (a może przede wszystkim) przywołuje koloryt swoich rodzinnych stron, zwłaszcza w odniesieniu do języka. I to język właśnie staje się dla pani Momoko kluczem do odnalezienia samej siebie. Jako młoda dziewczyna bohaterka powieści szybko przyswoiła dialekt, którym posługiwali się mieszkańcy Tokio, wtapiając się w społeczność stolicy. Gdy owdowiała, a dzieci opuściły rodzinny dom, zaczyna myśleć i rozmawiać sama ze sobą w języku dzieciństwa i wczesnej młodości – języku, w którym po raz ostatni podjęła decyzję myśląc wyłącznie o sobie samej, czyli uciekając przed niechcianym małżeństwem. W momencie emocjonalnego kryzysu to właśnie dialekt z Tōhoku zaczyna dominować w jej rozmyślaniach nad samą sobą – coraz mocniej myśli o sobie w kategoriach dialektalnego “jo”, a nie “ja” stosowanego w języku wysokim. I właśnie jako “jo” dochodzi do wniosku, że po odegraniu wszystkich ról, jakie społeczeństwo narzuca kobiecie, stając się społecznie bezużyteczna, może wreszcie poczuć się wolna.
Wspominając śmierć męża, nieuchronnie myśląc też o własnym odejściu pani Momoko cofa się we własną przeszłość – krok po kroku dokonuje rewizji życiowych doświadczeń schodząc coraz głębiej we własne emocje i docierając do najwcześniej etapów swego życia. Z dzieciństwa pamięta przede wszystkim niezwykle mocną więź łączącą ją z babcią – więź, której jej samej nie udało się zbudować z własną wnuczką. Wspomina rodziców i zaczyna dostrzegać błędy, które układają się w błędne koło potknięć i pomyłek rodzicielskich powtarzanych przez kolejne pokolenia. Pojmuje przesadne wymagania stawiane swym dzieciom, nadmierne oddanie dla męża, ucieczkę przed własnymi marzeniami i potrzebami – ta emocjonalna wycieczka w przeszłość przypomina zrywanie kolejnych kartek z kalendarza lub schodzenie w głąb Ziemi. Pani Momoko jest zafascynowana geologią, co autorka powieści wykorzystała jako zgrabną metaforę: każda warstwa Ziemi to kolejny etap z życia pani Momoko.
Chisako Wakatake niczego czytelnikowi nie ułatwia. I nie mam na myśli samego dialektu z Tōhoku, fenomenalnie przełożonego na język polski przez tłumacza Dariusza Latosia – owszem, z początku może się on wydawać trudny, stanowi jednak pierwszy sygnał, że przy tej powieści należy zwolnić, czytać ją spokojnie, bez pośpiechu, delektując się każdym słowem. Chisako Wakatake stosuje bowiem liczne dygresje i retrospekcje, wspomnienia z przeszłości nie mają linearnego układu, co doskonale oddaje proces błądzenia niespokojnego umysłu pani Momoko.
Gdzie kończy się miłość, a zaczyna poświęcenie? Ile można dać z siebie drugiej osobie, by nie stracić własnego “ja”? Czy trzeba doświadczyć bolesnej straty, aby odzyskać siebie? Chisako Wakatake stawia w swojej debiutanckiej powieści ważkie pytania, przy czym odpowiedzi na nie pozostawia w gestii czytelnika. Pójdę sama staje się dzięki nim małą wielką powieścią, do której warto wracać, by odkrywać ją na nowo. Proza Chisako Wakatake ma bowiem warstwy niczym Ziemia.
Blanka Katarzyna Dżugaj
