W mijającym tygodniu miała miejsce czterodniowa wizyta indyjskiego premiera Narendry Modiego w USA, która ma ogromne znacznie geopolityczne i gospodarcze nie tylko dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych i Indii.
W czwartek premier Modi spotkał się z prezydentem Joe Bidenem oraz wygłosił przemowę w Kongresie. Oprócz tego, w czasie wizyty premier Indii spotkał się oczywiście z ważnymi politykami amerykańskimi, przedsiębiorcami oraz indyjską diasporą. Waszyngton dołożył wszelkich starań, by wizycie tej nadać odpowiednią rangę. A odpowiednia ranga jest w tym przypadku rangą najwyższą. Zastosowano najwyższy poziom protokołu dyplomatycznego i premiera Modiego przywitano ze wszelkimi możliwymi honorami.
Prezydent Biden podkreślił na zakończenie wizyty Modiego, że relacje między jego krajem, a Indiami są „silniejsze, bliższe i bardziej dynamiczne niż kiedykolwiek w historii”. Premier Modi z kolei tak podsumował efekty rozmów: „Nasze dzisiejsze dyskusje i ważne decyzje, które podjęliśmy, dodały nowy rozdział do naszego wszechstronnego i globalnego strategicznego partnerstwa”.

Fot. Twitter @narendramodi
Warto podkreślić, że jest to dla obu stron partnerstwo o tyle kluczowe, o ile wcale nie najłatwiejsze. W ostatnim czasie Stany Zjednoczone Ameryki i Indie mają niejednokrotnie odmienne spojrzenie na sytuację międzynarodową. Chodzi przede wszystkim o brak ze strony New Delhi wyraźnego potępienia inwazji Rosji na Ukrainę. Indie od dawna kupują większość swojego sprzętu obronnego z Moskwy i nadal kupują rosyjską ropę po obniżonej cenie. Rosyjska inwazja to temat, który dzieli USA i Indie, ale z pewnością łączy oba państwa poczucie zagrożenia ze strony Chin i zrozumienie kluczowej strategicznej roli Indo-Pacyfiku. To właśnie obszar, w którym Stany Zjednoczone Ameryki prawdopodobnie potrzebują obecnie wpływów Indii bardziej niż gdziekolwiek indziej. Waszyngton od dawna postrzega Indie jako jedyną realną przeciwwagę dla rosnących wpływów Chin w regionie i dąży do zacieśniania z nimi sojuszu za wszelką cenę. Nawet wbrew wieloletniej tradycji indyjskich polityków, by nigdy jednoznacznie nie przynależeć do żadnego z sojuszy spolaryzowanego świata.

Fot. Twitter @narendramodi
Oprócz budowania wspólnego frontu ekonomicznej, politycznego i – last but absolutnie nie least – wojskowego przeciwko Chinom, wśród priorytetów znalazły się też, co oczywiste, wspólne działania w zakresie technologii wojskowej i przemysłu zbrojeniowego. Zasygnalizowano kilka planowanych projektów, chociaż docelowo – jako jedna z konsekwencji wizyty – ma być ich wiele więcej. Wśród wspomnianych znalazły się między innymi plany współdziałania między indyjską państwową Hindustan Aeronautics Limited i amerykańskim General Electric przy produkcji nowoczesnych silników dla indyjskich myśliwców, a także projekt zakupu przez Indie dronów bojowych od General Atomics – za kwotę 3 miliardów dolarów! Wśród deklaracji Modiego powtarzała się też wola indyjskiego rządu, by z Indii uczynić bazę dla produkcji półprzewodników.
Spotkanie światowych liderów odbiło się ogromnym echem w środowiskach politycznych i ekonomicznych, ale warto zwrócić uwagę na różnicę w reakcji prasy w obu krajach. W przypadku prasy amerykańskiej oprócz przedstawiania faktów ekonomicznych i znaczenia relacji Stanów Zjednoczonych Ameryki z Indiami (w kontekście przede wszystkim walki o dominację światową między USA a Chinami) pojawiały się liczne analizy sytuacji społecznej w Indiach. Zwracano uwagę na problemy indyjskiej demokracji, zagrożenie ze strony hindutwy i łamanie praw człowieka za rządów BJP. W mediach amerykańskich przebijały się nieprzychylne Modiemu głosy – również te z Indii oraz indyjskiej diaspory w USA czy też politycznego świata USA. Media indyjskie z kolei – o dziwo, w znacznej mierze niezależnie od reprezentowanych sympatii politycznych – skupiły się na ceremoniale wizyty oraz jej „widowiskowości”. Opisywano protokół dyplomatyczny, a nawet to, jakim jedzeniem został Modi ugoszczony w Ameryce. Ponadto, sporo miejsca poświęcono oczywiście reakcji indyjskiej diaspory na spotkanie Modiego z Bidenem.

Fot. Twitter @narendramodi
Mówiąc o wizycie premiera Indii w USA, oprócz znaczenia geopolitycznego, warto jednak rzucić okiem na narrację indyjskiego rządu i indyjski kontekst tej wizyty. Nie jest tajemnicą, że polityka władz w Delhi jest w znacznej mierze wymierzona przeciwko mniejszościom różnego typu zamieszkujących kraj nad Gangesem. Będąc w Waszyngtonie, Modi z pewnością prezentował i przekonywał do wizji silnych i odradzających się Indii, podkreślał jej współczesne i dawne osiągnięcia. Taki sposób prezentacji pokrywa się z promowaną od dawna w indyjskiej dyplomacji ideą Indii jako Wiśwaguru – „Nauczyciela Świata”. Problem w tym, że Indie zamiast być Wiśwaguru stają się z woli politycznych liderów hinduskiego nacjonalizmu „Krajem Hinduskim” – „Hindu Rasztra”, w którym bycie obywatelem Indii zrównane jest z wyznawaniem hinduizmu. Indyjskie władze od kilku lat obierają autorytarny i w swej istocie antydemokratyczny kierunek polityki wewnętrznej. W czasie, gdy Modi przebywał w USA w Indiach nie milknie mowa nienawiści. Wystarczy wspomnieć dosłownie kilka sytuacji z ostatnich dni – rozlegają się głośne wezwania do bojkotu ekonomicznego muzułmanów. Hinduscy nacjonaliści w stanie Uttarakhand byli ostatnio widziani, gdy oznaczali muzułmańskie domy znakiem „x” i wzywają do wydalenia ich z tego stanu. Dla amerykańskich polityków argumenty ekonomiczne i – przede wszystkim – geopolityczne są oczywiście ważniejsze niż rzeczywistość z którą mierzą się przedstawiciele religijnych, społecznych i seksualnych mniejszości w Indiach. Z pewnością jednak coraz trudniej będzie USA utrzymać narrację o współpracy „najstarszej demokracji świata” z „największą demokracją świata” w czasie, gdy ta druga traci z dnia na dzień na swojej demokratyczności.
Krzysztof Gutowski
