Nowe prawo weszło w życie dzisiaj, 4 września, wraz z rozpoczęciem nowego roku szkolnego i obowiązuje w szkołach podstawowych, gimnazjach oraz liceach. Emmanuel Macron zapewnia, że egzekwowanie zakazu będzie „bezkompromisowe”. Sęk w tym, że francuski rząd po raz kolejny tworzy kontrowersyjne regulacje, ich wykonanie natomiast zrzuca na nauczycieli.
Abaja, skrótowo nazywana też aba, to prosta, luźna szata przypominająca sukienkę. Noszą ją kobiety w niektórych częściach świata arabskiego, głównie w Afryce Północnej i na Półwyspie Arabskim. Abaja zasłania całe ciało, z wyjątkiem głowy (choć można nosić ją z hidżabem lub niqabem), dłoni i stóp. Współcześnie muzułmanki zakładają abaje, często pięknie haftowane, głównie na specjalne okazje, takie jak wizyty w meczecie, obchody islamskich świąt Id al-Fitr i Id al-Adha, a także podczas islamskiego świętego miesiąca Ramadan. We Francji, dokąd abaja przywędrowała z państw Maghrebu, coraz częściej młode kobiety noszą jednak abaję na co dzień.

Strój ten budzi mieszane uczucia wśród Francuzów innego niż arabskie pochodzenia, postrzegany jest bowiem jako swego rodzaju deklaracja przynależności religijnej. Budzi też kontrowersje polityczne, wśród francuskich parlamentarzystów nie ma bowiem konsensusu dotyczącego zakazu jego noszenia – decyzji rządu, jak nietrudno się domyślić, otwarcie sprzeciwiają się ugrupowania lewicowe. Wielkimi zwolennikami zakazania francuskim uczniom noszenia abai w szkole był prezydent Emmanuel Macron, premierka Élisabeth Borne oraz minister edukacji Gabriel Attal i to oni właśnie przeforsowali prawo równie dyskusyjne, co sama abaja będąca jego przedmiotem.
Jak zakaz ten ma być egzekwowany? Uczeń, który przyjdzie do szkoły ubrany w abaję zostanie na teren placówki wpuszczony, nie będzie mógł natomiast wejść do sali, w której odbywają się lekcje. Wychowawca takiego ucznia i dyrektor szkoły mają w tym momencie podjąć z uczniem mediację, której celem ma być skłonienie dziecka do zdjęcia kontrowersyjnego stroju. Jeśli mediacja nie przyniesie efektu dyrektor będzie miał obowiązek wezwania do szkoły rodziców ucznia. W przypadku, gdy rodzice również nie będą skłonni zastosować się do zakazu, szkoła będzie miała prawo zawiesić dziecko w prawach ucznia na czas nieokreślony.

Niewykluczone, że Francja stoi u progu nowej wojny ideologicznej, wiele wskazuje bowiem, że kontrowersyjny zakaz doprowadzi do kolejnego konfliktu. Przy czym ofiarami decyzji francuskich władz staną się nie tylko uczniowie, ale i ich nauczyciele, którzy znajdą się de facto między młotem a kowadłem. Będą bowiem musieli wykonywać dyrektywy rządowe, a więc egzekwować zakaz noszenia abai przez uczniów na terenie szkoły, mediować z uczniami i rodzicami, a już dziś skarżą się na brak wsparcia ze strony przełożonych. Przy dalszym jego braku to na nauczycieli spadnie gniew i frustracja dzieci i rodziców, a także wspólnot religijnych. Po raz kolejny francuski rząd tworzy kontrowersyjne regulacje, ich wykonanie natomiast zrzuca na nauczycieli. Przedstawiciele gabinetu Élisabeth Borne zapewniają wprawdzie, że w przypadku sporów z rodzicami nauczyciele będą mogli liczyć na wsparcie władz, deklaracje takie padały już jednak wcześniej, a wynikło z nich niewiele.

Co więcej, francuskie władze walcząc z tzw. islamizacją, walczą raczej z jej efektami niż z przyczyną. Warto zadać sobie pytanie dlaczego młodzi ludzie, będący kolejnym już przecież pokoleniem imigrantów, a więc często nie mających żadnych kontaktów z krajem pochodzenia ich dziadków czy pradziadków, nie znający ani kultury ani języka swych przodków, nagle zaczynają się identyfikować z symbolami muzułmańskimi i poddają się procesowi radykalizacji prowadzonemu najczęściej przez fundamentalistycznych “head-hunterów” w internecie? Na te pytania francuskie władze powinny szukać odpowiedzi, zarówno pytania, jak i odpowiedzi są jednak trudne, o wiele łatwiej jest więc walczyć z muzułmańskim strojem niż zastanowić się nad tym, jak budować wzorce życia, które będą integrować nowe pokolenia Francuzów. Trudno bowiem nie przyznać, że model asymilacji we Francji się nie udał – istnieje duży problem z integracją osób pochodzących ze wspólnot imigranckich – Francja, będąca krajem szansy nie potrafi “sprzedać” imigrantom z biedniejszych regionów świata swojego modelu życia.

