12 września 2003 roku na ekrany amerykańskich kin wszedł drugi fabularny film Sofii Coppoli i z miejsca podbił serca zarówno widzów, jak i krytyków. Przedstawiał Japonię do bólu stereotypowo i schematycznie, przez co dziś, 20 lat później, odbierany jest przez wielu widzów i krytyków jako rasistowski.
Kosztujące zaledwie 4 mln dolarów Między słowami zdobyło cztery nominacje do Oscara, w tym za najlepszy film, Sofia Coppola otrzymała natomiast Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny. W 20. rocznicę premiery Między słowami powróciło na łamy i strony internetowe kilku japońskich gazet, m.in. Japan Times, który przypomina, że film, będący opowieścią o przypadkowym spotkaniu dwóch samotnych dusz, miał być listem miłosnym do Tokio – miasta, w którym poznaje się para głównych bohaterów. Tym bardziej warto przyjrzeć się wizerunkowi japońskiej stolicy w kultowym już filmie Coppoli.

Jest On, jest Ona, jest i ten trzeci. A właściwie – to trzecie, bo szarą eminencją filmu Sofii Coppoli jest…miasto. I to miasto nie byle jakie, bo Tokio – jedna z najtłoczniejszych i najgwarniejszych metropolii świata. Miasto, które żyje swoim własnym życiem, prędko i głośno, w którym jednostka szybko ginie w tłumie. W Między słowami Tokio stanowi nic innego jak symbol owej samotności przeżywanej na co dzień przez parę bohaterów: Boba i Charlotte. Boba (Bill Murray) – podstarzałego aktora, który dni świetności ma już za sobą, i jak sam mówi, ucieka przed chwiejącym się w posadach małżeństwem. I Charlotte (Scarlett Johansson) – młodej absolwentki filozofii, poszukującej własnej drogi w życiu i zrozumienia u świeżo poślubionego męża. Sofia Coppola niejako wykorzystała Tokio, które posłużyło jej za pretekst do pokazania samotności człowieka w tłumie. Gdyby znała poezję Stachury zapewne mottem filmu byłby fragment jego wiersza: chodzę tu, chodzę tam, w tłumie ludzi zawsze sam.

Jakie jest więc Tokio widziane oczami Sofii Coppoli? Przede wszystkim jest to miasto widziane przez szybę. Dosłownie i w przenośni, bo Bob i Charlotte przez większą część filmu obserwują miasto z okna hotelowego pokoju bądź taksówki. Szyba jest też, oczywiście, metaforą tego co dzieli bohaterów i miasto, w którym się znaleźli. Żadne z nich nie przyjechało do Tokio z własnej woli – Charlotte z nudów wybrała się do Japonii za pracującym tam mężem, Bob z przyczyn finansowych zgodził się kręcić w japońskiej stolicy reklamę. Są więc w Tokio obcy, i to obcy podwójnie: ze względu na nieznajomość kultury, jak i własne wewnętrzne poczucie osamotnienia, które wielkie, niemalże dzikie miasto jeszcze potęguje. To, co Charlotte i Bob widzą przez swoje szyby to głównie Tokio nocą – rozświetlone ulicznymi lampami i neonami, z ulicami pełnymi bawiących się ludzi, czynnymi do późna sklepami. Żywe i spontaniczne, i zapewne przerażające swoją żywiołowością, tych którzy pragną raczej schować się przed światem. To jest Tokio opisane przez Rolanda Barthesa w książce „Imperium znaków” – całkowicie nieobliczalne, funkcjonujące zgodnie z absolutnie obcymi i niezrozumiałymi dla ludzi Zachodu zasadami, z punktu widzenia Amerykanów dzikie i nieracjonalne: Tokio potwierdza, że to co racjonalne, tworzy wyłącznie system wśród innych systemów. Aby opanować rzeczywistość (…) wystarczy mieć system; ten system pozornie nielogiczny, niepotrzebnie skomplikowany, dziwacznie sprzeczny: rzecz dobrze sklecona może, jak wiadomo, nie tylko wytrzymać długi czas, ale dodatkowo jeszcze usatysfakcjonować miliony mieszkańców…

Gdy jednak Bob i Charlotte decydują się opuścić bezpieczny kokon hotelowego baru, poznają zupełnie inne oblicze Tokio: romantyczne, wyciszone, malownicze i… całkiem przyjazne. Charlotte zwiedza shintoistyczne świątynie, obserwuje życie mieszkańców metropolii z bliska, jada w restauracjach poza hotelem. I gdy poznaje łagodną twarz Tokio, znajduje w sobie odwagę i chęć by poznać tę drugą – nocną i drapieżną. Bawiąc się z przyjaciółmi w nocnych klubach i prywatnych mieszkaniach, ona i Bob dają się uwieść magii japońskiej stolicy i, choćby na moment, zapominają o swojej samotności. Jest to zapomnienie chwilowe, wracające wraz z zamknięciem drzwi hotelowego pokoju, ale jednak istniejące.

Oba, przedstawione przez Sofię Coppolę, oblicza Japonii są do bólu stereotypowe, schematyczne. Mamy w tym filmie wszystko to co składa się na typowy obraz Japonii: romantyczne, jak z pocztówki, świątynie shinto, gwarne domy towarowe i restauracje z tradycyjną japońską kuchnią, zatłoczone ulice, przepełnione bary i lokale z grami komputerowymi okupowane nie tylko przez młodzież. Sofia Coppola prowadzi widza niejako za rękę pokazując absolutną inność Japonii. Widzimy więc gnących się w ukłonach Japończyków, dla których grzeczność wobec gościa jest wartością nadrzędną. Którzy przysyłają Bobowi do pokoju prostytutkę, aby umiliła mu czas wolny od pracy. Widzimy Japończyków, którzy mimo wysokiej pozycji społecznej i zawodowej nie są w stanie poprawnie mówić po angielsku. Japończyków, dla których główną rozrywką są bary karaoke i paczinko. Mamy wreszcie język japoński, rozbudowany, przepełniony grzecznościowymi formułkami, co sprawia, że wyrażenie krótkiej angielskiej myśli zajmuje minimum cztery zdania po japońsku. Ta inność wywołuje u widza rozbawienie, zdumienie, może nawet zaciekawienie. Zdaniem niektórych krytyków ośmiesza też Japończyków i ich kulturę, pokazując uczucia pogardy i wyższości żywione przez twórców filmu. Z niektórymi argumentami trudno się nie zgodzić, choćby ze stwierdzeniem, że osobą wprowadzającą Charlotte w arkana buddyzmu powinna być Japonka, a nie biała kobieta. Czy jest jednak w Między słowami rasizm, bo i takie określenie pada w zachodnich artykułach? Na to pytanie najlepiej odpowiedzieć mogą sami Japończycy, wśród nich jednak zdania są tak samo podzielone, jak wśród widzów z Zachodu.
Blanka Katarzyna Dżugaj