Francja nie ma dziś problemu z imigrantami, jej polityka imigracyjna należy bowiem do jednej z najbardziej restrykcyjnych w Europie, ma natomiast ogromny problem z integracją potomków imigrantów sprzed kilkudziesięciu nawet lat. Ci młodzi ludzie, urodzeni we Francji nie czują się w tym kraju u siebie. Dzieje się tak ze względu na ograniczone możliwości rozwoju – we Francji mamy do czynienia ze społeczeństwem klasowym – niekiedy określanym wręcz mianem kastowego, w którym nie ma większych szans na awans społeczny. Tylko niewielka część potomków imigrantów z krajów muzułmańskich należy do tak prestiżowych grup zawodowych jak lekarze, prawnicy czy urzędnicy państwowi, większość nie jest postrzegana jak obywatele pierwszej kategorii. Młodzi ludzie to czują, poszukują więc przynależności, grupy do której mogliby należeć i w której byliby faktycznie chciani. Tym samym stają się łatwym łupem dla fundamentalistycznych ugrupowań islamskich. Nosząc abaję natomiast próbują nadać sobie tożsamość, mimo że często nie rozumieją znaczenia tradycji przodków – nie znają Koranu, nie chodzą do meczetu, a nawet jeśli uczestniczą w modlitwach, by zadowolić dziadków, nie wiedzą de facto czym jest islam. Ci młodzi ludzie nie identyfikują się z francuskim mottem narodowym “Wolność, równość, braterstwo”. Jak jednak można mówić o wolności skoro coraz więcej symboli zostaje zakazanych, jaka równość, gdy mamy do czynienia ze społeczeństwem klasowym, w którym każdy musi funkcjonować wyłącznie w obrębie własnej klasy społecznej, jakie braterstwo wreszcie, gdy muzułmanie są traktowani jako obywatele ostatniej kategorii.

Jak twierdzi minister edukacji, zakaz noszenia abai ma sprawić, że ubiór nie będzie mógł wskazywać na wyznanie noszącej go osoby. Skoro jednak traktuje się abaję za symbol religijny nie trzeba było wprowadzać nowego prawa, wystarczyło przestrzegać ustawy z 2004 roku, która zakazywała noszenia widocznych symboli religijnych w szkołach publicznych. Wchodzący dziś w życie zakaz stanowi więc ze strony Emmanuela Macrona ruch populistyczny, obliczony na zyskanie poparcia prawej strony francuskiej sceny politycznej, uwiarygadniająca prezydenta jako polityka prawicowego. Tym bardziej, że już 3 lata temu prezydent zapowiadał walkę z tym, co określił mianem ciemnoty czy też islamizacji kraju. Przyczyną tych szumnych deklaracji była kolejna publikacja karykatur proroka Mahometa przez satyryczny tygodnik Charlie Hebdo. O zignorowanie sprawy apelował szef Francuskiej Rady Kultu Muzułmańskiego, na periodyk spadła jednak lawina krytyki. Emannuel Macron, zapowiadając walkę z islamizmem, wskazywał Charlie Hebdo jako ostoję wolności słowa i o wolność słowa zamierzał toczyć bój. Co z tych zapowiedzi wynikło? Nic. We Francji nic się od tamtego czasu nie zmieniło, a kreujący się na obrońcę wolności słowa Emannuel Macron reformował prawo o policji tworząc spec ustawę, na mocy której dziennikarze tracili prawo do filmowania funkcjonariuszy podczas wykonywania obowiązków służbowych, co godzi w wolność słowa. Zamiast więc tworzyć kolejne, mocno kontrowersyjne regulacje prawne, francuskie władze powinny się zastanowić, jak skleić coraz bardziej rozpadające się francuskie społeczeństwo, jak stworzyć nowy model społeczny integrujący wszystkich Francuzów zamiast modelu stanowiącego de facto relikt przeszłości.
Korespondencja Zbigniewa Stefanika z Francji
